Fragmenty książki "Joseph Ratzinger. Filozof, teolog, duszpasterz", przybliżającej nauczanie i sylwetkę Kard. J. Ratzingera
Jerzy Szymik JOSEPH RATZINGER. FILOZOF, TEOLOG, DUSZPASTERZ |
|
Marek Zając: W Rzymie po konklawe krążył wśród dziennikarzy dowcip: „Habemus Papam, na Plac św. Piotra pędzą tłumy”. Wielu pamięta 16 października 1978 roku i słowa Jana Pawła II: „I oto najprzewielebniejsi kardynałowie powołali nowego biskupa Rzymu. Wezwali go z dalekiego kraju”. A potem: „Nie wiem, czy potrafię wyrażać się jasno w waszym... w naszym języku włoskim. Jeżeli się pomylę, to mnie poprawcie”. No, ale teraz na loggię Bazyliki wychodzi kardynał Joseph Ratzinger, który przyjął imię Benedykta, i mówi: „Jestem z niedalekiego kraju i świetnie mówię po włosku. Ale nie lękajcie się. Jeżeli się pomylicie — poprawię was”.
Ks. prof. Jerzy Szymik: Nie należę do wielbicieli Witolda Gombrowicza, ale muszę przyznać, że akurat jego zwrot tłumaczy rzecz najlepiej: Kardynałowi przez lata pracowicie dorabiano „gębę”. Ponieważ miał czelność kwestionować jedynie słuszny paradygmat liberalnej (po)nowoczesności. Zanim osobiście poznałem dzisiejszego Papieża, wciąż słyszałem o żandarmie Kościoła. Ale medialny obraz wielkiego inkwizytora nie pasował mi do sylwetki, jaka wyłaniała się z lektury jego książek. Ten rodzaj wrażliwej mądrości, ta czułość wobec maluczkich, odwaga wobec możnych i — przede wszystkim — ewangeliczna głębia, które na stronicach jego książek znajdowałem, nigdy nie chodzą w parze z pychą czy bezwzględną surowością. Potem powołano mnie do Międzynarodowej Komisji Teologicznej i poznałem kardynała Ratzingera twarzą w twarz. Pierwsze wrażenie: skromny człowiek. Ciężko pracuje z nami od świtu do nocy, od poniedziałku do piątku. Ani razu się nie odzywa, ale bez przerwy robi notatki wiecznym piórem. Gdy przemawia nieznany kardynałowi teolog, na moment podnosi wzrok, bacznie się przygląda i wraca do zapisków. W kuluarach rozmawia z nami przy kawie, ale formalnie głos zabiera dopiero w sobotę, w ostatnim dniu obrad. Wygłasza płynną łaciną piętnastominutowe przemówienie. Genialnie podsumowuje tydzień obrad, wskazuje na punkty ciężkości. Oddziela ziarno od plew, istotę rzeczy od piany, złoto od tombaku. Zamurowało mnie. Gorliwy czytelnik Miłosza, miałem oto przed sobą człowieka Miłoszowych marzeń: uważność, skupienie, pokora, diamentowa ostrość języka.
Odtąd myślę o Ratzingerze jako człowieku skromnym, wewnętrznie wycofanym, przede wszystkim — wolnym od siebie. A zarazem wolnym od wszelkich mód i nacisków. Nie schlebia. Nie boi się mówić o Kościele jako tonącym okręcie, zarazem potrafi iść pod prąd współczesności, głosić prawdy niepopularne i wyśmiewane.
Przed konklawe kardynał Ratzinger powtarzał, że nie chce, aby właśnie jego kardynałowie wybrali następcą Jana Pawła II. Zapowiadał, że na emeryturze napisze obszerne dzieło o Jezusie Chrystusie. Kim jest Bóg w pryzmacie teologii Ratzingera? Sam pisał kiedyś: „Bóg staje się mały, abyśmy mogli Go pojąć. Przychodzi jako ktoś, kto porusza nasze serca”.
