Biografia Karola Wojtyły - rozdział 5
Tytuł oryginału: Storia di Karol
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo "M", Kraków 2002
ISBN 83-7221-215-5
Wydawnictwo "M"
ul. Zamkowa 4/4, 30-301 Kraków
tel./fax (012) 269-34-62, 269-32-74, 269-32-77
http://www.wydm.pl
e-mail: wydm@wydm.pl
W połowie 1940 roku wojna przybrała dziwny obrót dziwny i niebezpieczny. Idylla pomiędzy Hitlerem i Stalinem pozornie trwała bez żadnych zakłóceń. Plany hegemonii obydwu panów nie kolidowały ze sobą. Nastąpił jednak pewien incydent, który rzucił cień na trwałość zgody i przede wszystkim na szczerość tych, którzy do niej przystąpili. Jeśli oczywiście można mówić o szczerości w odniesieniu do tak bezlitosnych dyktatorów, jakimi byli Hitler i Stalin.
Oddziały niemieckie odnosiły sukces za sukcesem. 9 kwietnia rozpoczęła się operacja Weserübung, czyli inwazja na Danię i Norwegię. Stosunkowo wcześnie rządy obydwu tych państw zostały uprzedzone o grożącym im niebezpieczeństwie, ale nikt ostrzeżeniom nie dał wiary. Gdyby przynajmniej Norwegia przedsięwzięła najbardziej elementarne środki ostrożności, jej wojsko nie byłoby zmuszone bronić się zaciekle i druga wojna światowa jak to ocenili później historycy mogłaby potoczyć się całkiem inaczej.
Z zawrotną wręcz szybkością i oszałamiającą łatwością Trzecia Rzesza opanowała Holandię, Belgię i Francję. Holandia padła już po pięciu dniach. Leopold III, młody król belgijski, poddał się 28 maja, czego jego rodacy nigdy mu nie wybaczyli. Przez Dunkierkę Aliantom udało się ewakuować około 300 tys. żołnierzy zamkniętych w pułapce, ale i tak wojsko francuskie praktycznie już nie istniało. 14 czerwca XVIII armia generała von Kuchlera wkroczyła do Paryża; od tego dnia na wieży Eiffla zaczęła powiewać faszystowska swastyka.
Hitler nie miał wiele czasu, aby nacieszyć się tym zwycięstwem: dzień później nadeszła niemiła wiadomość, iż Armia Czerwona zajęła Litwę, pomimo zaakceptowania przez to państwo wszystkich warunków ultimatum wysłanego z Moskwy. Dwadzieścia cztery godziny później taki sam los ultimatum i inwazja spotkał Łotwę i Estonię. W przeciągu dwóch miesięcy, po wcześniejszych wyborach do parlamentów, trzy państwa bałtyckie zostały oficjalnie "wchłonięte" przez Związek Radziecki.
Nie był to czysty zbieg okoliczności: podczas gdy Hitler zaprzątnięty był kampanią na Zachodzie i planowaną inwazją na Wielką Brytanię, Stalin skorzystał z jego chwilowej nieuwagi i stworzył fundamenty swojego przyszłego imperium. A potem, jak gdyby nic się nie stało, powiadomił wspólnika, iż do podjęcia takich działań zmusiły go wysiłki angielsko-francuskie mające na celu skłócenie Niemiec z ZSRR.
Hitler wpadł w szał. Nigdy jeszcze nie czuł się tak upokorzony i oszukany. Jego żal i gorycz wzrosły dodatkowo po nieudanej bitwie o Anglię, której przebiegu nie uratowały nawet intensywne bombardowania Londynu i innych miast brytyjskich. Musiał odłożyć inwazję na bliżej nieokreślony czas. Był to właśnie moment, kiedy zaostrzył represje w okupowanych krajach, po części aby wyładować nagromadzoną złość i chęć zemsty, a po części ze względu na zwiększenie środków bezpieczeństwa. Dało się to zauważyć między innymi w Polsce: zaostrzono kontrole, które stały się teraz bardziej systematyczne, częściej dochodziło do pobić, aresztowań i deportacji, a także do masowych egzekucji.
W Generalnej Guberni od wielu miesięcy przymus pracy ciążył na wszystkich zdrowych mieszkańcach pomiędzy czternastym (dwunastym w przypadku Żydów) a sześćdziesiątym rokiem życia. Z początku tych, którzy nie mieli zatrudnienia, wysyłano do Niemiec, do ciężkiej pracy. Teraz wszyscy złapani przez żandarmerię i nieposiadający odpowiednich papierów mogli zostać rozstrzelani na miejscu.
