Jak Aleksander Serenelli stał się nowym człowiekiem - Jay Sappington
W 1902 roku Aleksander Serenelli, dwudziestoletni włoski
dzierżawca, zdobył sobie ponurą sławę jako zabójca młodej dziewczyny, Marii Goretti.
Skazany za popełnioną zbrodnię, spędził w więzieniu dwadzieścia siedem lat. W
jego życiu nastąpił jednak nieoczekiwany zwrot, który mógł być wyreżyserowany
jedynie przez Boga. Aleksander został świadkiem w procesie beatyfikacyjnym
zamordowanej przez siebie dziewczyny i przez resztę życia miał wielkie
nabożeństwo do tej, którą później wyniesiono na ołtarze jako świętą.
Historia św. Marii Goretti jest dobrze znana. Mniej znana jest natomiast
historia tego, jak jej zabójca zmienił swoje życie.
Cecylia Serenelli z błędnym wzrokiem umieściła swego maleńkiego synka w wiadrze wiszącym u studni. Jeden z jej synów od niedawna przebywał w zakładzie zamkniętym z powodu choroby psychicznej. Wkrótce miała tam się znaleźć także Cecylia. Spuściła wiadro do studni i po chwili usłyszała plusk wody. „Lepiej dla niego umrzeć, niż żyć i cierpieć” — mruknęła i odeszła.
Wkrótce nadbiegł starszy brat zaalarmowany krzykiem przerażonego niemowlęcia. Uratował Aleksandra przed utonięciem w studni, nie mógł go jednak ocalić przed zatonięciem w grzechu, który w przyszłości zawładnął jego życiem. Tego mógł dokonać tylko Bóg.
Pod koniec XIX wieku życie we Włoszech było ciężkie, szczególnie dla ubogich — a rodzina Aleksandra należała do najuboższych. Wiele razy przeprowadzali się w poszukiwaniu pracy. Mając zaledwie trzynaście lat, Aleksander zaczął pracować na łodziach rybackich. Nauczył się tam twardej mowy i nieokrzesanych obyczajów rybaków. Mimo to był spokojnym chłopcem, który w wolnym czasie szukał samotności, przeglądając popularne czasopisma i gazety.
Kiedy Aleksander miał siedemnaście lat, wraz ze swoim ojcem, Giovannim, przeprowadził się w pobliże Rzymu. Giovanni usłyszał o możliwości wydzierżawienia tam gruntu. W ramach umowy właściciel pozwolił ojcu i synowi zamieszkać w stojącej nieopodal opuszczonej fabryce. Serenelli dzielili to nietypowe lokum z innymi dzierżawcami, rodziną Goretti — Luigim, Assuntą i szóstką ich dzieci.
Praca w polu była wyczerpująca, a warunki bytowe jeszcze gorsze. Grunty znajdowały się na bagiennym, pełnym komarów terenie. Luigi Goretti wkrótce zachorował na malarię i zmarł, pozostawiając żonę i dzieci na łasce losu. Pragnąc za wszelką cenę wyżywić swoją rodzinę, Assunta pracowała w polu wraz z Serenellimi i innymi mężczyznami. Jej najstarsza córka, dziesięcioletnia Maria, zajmowała się dziećmi i przyrządzaniem posiłków dla obu rodzin. Maria była dojrzała jak na swój wiek oraz bardzo oddana Jezusowi i Maryi.
Po wyczerpującej pracy na polu obie rodziny spotykały się na wspólnym Różańcu. Chodziły też na Mszę do oddalonego o dziesięć kilometrów najbliższego kościoła. Aleksander szanował te zwyczaje, ale wciąż izolował się od innych ludzi. Często siedział w swoim pokoju, którego ściany obwieszone były nieprzyzwoitymi zdjęciami kobiet. Wycinał je z czasopism dawanych mu przez ojca — co zaczął robić jeszcze jako chłopiec, gdy pracował z rybakami.