To Bóg, który jest Miłością. Nieprzypadkowo pierwsza encyklika Benedykta XVI nosi tytuł Deus Caritas est. Ale logika tej najważniejszej w chrześcijaństwie prawdy jest obecna w jego wcześniejszych dziełach. Tuż przed naszą rozmową czytałem niewielki zbiór nauk rekolekcyjnych, które profesor Ratzinger wygłosił do studentów w Münster na Adwent 1965 roku. Zbliżał się wtedy do czterdziestki, miał za sobą doświadczenie Soboru Watykańskiego II. Ostatnią, trzecią naukę zatytułował: Ponad wszystko: miłość. Mówił o miłości jako o zasadniczym, wewnętrznym ruchu Boga. Ruchu, w którym również powinniśmy uczestniczyć. Pisał o chrześcijaństwie jako o przewrocie kopernikańskim. To znaczy, że nie jestem Słońcem, wokół którego kręcą się Bóg i bliźni. Jestem tylko Ziemią, która powinna się kręcić wokół innych, w słonecznym blasku Boga. To właśnie jest Miłość, pisał.
Karol Wojtyła nauczał wiele o człowieku. Joseph Ratzinger — przede wszystkim o Bogu. Za znaczące można uznać nawet tytuły ich pierwszych encyklik. Jan Paweł II ogłosił Odkupiciela człowieka, Benedykt XVI — Bóg jest Miłością.
Trafne spostrzeżenie. Teologia jest dyscypliną o dwóch ogniskowych, o dwóch centrach: Bóg i człowiek. Fenomen chrześcijaństwa tkwi w tym, że Bóg i człowiek nie są rywalami. Nie musi jednego ubywać, żeby drugiego mogło przybywać. Przeciwnie: im więcej Boga, tym więcej człowieka. I na odwrót. Chrześcijański dogmat powiada, mówiąc obrazowo językiem matematyki, że Chrystus jest „stuprocentowym” Bogiem i „stuprocentowym” człowiekiem. Nie trzeba wybierać, kroić: osiemdziesiąt procent Boga i dwadzieścia człowieka. Dobra Nowina głosi, że dwieście procent jest możliwe. Bóg jest Stwórcą, człowiek jest stworzeniem, ale obaj są „wprost proporcjonalni” — w Chrystusie, w świecie, w życiu każdej i każdego. Na tych właśnie zasadach nie wyklucza się, lecz uzupełnia antropocentryczna nauka Jana Pawła II z teocentryczną Benedykta XVI.
Ratzinger należał do czołowych architektów Soboru Watykańskiego II. Potem jednak podkreślał dystans do wielu zmian w doktrynie i praktyce katolicyzmu. Powtarzał, że posoborowy Kościół przypominał plac budowy, gdzie każdy budował, co i gdzie chce.
Na dnie duszy Ratzinger jest nie tyle teologiem, lecz pierwszorzędnie duszpasterzem, przypuszczam. Podkreśla wielokrotnie, że zależy mu na służeniu wierze maluczkich. To także zadanie teologii, powiada. Jedna z jego książek zawiera przejmujący obraz: Ratzinger przygląda się gdzieś w Italii ambonie, którą zdobi średniowieczna płaskorzeźba, alegoria teologii. Opisuje: oto na baranka rzuca się drapieżny lew, lecz lwa szarpie i odciąga od ofiary mały pies. Ratzinger pisze, że nie znalazł opracowania, w którym autor odpowiedziałby na pytanie: które ze zwierząt — baranek, lew czy pies — przedstawia teologię? Ale wie jedno: chciałby, żeby teologia była pieskiem, który przed złem broni maluczkiego, bezbronnego baranka.
Podobna jest jego wizja Kościoła?
Warto zacytować orędzie Benedykta XVI na niedawny Światowy Dzień Młodzieży obchodzony w Niedzielę Palmową: „Apostołowie przyjęli słowo zbawienia i przekazali je następcom jako cenny klejnot, przechowywany w bezpiecznej szkatule Kościoła. Bez Kościoła perle tej grozi, że się zagubi bądź pokruszy”. To doskonale streszcza myślenie Ratzingera o Kościele. Kościół nie jest dla samego siebie, chrześcijaństwo nie może koncentrować się na instytucjach. Kościół ma służyć ochronie perły, zbawieniu świata.
Druga porywająca intuicja Ratzingera: prawdą jest nie tylko to, że poza Kościołem nie ma zbawienia, extra Ecclesiam nulla salus, czyli że Kościół jest wybranym przez samego Chrystusa sposobem zbawiania świata (dodam: Bóg pragnie zbawienia wszystkich, kogo — i czy kogoś — zbawienie „nie sięga”, nie nam orzekać). Prawdą jest również i to, że poza światem nie ma zbawienia, extra mundum nulla salus, przynajmniej w tym sensie, że Bóg działa nie w abstrakcji, ale „historiozbawczo”, tzn. zbawienie dokonuje się w konkretnej historii każdej i każdego. Czyli nie wolno nam uciekać od rzeczywistości, która jest tu i teraz. Nie wolno uciekać od samego siebie.
