Czy można żyć samą Eucharystią? Mikołaj Loewenbrugger, Marta Robin, Teresa Neumann i Alexandrina Maria da Costa potwierdzają, że tak
„Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki... Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne... trwa we Mnie, a Ja w nim” (J 6, 51. 54. 56). Ale czy Komunia Święta może stać się jedynym pokarmem ludzkiego życia?
Tak, jest to możliwe. „Opowiadają” nam o tym żywoty tych, którzy przez długie lata żyli przyjmując tylko Komunię Świętą.
21 marca minie kolejna rocznica zarówno urodzin, jak i śmierci, niezwykłego człowieka, który przez 20 lat swego życia spożywał tylko Komunię Świętą. Grób jego, który znajduje się w kościele parafialnym w Sachseln, odbiera nieustanną cześć od pątników. Przy nim działy i dzieją się liczne cuda. Papież Klemens IX wpisał go w 1669 roku w poczet błogosławionych, a papież Klemens X pozwolił na oddawanie mu publicznej czci w całej Szwajcarii i diecezji konstancyjskiej. Mikołaj Loewenbrugger, bo to o nim mowa, urodził się 21 marca 1417 roku w Sachseln w zamożnej rodzinie. Był postrzegany jako cichy, o łagodnym charakterze i uprzejmym zachowaniu dzieckiem. Był posłuszny względem rodziców i nauczycieli, sumienny przy pracy w gospodarstwie.
Odznaczał się również budującą pobożnością w kościele. Pomimo, że miał żywe usposobienie i lubił towarzysko kolegów, to najchętniej lubił być sam, by rozmyślać o Panu Jezusie w Nazarecie i Jego Matce Najświętszej Maryi Pannie. Pościł co piątek o chlebie i wodzie. Niedługo potem czynił to także i w środy, a później rozszerzył ten post na soboty i poniedziałki. W 17 roku życia podczas 40-dniowego postu jadł codziennie tylko mały kawałek chleba. Rodzice z obawy o jego zdrowie mówili mu, że nie zniesie takiego postu, bo jest jeszcze młody i rośnie, a przy tym ciężko pracuje w lesie i polu. Młody Mikołaj odrzekł im wówczas: „Pan Bóg tak chce, dlatego nie zaszkodzi ten post memu zdrowiu”. Był bardzo ułożonym chłopcem, nigdy nikomu nie zrobił nic złego, ani nie powiedział. Stronił od zwykłego młodzieńczego stylu życia, co rodziło plotki, że może będzie wiódł żywot nadzwyczajny, podobny życiu pustelników z pierwszych wieków.
Cenił sobie życie w samotności, nie chciał się żenić, jednak mimo to spełnił gorące życzenie rodziców i poślubił skromną i bogobojną dziewicę Dorotę Wisling. Mieli dziesięcioro dzieci - pięciu synów i pięć córek. Stał się dla rodziny wzorem pracowitości i miłosiernej miłości bliźniego. Jeden z jego synów mówił, że: „Ojciec szedł wprawdzie razem z nami na spoczynek; lecz każdej nocy słyszałem, jak krótko potem wstawał i modlił się aż do rana w izbie”. Pewnego razu pasąc bydło na pastwisku, miał widzenie. Ujrzał wspaniałą lilię, której korzenie tkwiły w jego sercu, wyrastała mu z ust i rosła aż w niebo. Potem lilia schyliła się ku ziemi i zjadł ją koń. Przestraszył się tym widzeniem i odczytał jako znak, że za bardzo przywiązuje wagę do rzeczy doczesnych. Troska o los pięknej lilii nigdy nie zniknęła z jego pamięci, lecz stała się motywacją do jeszcze gorliwszego, pobożnego i dobrego wychowania dzieci.
