O klasztorze w Komańczy - jednym z miejsc internowania Prymasa Stefana Wyszyńskiego
Do klasztoru Sióstr Nazaretanek w Komańczy bardzo łatwo trafić. Od przystanku kolejowego Komańcza Letnisko wiedzie do niego dobrze oznaczona, asfaltowa droga, wspinająca się wśród leśnych ostępów. Tutejsze powietrze pobudza organizm człowieka, zachęcając go do wentylowania płuc. Właśnie dla niego został tu przeniesiony z miejsca internowania w Prudniku zagrożony gruźlicą kardynał Stefan Wyszyński. Klasztor w Komańczy został oddany do użytku w 1931 r. Od początku służył jako sanatorium, w którym nadwątlone zdrowie odzyskiwały nazaretanki z innych domów, a także nauczyciele i uczniowie z prowadzonych przez siostry szkół. O przymusowym pobycie tu Księdza Prymasa od października 1955 roku do października 1956 r. przypomina kamienny pomnik Kardynała, a także Izba Pamięci urządzona w dawnym pokoju infirmerki. Cały dom w zasadzie nie zmienił swego wyglądu. Nie był przebudowywany, zachowując charakter z lat pięćdziesiątych. Wśród 20 mieszkających w nim sióstr są jeszcze dwie, które znały osobiście Prymasa Tysiąclecia, a s. Edyta mieszkała tu także w okresie jego internowania.
— Do Komańczy przyjechałam dwa miesiące przed przybyciem tutaj Prymasa — wspomina. — Wiadomość, że zostanie on do nas przewieziony, dostałyśmy nagle, więc miałyśmy bardzo mało czasu na przygotowanie klasztoru. Trzeba było wykwaterować wszystkich gości, wśród których była m.in. ekipa kręcąca film o generale Świerczewskim pt. "Błękitny krzyż".
Siostra wspomina, że nieco wcześniej miały miejsce niecodzienne wydarzenia. Na przykład w domu nazaretanek zakwaterowano dziwnie zachowujące się osoby, które miały pracować w nadleśnictwie.
— Być może wśród nich UB chciał werbować współpracowników, którzy później obserwowaliby nasz dom i Prymasa — zastanawia się siostra. — Niektórzy wyjechali szybko, nie dostając pracy. Jeden z kandydatów powiedział mi w sekrecie, że aby zostać zatrudnionym, musiałby podpisać umowę o współpracy z UB. Księdza Kardynała przywieziono po południu, gdy zaczynało zmierzchać. Droga nie była wtedy utwardzona, auta więc grzęzły w błocie i nie mogły wjechać pod górę. Eskorta musiała wysiąść i pchać samochody. Prymas był bardzo blady i wymizerowany. Później wyznał nam, że po całodziennej jeździe na wschód, gdy samochody nagle skręciły w las, myślał, że nadeszła jego ostatnia godzina.
Kardynał Wyszyński mieszkał w salonie na pierwszym piętrze. Izbę Pamięci siostry urządziły jednak na parterze, a w salonie — jak dawniej — przyjmowani są goście, głównie przyjeżdżający na wypoczynek dostojnicy kościelni. W izbie zgromadzono wszystkie sprzęty, z jakich korzystał Prymas Tysiąclecia. Nie jest ich wiele: proste, metalowe łóżko, szafka nocna, lampa naftowa, bo w domu nie było wówczas elektryczności, wiklinowy fotel, okrągły stolik, przy którym pisał, kałamarze i obsadka, leżanka i drewniany kostur, z którym chodził na spacery po okolicznych lasach.