Karol, tak jak wielu innych młodych ludzi, musiał zaopatrzyć się w Arbeitskarte, czyli kartę pracy. Pozwoliłaby mu ona nie tylko zarobić nieco grosza tak potrzebnego po tym, jak odebrano jego ojcu emeryturę, ale także zachować kartki żywnościowe niezbędne, aby zdobyć pożywienie. A przede wszystkim nie groziłoby mu już ryzyko, że któregoś dnia zostanie zatrzymany i zastrzelony na środku ulicy bez możliwości wytłumaczenia się.
Zaprzyjaźnione osoby znalazły młodzieńcowi zatrudnienie w kamieniołomie na Zakrzówku należącym do Zakładów Sodowych Solvay. Razem z nim pracowali także i inni koledzy uniwersyteccy, na przykład Juliusz Kydryński. Było to raczej pewne miejsce, do którego naziści rzadko zaglądali. Przełożeni kamieniołomu byli Polakami, ludźmi godnymi zaufania. Poza tym stali robotnicy wiedzieli, iż "studenci" tak bowiem nazywano nowo przybyłych nie stanowili żadnej konkurencji: po zakończeniu wojny wróciliby znowu do swoich książek.
Karol zaczął więc pracować na Zakrzówku. Codziennie pokonywał na piechotę trzy kilometry w pół godziny. Przy ładnej pogodzie było to nawet bardzo przyjemne, zimą natomiast, przy temperaturze, która często spadała poniżej -20 stopni, groziło odmrożenie: trzeba było smarować twarz wazeliną. Podczas przerwy obiadowej razem z Juliuszem chronił się w jednym z baraków przed lodowatą śnieżycą, która przeszywała aż do szpiku kości. Był tam mały piecyk, na którym mogli zaparzyć trochę gorącej kawy.
Kamieniołom wyglądał jak wielka studnia albo jak swego rodzaju kanion o ścianach wysokich na dwadzieścia czy trzydzieści metrów. Stojąc na dole, nie można było dostrzec niczego oprócz skały i skrawka nieba wprost nad głową. Praca zorganizowana była na wzór prymitywnej "taśmy montażowej": najpierw jedni robotnicy rozkruszali wielkie bloki wapienne na mniejsze kawałki, które z kolei inni zbierali widłami i umieszczali w taczkach; trzeci etap polegał na przewiezieniu taczek do toru kolejowego.
Ponieważ Karol został uznany za robotnika "niewykwalifikowanego", przydzielono go na początku właśnie do taczek. Otrzymał ciemnoczerwony kombinezon o jakieś dwa numery za duży, drewniane chodaki i beret poplamiony olejem silnikowym. Miał za zadanie chodzić od kamieniołomu do torów kolejowych z pełnymi taczkami i wysypywać ich zawartość do małych wózków, które następnie jechały prosto do pieca. I tak przez osiem godzin, od 6 do 14 czyli przez całą pierwszą zmianę. W przyszłości czekały go także i pozostałe zmiany, którymi wymieniał się z innymi pracownikami. Czasami wzywano go, aby zastąpił jakiegoś nieobecnego robotnika przy rozłupywaniu bloków wapiennych. Starsi przestrzegali wtedy Karola, aby uważał na odłamki, które mogą prysnąć w oczy. Z reguły jednak "studenci" przydzielani byli do lżejszych prac. Do kolegi, który bardzo niepokoił się o niego, napisał: "Nie przerażaj się! Jak dotąd nie łupię kamienia!".
Minęły trzy miesiące i Karol otrzymał awans: został mianowany pomocnikiem szlifierza. Jego obowiązki wymagały już większej odpowiedzialności i stały się znacznie niebezpieczniejsze. Specjalista od materiałów wybuchowych wiercił dziurę w litej skale wapiennej, wprowadzał tam długą laskę dynamitu i powodował eksplozję. Nazywał się Franciszek Łabuś i był niezwykle uprzejmy wobec młodego asystenta. Widząc jego postępy, pozwolił mu na samodzielne wykonanie całej operacji, ograniczył się jedynie do kontrolowania, czy wszystko przebiega tak, jak powinno.
Któregoś razu ni z tego ni z owego powiedział:
Powinieneś być księdzem. Będziesz ładnie śpiewał, ponieważ masz piękny głos, i dobrze ci będzie...
Karol nie myślał jeszcze wtedy o tym, by zostać księdzem. Nie myślał też, iż księdzem, jak to wynikało ze słów starego robotnika i jak sądziła większość ludzi, zostają ci, którzy pragną zapewnić sobie spokojne i dostatnie życie, nieobciążone codziennymi troskami, krótko mówiąc osoby marzące o pozycji dobrze sytuowanego urzędnika. Nie zastanawiał się jeszcze nad kapłaństwem.