Z czasem natrętne myśli o kobietach stały się dla Aleksandra obsesją. Nie dawał sobie rady z pożądliwością i agresją, a obiektem tych pragnień stała się jedenastoletnia wówczas Maria. Przez kilka miesięcy tłumił w sobie te pożądania, w końcu jednak uległ im i chciał wziąć Marię siłą. Oczekiwał łatwego zwycięstwa, jednak Maria zdołała go odepchnąć. „Nie!” — krzyknęła. „Nigdy! To jest grzech!”.
W ciągu następnych kilku tygodni Aleksander próbował zniewolić ją jeszcze dwukrotnie, ale w obu sytuacjach dzielnie mu się przeciwstawiła. Jej opór tylko go rozgniewał. W końcu naostrzył jedno z narzędzi rolniczych, tak by mogło służyć za broń, i ukrył je przy sobie. Pewnego dnia, gdy wszyscy byli w polu, wciągnął Marię do domu i zaatakował ją po raz kolejny. Kiedy znowu mu się oparła, zadał jej czternaście ciosów. Maria zmarła nazajutrz, wcześniej jednak zdążyła powiedzieć: „Przebaczam Aleksandrowi i chcę, żeby na zawsze był ze mną w niebie”.
Po sześciu miesiącach Aleksander stanął przed sądem za morderstwo. Assunta prosiła o lekki wyrok, skazano go jednak na trzydzieści lat ciężkich robót. Chociaż życie na farmie było brutalne, to warunki, w jakich żyli i pracowali włoscy więźniowie na przełomie XIX i XX wieku, były jeszcze gorsze. Zresztą postawa Aleksandra tylko pogarszała jego sytuację. Rozumiał swój grzech i odczuwał skruchę, ale nie dawał tego po sobie poznać. Powiedział później: „Pycha kazała mi nosić na twarzy maskę zatwardziałego kryminalisty”. Zamiast wyrazić żal, śpiewał nieprzyzwoite piosenki. Obrażał personel i innych więźniów. Rzucił się nawet na księdza, który go odwiedził.
Zachowanie Aleksandra było tak agresywne, że przez trzy lata trzymano go w całkowitym odosobnieniu. Co gorsza, był on uwięziony w samym sobie, pławiąc się w cierpieniu, które sam sobie zadawał. Wreszcie, w 1908 roku, przyśnił mu się pewien sen. We śnie Aleksander znalazł się w pięknym ogrodzie, gdzie zobaczył idącą ku niemu, ubraną na biało Marię Goretti. Po drodze zbierała lilie i wręczała je mu po jednej — było ich czternaście, tyle, ile ran zadał jej sześć lat wcześniej. Kiedy przyjmował lilie, każda z nich zamieniała się w płomień. Po przebudzeniu zrozumiał, że zarówno Maria, jak i Pan Bóg przebaczyli mu to, co uczynił.
Aleksander na jakiś czas zatrzymał ten sen dla siebie, jednak jego zachowanie zaczęło się zmieniać. Gniew stopniowo topniał. Przestał być agresywny, stał się łagodniejszy. Jego przemiana była na tyle widoczna, że zwolniono go z więzienia trzy lata wcześniej, w roku 1929: dwa lata darowano mu za dobre sprawowanie, a trzeci — w ramach ogólnej amnestii dla wszystkich więźniów po zwycięstwie Włoch w I wojnie światowej.
Przez kilka lat po swoim uwolnieniu Aleksander utrzymywał się głównie z prac dorywczych. Pochłaniało go jednak coś o wiele ważniejszego niż praca. Jego serce nie było jeszcze całkowicie wolne. W Wigilię Bożego Narodzenia 1934 roku zebrał całą swoją odwagę i wyruszył do miasta, gdzie Assunta, matka Marii, pracowała u proboszcza.
Z niepokojem zastukał do drzwi plebanii. Gdy się otworzyły, ujrzał Assuntę, z twarzą steraną wiekiem i cierpieniem. Spuścił głowę.