Na koniec, trzeci bardzo „Ratzingerowy” obraz Kościoła, czyli Jezus obmywający nogi Apostołom w Wieczerniku. Ale teolog pisze, że nie wystarczy umywać stopy innym. Trzeba również pozwolić sobie umyć nogi. Trzeba zrezygnować z samowystarczalności. Pisze wprost: być chrześcijaninem to pozwolić sobie umyć nogi.
Skoro następcą Jana Pawła II jest tak wybitny teolog, może właśnie w dziedzinie teologii należy spodziewać się przełomu w tym pontyfikacie?
Nie umiem prognozować. Ale powiem o dwóch sprawach, po których spodziewam się naprawdę wiele. Po pierwsze, Benedykta XVI charakteryzuje wyrafinowana intelektualnie, ale zarazem głęboko życiowa mądrość. Za przykład podam np. fragment: „Bądźmy Bogu wdzięczni za wielkich kaznodziejów, ale też powinniśmy się nauczyć pokory, słuchając mniej wybitnych”. Kto dziś ma odwagę tak mówić, pisać? Wszyscy klaszczą gwiazdom kaznodziejstwa, co zresztą świetnie rozumiem (sam klaszczę i chcę takich słuchać), ale kto odważy się powiedzieć: Panie i panowie, skromniej nieco. Może posłuchanie czasem lichego kaznodziejsko wikarego ma w sobie coś z koniecznej lekcji pokory; w czym jesteś od niego lepszy? Kim jesteś, żebyś zasługiwał co niedziela na Skargę albo Wojtyłę? Prowokujące? Owszem, ale i przywracające właściwe proporcje.
Albo inny cytat: „Gdy z życia znika niedziela, a wraz z nią Bóg, człowiekowi brakuje rezerw, dzięki którym mogłoby jeszcze dojść do przełomu, ostatecznego przełomu. Jaka niedziela, taki dzień śmierci”. To dziś brzmi jakby z innego świata. Płynie pod prąd współczesności, a jednocześnie jakby łapało wprost za gardło całe nasze życie, jego istotę, nasze ukryte pragnienia.
A druga sprawa?
Teologia estetyki, piękna. To charakterystyczne, że w wolnych chwilach Papież grywa Mozarta. Nawet na wakacjach w Dolinie Aosty siadał do fortepianu. Ratzinger myśli prawdopodobnie podobnie jak Hegel: „Do istoty prawdy należy jej piękno. Ono musi w (z) niej lśnić, żeby była sobą (prawdą)”. Żeby człowiek otworzył się rzeczywiście na Boga i bliźniego, musi zranić go piękno, pisze Ratzinger. Bez zachwytu nie ma Miłości.
Podobna była myśl Zbigniewa Herberta: w wyborach moralnych zawodzą czasem rozum i jego logika, jedynym kryterium pozostaje kwestia smaku...
To piękno rozstrzyga, że prawda jest prawdą, podpowiada Ratzinger. Ludzie odczuwają wielką tęsknotę, która przekracza ich naturę — tak, że pragną więcej, niż przysługuje człowiekowi. Zranił ich sam Oblubieniec. Ich oczy dotknął promień Jego piękna. Po wielkości rany poznamy, kto wypuścił strzałę z cięciwy. W tych tezach widać, jak bardzo daleko jesteśmy od pancernego kardynała...
Zaczęliśmy od Gombrowicza, zatem i zakończmy Gombrowiczem. Nie ma wątpliwości, że Joseph Ratzinger Mozartem teologii jest...
...zaczęliśmy od anegdoty, zatem i zakończmy anegdotą. Jest grudzień ubiegłego roku, trwa rutynowe spotkanie Benedykta XVI z Międzynarodową Komisją Teologiczną. Przy Papieżu stoi nowy prefekt Kongregacji Nauki Wiary, arcybiskup William Levada. Podchodzę i mówię, że pozdrawiam Ojca Świętego w imieniu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i Górnego Śląska. Papież pyta: „Z Katowic, Gliwic czy Opola?”. Z pamięci wymienia, ot tak, trzy górnośląskie diecezje. I kątem oka zerka na arcybiskupa Levadę, jakby chciał powiedzieć: „Patrz, ile się jeszcze musisz nauczyć”...
dalej >>opr. aw/aw