Wydarzenia tamtych lat silnie odbiły się na jego osobowości i ukształtowały w pewnym stopniu jego przyszłe losy. On, intelektualista, niemalże z dnia na dzień stał się robotnikiem; było to dla niego przeżycie trudne, by nie powiedzieć szokujące. Doświadczając jednak losów zwykłego robotnika, nauczył się na nowo Ewangelii, nauczył się, co znaczy solidarność w chwilach cierpienia, bólu, niesprawiedliwości. Odkrył nie tylko trud i ciężar, ale jednocześnie godność i wielkość pracy, której potrzeba jak to wyraził w jednym z wierszy tkwi w człowieku, ponieważ należy do istoty człowieczeństwa.
Słuchaj, kiedy stuk młotów miarowy i tak bardzo swój
przenoszę wewnątrz ludzi, by badać siłę uderzeń
Słuchaj, prąd elektryczny kamienistą rozcina rzekę
a we mnie narasta myśl, narasta dzień po dniu,
że cała wielkość tej pracy znajduje się wewnątrz człowieka.
Często uciekał do poezji, ponieważ był to jego naturalny sposób wyrażania uczuć, a przede wszystkim sposób refleksji nad wielką tajemnicą, jaką jest człowiek: człowiek z krwi i kości postawiony wobec własnej wolności i chrześcijańskiej nadziei; człowiek owładnięty pytaniami o sens egzystencji, z licznymi próbami, które spotyka na swojej drodze i które musi przezwyciężyć, ale posiadający też pewność, że dobro zawsze zwycięża i że życie jest czasem, który warto wykorzystać.
Pewnego dnia Karolem wstrząsnął tragiczny wypadek: śmierć towarzysza z kamieniołomu, któremu przeszył skroń odłamek skały po eksplozji ładunku dynamitu. Oto fragment wiersza napisanego ku jego pamięci:
Wzięli ciało, szli milczącym szeregiem.
Trud jeszcze zstępował od niego i jakaś krzywda (...)
Złożyli go milcząc plecami na płachcie żwiru.
Przyszła znękana żona i wrócił ze szkoły syn
Patrząc na biedne ciało pozbawione życia, odczuwał przeogromny żal, ale także bezsilność wymieszaną ze złością. W końcu jednak udało mu się przezwyciężyć negatywne uczucia i zrozumieć:
I znowu ruszyły kamienie. Wagonik ginie w kwiatach.
I znowu prąd elektryczny ściany głęboko tnie.
Lecz człowiek zabrał z sobą wewnętrzną strukturę,
w której miłość tym wyżej wybuchnie, im świata większy
nasyca ją gniew(*).
Po upływie roku przeniesiono młodego Wojtyłę do Borku Fałęckiego, do fabryki chemicznej Solvay. Chociaż miał teraz dłuższą drogę do przebycia, jego sytuacja znacznie się polepszyła. Został przydzielony do działu oczyszczania wody. W zakładzie działała mała stołówka, w której każdy z robotników otrzymywał talerz gorącej zupy i kilka kawałków chleba. Ale przede wszystkim wysiłek wkładany w pracę był znacznie mniejszy, a przerwy częstsze niż w kamieniołomie.
Karol często wybierał nocną zmianę, ponieważ unikał w ten sposób noszenia na plecach wiader z roztworem wapna, a jego zadaniem było tylko pilnowanie pieca. Dzięki temu miał czas na czytanie książek przynoszonych z domu, a poza tym mógł wreszcie w zimie siedzieć w ciepłym pomieszczeniu. Był sumiennym pracownikiem i jeśli zdarzało się coś nieprzewidzianego, nigdy nie odmawiał pomocy. Inni robotnicy przyjęli go bardzo życzliwie do swojego grona, a z czasem bardzo się do ÔI4Ň niego przywiązali. Szanowali go i nie kpili, kiedy klękał w południe na środku pomieszczenia i modlił się. Gdy nie mógł opuścić stanowiska pracy, sami przynosili mu jedzenie. Często podczas nocnej zmiany, gdy widzieli, że był bardzo zmęczony i senny, zmuszali go, aby trochę wypoczął.
Zdrzemnij się mówili my zajmiemy się piecem.
W fabryce nie tylko praca była najważniejsza. Często w sposób bardzo ożywiony dyskutowano na różne tematy, także religijne. W tej dziedzinie najbardziej oczytany był niejaki Mańkowski, wysoki i potężny mężczyzna, członek Polskiej Partii Socjalistycznej przesiąknięty ateizmem do szpiku kości.
Dochodziło czasami do scen niewiarygodnych, wręcz surrealistycznych: na środku sali z piecami, pomiędzy górami worów z solą fosforową i sodową z jednej strony a wiadrami służącymi do przenoszenia substancji chemicznych z drugiej, obydwaj przeciwnicy Karol i Mańkowski stojąc naprzeciwko siebie dyskutowali używając terminologii filozoficznej o istnieniu Boga, religii, Kościele, duchownych. Zawsze jednak, pomimo odrębnych przekonań, znajdowali porozumienie.
opr. mg/mg