Prymas Tysiąclecia kard. Stefan Wyszyński
Wiele słów napisano o Prymasie Tysiąclecia kardynale Stefanie Wyszyńskim. Wiele z nich mówiło o jego bohaterskiej postawie wierności zasadom i ideałom, którym poświęcił całe swe życie i kapłaństwo. I na pewno trudno jest w kilku słowach streścić to, ile mu zawdzięcza cały naród polski, Kościół w Polsce, ale i Kościół powszechny. Wystarczy wspomnieć słowa Papieża Jana Pawła II, który stwierdził, iż gdyby nie jego niezłomna postawa w chwilach próby to nie byłoby Polaka na Stolicy Piotrowej w Rzymie. Dlatego nie możemy pominąć 25-tej rocznicy jego śmierci, która przypadła 28 maja.
Może warto wspomnieć z jego przebogatego życiorysu te najbardziej dramatyczne chwile, czas aresztowania i internowania. Na początku lat pięćdziesiątych XX wieku, mimo podpisanego w 1950 r. tzw. Porozumienia pomiędzy Kościołem a państwem komunistycznym, prześladowania Kościoła w Polsce zaostrzały się i kardynał Stefan Wyszyński był świadom grożącego mu niebezpieczeństwa. 26 września 1953 r. został zatrzymany. O jego aresztowaniu zadecydowali przebywający w ZSRR Bolesław Bierut i Franciszek Mazur wraz z kierowniczymi czynnikami radzieckimi. Do bramy pałacu Prymasowskiego przy ulicy Miodowej dobijała się uzbrojona grupa UB. Obudzony Ksiądz Prymas, domyślający się celu nocnej wizyty przedstawicieli Służby Bezpieczeństwa, polecił zapalić wszystkie światła, tak, aby Warszawa wiedziała, co się dzieje.
Decyzją rządu kardynał Stefan Wyszyński miał być natychmiast usunięty z miasta z zakazem wykonywania jakichkolwiek czynności związanych z zajmowanymi dotąd stanowiskami. Prymas Polski odmówił podpisania dokumentu, uzasadniając, że decyzja jest nie tylko bezprawna, ale i szkodliwa dla Polski. Nie uznał jej i nie chciał dobrowolnie opuścić swego domu.
W obecności biskupa A. Baraniaka złożył następnie oświadczenie, że całą tą sytuację uznaje za gwałt i że w razie procesu nie chce żadnego adwokata, ponieważ będzie bronił się sam, po czym ubrał się w mocne, przygotowane od 2 lat na wypadek aresztowania buty, zabrał podane palto, które wcześniej należało do biskupa Michała Kozala (męczennika z Oświęcimia), kapelusz, brewiarz i różaniec. Opuszczający siedzibę Arcybiskupów Warszawskich Prymas Wyszyński jeszcze raz zaprotestował przeciwko gwałtowi, po czym został wsadzony do samochodu z zamazanymi błotem szybami i wywieziony w eskorcie 6 innych samochodów do klasztoru Ojców Kapucynów w Rywałdzie. Tak rozpoczęło się trwające ponad 3 lata więzienie Prymasa Tysiąclecia Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Wiadomość o uwięzieniu Prymasa Polski wywołała ogromne poruszenie wśród milionów polskich katolików, w pełni solidaryzujących się z męczeństwem swojego pasterza, oraz wśród opinii publicznej na całym świece. Komuniści jeszcze raz ukazali światu swoje prawdziwe oblicze.
Jeszcze tej samej nocy Prymasa przewieziono w tajemnicy do klasztoru Ojców Kapucynów w Rywałdzie. Pilnowany przez strażników nie miał prawa wyglądać przez okno, które dla pewności zaklejono papierem. Pomieszczenie, w którym przetrzymywano Prymasa było równocześnie jadalnią, sypialnią i kaplicą. Ołtarzem, przy którym odprawiał Mszę Świętą, było stare chwiejące się biurko. Jedyna książka, którą posiadał, to brewiarz.
Po kilkunastu dniach Prymasa przeniesiono do następnego miejsca odosobnienia w Stoczku Warmińskim koło Lidzbarka. Warunki bytowe w zawilgoconym budynku przywodziły na myśl loch więzienny, co rychło odbiło się na zdrowiu Prymasa. Jeśli jednak sprawcy liczyli na złamanie ducha kardynała Wyszyńskiego, to srodze się zawiedli. Właśnie w tych niezwykle trudnych warunkach dokonał on 8 grudnia 1953 r. (w święto Niepokalanego Poczęcia) aktu duchownego oddania się Matce Bożej.
W październiku 1954 r. Prymasa przewieziono do nowego miejsca odosobnienia w Prudniku Śląskim, panowały tam lepsze warunki. Dzięki temu Prymas mógł więcej i intensywniej pracować nad tekstami, ważnymi dla dalszej pracy duszpasterskiej.
W 1955 r., po kolejnej przymusowej przeprowadzce, Prymas trafił do klasztoru Sióstr Nazaretanek w Komańczy. Tu już nie otaczały go bezpośrednio zastępy strażników. Mógł korespondować i spotykać się z dawnymi współpracownikami, otrzymywał prasę. Miał jednak zakaz opuszczania miejscowości. W Komańczy przygotował Śluby Jasnogórskie, których tekst w maju 1956 r. przekazał poufną drogą na Jasną Górę.