— Poznajesz mnie, Assunto?
— Tak — odrzekła. Ona także dostrzegła ślady cierpienia na jego twarzy.
— Przebaczysz mi? — zapytał z drżeniem Aleksander. Gdyby odważył się spojrzeć w oczy Assunty, nie musiałby się bać. Odpowiedziała mu szybko i z dobrocią.
— Skoro Bóg ci przebaczył, to jak ja mogłabym nie przebaczyć?
Natłok galopujących myśli i uczuć wypełnił serce Aleksandra. Wreszcie mógł być naprawdę wolny.
Aleksander i Assunta rozmawiali na plebanii cały wieczór. Następnie poszli na pasterkę i uklękli obok siebie, przystępując do Komunii. Był to widomy znak działania Boga, który doprowadził jedno z nich do przebaczenia, a drugie, po latach, do skruchy. Aleksander powtórzył swoje przeprosiny wobec wszystkich zebranych w kościele. Wreszcie ulżyło mu na sercu i mógł rozpocząć nowe, spokojne życie.
Po kilku latach zdecydował się zamieszkać i pracować w pobliskim klasztorze kapucynów. Wykonywał tam prace fizyczne, zaspokajając w ten sposób praktyczne potrzeby braci, którzy dzięki temu mogli poświęcić się modlitwie.
Dzieci wyglądające przez okna swoich klas mogły zobaczyć spokojnego staruszka pracującego na klasztornych gruntach, gdzie znajdowała się ich szkoła. Przychodząc do szkoły czy z niej wychodząc, widziały, jak otwiera furtę różnym ludziom i nosi bagaże. Nie przychodziło im nawet na myśl, że kiedyś był agresywnym więźniem. Znały go jedynie jako „wujka Aleksandra”, dobrego, łagodnego „świeckiego brata” posługującego kapucynom.
Prosta powierzchowność Aleksandra skrywała głębokie życie duchowe. Codziennie uczestniczył we Mszy świętej i odmawiał Różaniec ze swoją nową rodziną braci kapucynów. Był świadkiem w procesie beatyfikacyjnym Marii Goretti, który doprowadził do jej wyniesienia na ołtarze. Modlił się do niej prywatnie, a także od czasu do czasu odwiedzał Assuntę. Wreszcie, 6 maja 1970 roku, zmarł spokojnie w wieku osiemdziesięciu siedmiu lat — z wieloma oznakami świętości.
W rzeczach Aleksandra znaleziono list napisany przez niego siedem lat wcześniej. W liście krótko opisał historię swego grzechu i otrzymanego przebaczenia oraz wyznał, że oczekuje śmierci jako „czasu, w którym zostanie dopuszczony do oglądania Boga”. Zakończył ten swoisty testament następującymi słowami: „Oby wszyscy, którzy przeczytają ten mój list, zapragnęli pójść za błogosławioną nauką, by unikać zła i czynić dobro. Oby wszyscy uwierzyli wiarą dzieci, że religia ze swoimi zasadami nie jest czymś, bez czego można się obejść. Przeciwnie, jest ona prawdziwą pociechą i jedyną pewną drogą we wszystkich okolicznościach życiowych — nawet najbardziej bolesnych”.
W czasach swego burzliwego dzieciństwa, ciężkiej harówki na roli w młodości oraz dwudziestu siedmiu lat odsiadywania wyroku za morderstwo Aleksander Serenelli nie wydawał się obiecującym kandydatem do spokojnego, świątobliwego życia przy kapucyńskim klasztorze. Jednak Boże miłosierdzie, które dotknęło go za pośrednictwem jego ofiary, jej matki i Kościoła, ocaliło go od zatracenia. Zrozumiał, że droga, którą wzgardził przed laty, a którą wybrała Maria, była o wiele lepsza i nią wytrwale podążał.
opr. ab/ab