Córki i synów wychował po chrześcijańsku i zabezpieczył każdemu byt na przyszłość. A w jego sercu i duszy coraz potężniej brzmiał głos Zbawiciela: „Wszelki, któryby opuścił dom, albo braci, albo siostry, albo ojca, albo matkę, albo żonę, albo syny, albo rolę dla Imienia Mego: tyle stokroć weźmie i żywot wieczny odzierży” (Mt 19, 29). I tak w 1467 roku oznajmił ukochanej żonie postanowienie: „Bóg chce, bym z dala od ciebie i dzieci żył w samotności dla Niego Samego. Proszę cię o twą zgodę na to”. Pomimo wielkiego smutku, we łzach zgodziła się mówiąc: „Tak, niech się dzieje wola Boża”. Opuścił więc dom, okryty długim, brunatnym habitem pustelniczym, boso, z gołą głową i bez pieniędzy, by poszukać sobie pustelni. W pobliżu Bazylei prosił pobożnego wieśniaka, by mu wskazał ustroń, w której by mógł wykonać swój zamiar. Ten poradził mu, by wrócił w swoje górzyste tereny i tam szukał pustelni, udzielając przy tym rady, by uważał na siebie, bo czasy wzburzone i będą go uważać za wygnańca lub zbiega i będą prześladować. Mikołaj posłuchał rady i, powrócił w rodzinne strony, przeszedł w nocy - mając łzy w oczach - obok domu swojego we „Flüele” i udał się do wąwozu Ranft zwanego, między Sachseln a Kerns. Zbudował sobie z gałęzi, krzaków i darni chatkę. Przez osiem dni będąc w jakby w zawieszeniu, nieobecny, przeżywał straszny ból, który dręczył jego ciało. Po tych dniach nie czuł już ani głodu ani pragnienia i przez kolejnych 20 lat, tj. aż do śmierci nie pożywał żadnego innego pokarmu, jak przynajmniej raz na miesiąc Komunię Świętą. Gdy pewnego dnia myśliwi odkryli jego pustelnię, to co zobaczyli wywarło na nich ogromne wrażenie. Życie Mikołaj wiódł bardzo surowe, umartwiał się i ścisłe pościł.
Władze duchowne i świeckie postanowiły zbadać i rozpatrzeć zaistniałą sytuację. Miejsce pobytu Mikołaja kazano obstawić strażami i pilnować im we dnie i w nocy. Po czterech tygodniach przekonali się, że żaden człowiek do pustelni nie poszedł, nie zaniósł do niej żywności. Ponieważ Mikołaj nic się nie zmienił wskutek tego postu, więc kanton zbudował mu kapliczkę i drewnianą chatkę. W kolejnym roku biskup sufragan z Konstancyi poświęcał kapliczkę. Zapytał też Mikołaja, o najważniejszą cnotę chrześcijanina. Otrzymał odpowiedź, iż posłuszeństwo. Na te słowa rozkazał więc Mikołajowi, by jadł podany mu chleb i pił wino. Mikołaj posłuchał, lecz musiał wszystko z wielką boleścią oddać.
Kiedy wieść ta się rozeszła do tegoż miejsca śpieszyli pobożni i ciekawi, posłowie książąt i miast, ludzie z wszystkich stanów, szukając i znajdując u niego pouczenie i radę, pomoc i pocieszenie, bo wierny ten sługa Boży zebrał sobie długiem doświadczeniem i ciągłą modlitwą bogaty skarb mądrości nadprzyrodzonej. Wysłuchując spraw z jakimi przychodzili, udzielał im jednej rady, kazał im ufać Bogu i Jego sprawiedliwości i pocieszał ich krótkimi zdaniami, pełnymi głębokiej treści. Pustelnię swą opuszczał jedynie w niedziele i święta, by wziąć udział w nabożeństwie w Sachseln, a mimo to ze swej pustelni zdziałał dla swej ojczyzny bardzo wiele dobrego, bo znał bardzo dobrze jej stosunki i potrzeby.