W 1956 r. nadszedł kres terroru stalinowskiego. Sytuacja Prymasa uległa poprawie. Nowe kierownictwo partii komunistycznej szukało porozumienia. Do Komańczy przyjechali na rozmowy wysłannicy Władysława Gomułki, usilnie prosząc o szybki powrót do Warszawy. Prymas nie odmówił obawiając się, że niepokoje społeczne mogą doprowadzić do rozlewu krwi. Żądał jednak stanowczo naprawienia wyrządzonych krzywd Kościołowi.
On, który trzy lata wcześniej został po kryjomu uprowadzony z ulicy Miodowej, wraca do Warszawy gorąco witany przez tłumy wiernych. Ludzie długo czekali, żeby ujrzeć go na balkonie Domu Prymasowskiego. Jego obecność niosła pokrzepienie, dodawała wiary i sił.
Ale, jak niebezpieczne były to chwile, gdy przebywał w miejscach odosobnienia, niech świadczy fakt, iż w Stoczku Warmińskim w dniu 8 grudnia 1953 r. napisał swój Testament. Gotów był na śmierć, za wolność Kościoła w Polsce. Fragmenty tegoż Wyznania Wiary są najlepszym świadectwem tamtego czasu, niebezpieczeństwa, jakie zagrażało Polsce i Kościołowi, ale i najpiękniejszym świadectwem Niezwykłego Człowieka i Niezłomnego Pasterza. Warto je poznać, by lepiej zrozumieć historię Kościoła w Polsce i rolę, jaką odegrał kardynał Stefan Wyszyński.
W Imię Trójcy Przenajświętszej, Pana mojego Jezusa Chrystusa przez przyczynę Bogurodzicy, Dziewicy, Królowej Polski i Zwycięskiej Wspomożycielki Jasnogórskiej. Świadom, że przyszła godzina moja, gdy mam wracać do Ojca, od którego otrzymałem życie na ziemi, składam to wyznanie pełnej gotowości i uległości dziecka Bożego, W formie mojego testamentu.[...]
Obdarowany łaską żywej wiary, nigdy nie ulegałem wątpliwościom, nigdy nie podnosiłem głosu przeciwko Kościołowi, Ojcu Świętemu i Biskupom. Chociaż miałem żywy przykład ducha modlitwy w moim rodzonym Ojcu, nie zawsze Go naśladowałem. Źródłem mojego spokoju wewnętrznego w walce z mocami ciemności była zawsze gorąca miłość i uległość wobec Matki Chrystusowej, Pani Jasnogórskiej, której uważam się za niewolnika miłości.
Pracując dla Kościoła Chrystusowego, muszę wyznać, że zawsze doznawałem pełnego zrozumienia w trudnych sytuacjach Kościoła w Polsce od Ojca Świętego Piusa XII, Jana XXIII i Pawła VI. Nigdy nie usłyszałem od nich najmniejszej przygany ani też krytycznej oceny naszej pracy. Natomiast zawsze budowały mnie przedziwny szacunek i miłość, z jaką odnosili się Papieże do Kościoła w Polsce, do biskupów, kapłanów i do mnie. Wiem, że zawsze ufali Kościołowi Polskiemu, chociaż nie mogli niektórych naszych postulatów spełnić. Piszę to dlatego, bo wiem, że w Polsce istnieje cała biblioteka politycznych publikacji, które zniekształcają właściwy obraz rzeczywistości.
Kościołowi w Polsce służyłem według najlepszego mojego zrozumienia Jego sytuacji i potrzeb. Chciałem obronić Kościół przed zaprogramowaną ateizacją i przed "fałszywymi braćmi", którzy na własną rękę uprawiali nieuczciwą politykę kościelną w dziedzinie państwowej, przed nienawiścią społeczną doktrynalnie zachwalaną, przed rozwiązłością, której odgórnie patronowano. Uważam sobie za łaskę, że mogłem z pomocą Episkopatu Polski - przygotować Naród przez Wielką Nowennę, Śluby Jasnogórskie, Akt Oddania Narodu Bogurodzicy w macierzystą niewolę Miłości i Społeczną Krucjatę Miłości - na nowe Milenium. Gorąco pragnę, by Naród Polski pozostał wierny tym zobowiązaniom.
W stosunku do mojej Ojczyzny zachowuję pełną cześć i miłość. Uważałem sobie za obowiązek bronić jej kultury chrześcijańskiej przed złudzeniami internacjonalizmu, jej zdrowia moralnego i całości granic, na ile to leżało w mojej mocy.
Przekonany o doniosłości przemian społecznych służyłem bezinteresownie przez wiele lat warstwom robotniczym, zwłaszcza przez pracę kulturowo - oświatową, w duchu społecznych encyklik Papieży. Uważam, że pomimo przemian ustrojowo - politycznych dzieło to nie zostało jeszcze dokonane. Po przezwyciężeniu niewoli kapitalistycznej warstwy robotnicze znalazły się w niewoli totalnokolektywistycznej i grozi im - jak całej ludzkości - niewola technokracji. Ufam jednak, że zdrowy duch osobowości ludzkiej zwycięży w tej walce o godność o wolność człowieczeństwa.[...]