— W pokoiku tym Kardynał siadywał codziennie rano po odprawieniu Mszy św. — mówi s. Edyta. — Czekała tu na niego szklanka ziół, przygotowana przez siostrę infirmerkę. Po wypiciu szedł na śniadanie do jadalni. Spożywał skromne posiłki, takie jak my. Nie zgadzał się, by traktowano go lepiej. Był człowiekiem niewymagającym. W klasztorze było wtedy biednie. Władze, po umieszczeniu w nim Księdza Prymasa, zabroniły nam przyjmować gości, więc straciłyśmy źródło utrzymania. Żeby jakoś przetrwać, prałyśmy bieliznę robotników, budujących kolejkę wąskotorową z Rzepedzi do Cisnej, a później pracowałyśmy też w lesie. Kardynał jednak szybko odzyskiwał siły i od początku dobrze się tu poczuł. Wreszcie po dwóch latach spałem, mając świadomość, że nikt nie stoi pod moimi drzwiami — oświadczył nam podczas drugiego dnia pobytu.
Ksiądz Prymas przestrzegał ustalonego porządku dnia. Odpowiadał na korespondencję, prowadził zapiski więzienne, pisał czteroczęściowe rozważania liturgiczne, opracował "List do neoprezbiterów", który przybrał wymiary książki, zatwierdzał nominacje biskupie, rozstrzygał sprawy niecierpiące zwłoki.
— Najwięcej o tych sprawach mogłaby powiedzieć siostra Stanisława Niemczek — mówi s. Edyta. — To ona przepisywała teksty Kardynała na maszynie i znała wszystkie zawarte w nich tajemnice. A bywało, że Ksiądz Prymas wysyłał kilkadziesiąt listów dziennie...
— Codziennie o 14.00, jeżeli tylko była odpowiednia pogoda, Prymas w asyście, z kosturem w ręku, wychodził na spacer — wspomina s. Edyta. — Towarzyszli mu odwiedzający go goście lub dwie siostry. Dla nich spacer z księciem Kościoła stanowił wielkie przeżycie. Uczył je kochać dziką, bieszczadzką przyrodę i cieszyć się nią. Umiał przyglądać się nawet kroplom rosy, zawieszonym na źdźbłach trawy, których człowiek po prostu nie zauważał... Uczył, że przyroda i świat to prawdziwy dom Boży, za który należało wciąż uwielbiać Pana.
W Komańczy Prymas dał się poznać jako człowiek wielkiej modlitwy.
— Gdy cały dom pogrążał się już w ciszy i milczeniu, on często szedł z zapaloną lampą na chórek kapliczny, na swoje samotne rozmowy z Bogiem — opowiada s. Edyta. — Gdy w październiku 1956 roku przyjechali po niego Kliszko i Bieńkowski, poszedł na chórek i długo się modlił. Musieli na niego czekać w rozmównicy. Po powrocie do Warszawy napisał nam, że na Miodowej najbardziej brakuje mu tego naszego chórku.
Ksiądz Prymas imponował też siostrom swoją kulturą osobistą i stosunkiem do "szarych ludzi". Ten wybitny mąż stanu w kontaktach z nimi potrafił być bardzo przyjacielski i bliski.
— Gdy wchodziłam do jego pokoju, żeby zanieść mu szklankę mleka lub napalić w piecu, a on akurat coś pisał przy stoliku, zawsze wstawał — mówi s. Edyta. — Na kapuścianym liściu potrafił też przynieść kilka upieczonych ziemniaków dla siostry, która usługiwała mu w jadalni. Infirmerce w czasie spaceru zbierał dziurawiec i inne zioła. Siostrom z pralni przesyłał owoce, a chorym słodycze i pozdrowienia. W czasie sianokosów i żniw zachodził do koszących z błogosławieństwem. Zaprzyjaźnił się z jednym z tutejszych rolników — Ludwikiem Rakoczym.
Pobyt Księdza Prymasa był też dla nas lekcją przebaczania. Gdy radio podało informację o śmierci Bieruta, on oświadczył, że prezydent właśnie przyśnił mu się w nocy. Jego zdaniem, jest to znak, że potrzebuje on pomocy. — Dlatego przez najbliższe trzy dni nie będziemy wychodzić i będziemy pokutować — oświadczył. — Niech Bóg okaże mu miłosierdzie.
opr. mg/mg