Po zwycięskiej bitwie z Burgundczykami, kiedy to dzielono się zdobyczami wojennymi, doszło do ostrych sporów i zgoda zmieniała się w nienawiść, zjawił się nagle on, wysoki mężczyzna, chudy jak kościotrup, o bladej twarzy w swym długim brunatnym habicie, boso i z gołą głową, trzymając w jednej ręce różaniec, w drugiej kij pielgrzymi. Na jego widok wszyscy umilkli, a on im powiedział: „Kochani panowie i drodzy bracia! Troska o dobro ojczyzny zawiodła mnie starego, słabego człowieka z mej pustelni do was. Nie wiem, co to jest dyplomacja, lecz wiem, co jest dobroć Boga, który bronił już naszych ojców i wam dał zwycięstwo nad potężnym wrogiem”. Dalej nakazał im, by żyli w zgodzie i miłości braterskiej, a Wszechmocny będzie dla nich i w przyszłości dobrym i łaskawym. Bóg pobłogosławił prostym słowom pobożnego włościanina i gorącego patrioty. Po godzinie ustał spór zupełnie, a na drugi dzień rozbrzmiewały góry i doliny szwajcarskie radosnym biciem dzwonów. Wkrótce potem Mikołaj zachorował na bolesną febrę i drżał z bojaźni przed śmiercią, której wyczekiwał, leżąc na desce mając pod głową kamień. Byli przy nim ludzie, którzy również drżeli ze strachu, ale on im mówił: „O moi drodzy, śmierć jest straszną, lecz o wiele straszniejszą jest rzeczą: zjawić się przed trybunałem Bożym!” Zmarł mając 70 lat. Jego życie było pobożne i bohaterskie, a cnoty bogate.
W naszej historii możemy znaleźć jeszcze wiele innych osób, dla których jedynym pokarmem była Komunia Święta. Żyli oni w różnych czasach, miejscach i sytuacjach, ale łączyła ich miłość do Chrystusa. Jedną z nich była Marta Robin, którą to papież Franciszek ogłosił sługą Bożą Kościoła katolickiego. Marta jako małe dziecko zachorowała i nie mogąc chodzić do szkoły, uczęszczała tylko na lekcje katechizmu i w 1911 roku została bierzmowana, a rok później przyjęła swoją Pierwszą Komunię Świętą. W 28 roku życia była całkowicie sparaliżowana i na dobre przykuta do łóżka. Lekarze podejrzewali guza lub zapalenie mózgu. Na początku mogła jeszcze używać kciuka i palca wskazującego, którymi przesuwała paciorki różańca, ale i te funkcje z czasem zanikły. Nie mogła jeść ani nawet przełknąć odrobiny wody. Na początku choroby Martę odwiedzała Matką Bożą, która bardzo ją pocieszała, a w 1928 roku sam Chrystus objawił się Marcie i to widzenie przemieniło ją na zawsze. Wtedy właśnie zdecydowała się całkowicie ofiarować się Bogu oraz ofiarować swoje cierpienia w jedności z Nim przez modlitwę i miłość. Od 30 roku życia jedynym pokarmem Marty był Chrystus w Eucharystii.
Kolejna postacią była sługa Boża Teresa Neumann (1898-1962), jedna z najbardziej niezwykłych postaci w dziejach współczesnego Kościoła. Mieszkała w niemieckiej wiosce Konnersreuth, gdzie doświadczała ekstatycznych wizji. Odkąd otrzymała stygmaty, przez 36 lat, aż do śmierci nie jadła ani nie piła, przyjmowała jedynie Eucharystię. Zadziwiała profesorów wyższych uczelni swoją znajomością wymarłych starożytnych języków, których nigdy wcześniej się nie uczyła. Otrzymała również dar proroctwa.
Wśród tych osób była również Błogosławiona Alexandrina Maria da Costa, której Pan Jezus nakazał, by przez swojego spowiednika przekazała papieżowi Piusowi XII jego wielkie pragnienie, by zawierzyć świat Sercu Maryi. Siłą Alexandriny we wszystkich cierpieniach była codzienna Komunia. Dzięki niej zawsze czuła szczególną więź z Jezusem. W sercu młodej dziewczyny rodził się wielki głód miłości i czuła, że zaspokoić go może tylko Eucharystia. Gdy dzieliła się tym pragnieniem z Jezusem, usłyszała: „Nic już nie będziesz jadła na ziemi. Twoim pokarmem będzie Moje Ciało”. Od tej pory przez 13 lat nie przyjmowała żadnego napoju i pokarmu poza Jezusem Eucharystycznym, a waga jej ciała była wciąż stała - 33 kg. Jezus wyjaśnił: „Żyjesz jedynie Eucharystią, ponieważ chcę przez to ukazać światu moc Eucharystii i moc Mojego życia w duszach”.
Na pewno nie są to wszyscy, którzy żyli karmiąc się tylko Ciałem Chrystusa. Jest ich tak wielu, że nie sposób opisać tutaj wszystkich. Jedno jest pewne - każdy z nich wskazuje nam, jak konieczna dla naszego życia jest Eucharystia.
opr. mg/mg