Uważam sobie za łaskę, że mogłem dać świadectwo Prawdzie jako więzień polityczny przez trzyletnie więzienie, i że uchroniłem się przed nienawiścią do moich Rodaków sprawujących władzę w Państwie. Świadom wyrządzonych mi krzywd przebaczam im z serca wszystkie oszczerstwa, którymi mnie zaszczycili.
Powierzonym mi przez Stolicę Apostolską diecezjom lubelskiej, gnieźnieńskiej i warszawskiej, jak również diecezjom na Ziemiach Zachodnich - służyłem całą duszą - chociaż wiem, że nie zawsze skutecznie i owocnie. Uważam sobie za słabość to, że opierałem się powołaniu mnie na Stolicę Biskupią lubelską, a później kierowany małodusznością - starałem się uniknąć powołania mnie na Stolicę prymasowską Gnieźnieńską i metropolitarną Warszawską. Te dwa fakty były bodaj jedynym moim oporem przeciwko Stolicy Apostolskiej. Praca ostatnich lat w dwóch archidiecezjach była trudna do pogodzenia z obowiązkami Legata Papieskiego i Prymasa Polski oraz Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Brak czasu dla wnikliwego zajęcia się sprawami tych Archidiecezji mógł wywołać niezadowolenie Duchowieństwa i Wiernych - za co najpokorniej ich przepraszam. Wiem jedno, że czasu nie traciłem.
Łaską w tej pracy było dla mnie to, że wyrozumiały Bóg, obarczając obowiązkami, przydzielał też i należytą pomoc. Ze szczególną wdzięcznością wspominam najbliższych moich Współpracowników - Arcybiskupa Antoniego Baraniaka, współwięźnia w Chrystusie, Biskupa Zygmunta Choromańskiego, Biskupa Jana Czerniaka, Biskupa Jerzego Modzelewskiego i Biskupa Bronisława Dąbrowskiego, którzy mnie wspierali sercem oddanym, oraz moich Domowników w Gnieźnie i Warszawie. Do najbliższych moich współpracowników, oprócz licznych kapłanów w obydwu archidiecezjach zaliczam OO. Paulinów na Jasnej Górze, z Ojcem Generałem Alojzym Wrzalikiem, a później z Ojcem Generałem Jerzym Tomźińskim, z Ojcem Teofilem, przeorem Jasnej Góry, w czasie Sacrum Poloniae Millennium - oraz Instytut Prymasowski Ślubów Jasnogórskich Narodu, z mgr Marią Okońską i dr Wandą Wantowską na czele. Wśród kapłanów, którzy wspierali mnie bardzo blisko w początkach mej pracy biskupiej, muszę z wdzięcznością wymienić ks. infułata P. Stopniaka, ks. dr W. Olecha z Lublina, ks. prałata Władysława Padacza, ks. prałata Franciszka Borowca, ks. infułata Stanisława Wystkowskiego, ks. prałata Stefana Ugniewskiego, ks. Jerzego Baszkiewicza i wielu innych... Wszystkie inne sprawy zarówno dotyczące Archidiecezji, jak Sekretariatu Prymasa Polski i związanych z nim instytucji pomocniczych - tu niewymienionych, lub możliwe wątpliwości - pozostaną do rozstrzygnięcia Biskupów Jerzego Modzelewskiego i Bronisława Dąbrowskiego, których ustanawiam wykonawcami tego testamentu.
Oświadczam niniejszym, że dla mojej Rodziny, Sióstr i Brata - zachowuję pełny szacunek i wdzięczność za rodzinną pomoc i modlitwy, którymi mnie wspierali. Ponieważ z rodziny nie wyniosłem żadnego majątku, nie mogę niczym rozporządzać na dobro Rodziny. Mojego Ojca, jeżeli Dobry Bóg zachowa go przy życiu, powierzam opiece moich Sióstr, którą sprawować będą we własnym domu Ojca w Zalesiu Dolnym. Stwierdzam, że nikt z mej najbliższej i dalszej Rodziny nie może wnosić żadnych praw do pozostałych po mnie rzeczy i archiwaliów. Wszystkie one stanowią własność instytucji Kościoła Rzymskokatolickiego. Jestem przekonany, że Rodzina moja w pełni doceni taką decyzję, jako rodzina głęboko religijna i oddana całym życiem i służbą Kościołowi Świętemu. Wszystkim z serca za taką postawę dziękuję.
Korząc się u stóp Świętej Bożej Wspomożycielki mojej, Bogurodzicy, Dziewicy, Pani Jasnogórskiej, której służyłem jako Niewolnik oddany Jej w więzieniu w Stoczku Warmińskim, dnia 8 grudnia 1953 roku, najpokorniej proszę, Ucieczkę Grzeszników, aby była mi Orędowniczką przed Tronem Trójcy Świętej. Amen. Alleluja.
opr. aw/aw