Stefan porucznik Wyszyński

Wojenne lata Prymasa Tysiąclecia

Młodziutkiej łączniczce AK ciemnieje w oczach. Upada. Przed chwilą zranili ją Niemcy, ale wyrwała się spod ich obstrzału. Teraz jednak piach leśnej ścieżki ciemnieje od jej krwi. — To koniec... — myśli. Nagle, choć dziwnie to wygląda, zza drzew wybiega najprawdziwszy ksiądz w komży. Ma na oko ze czterdzieści lat, jasne włosy, pieprzyk na lewym policzku. Nazywa się Stefan Wyszyński. W przyszłości zostanie kardynałem. Dzisiaj, w końcu lata 1944 roku, jest jeszcze zwykłym księdzem.

Ze stuły uciskowa opaska

Na tę dziewczynę w kałuży krwi ksiądz Wyszyński natknął się przypadkiem. Zrywa z szyi swoją stułę i mocno zaciska ją na nodze łączniczki, nad raną. Krew przestaje tryskać.

Bierze ranną „na barana”. Ksiądz Stefan jest chorowity, ma zaleczoną gruźlicę. Każdy krok z półprzytomną łączniczką na plecach to męka. Nad ziemią kołysze się końcówka zbryzganej purpurowo stuły. Po dwóch kilometrach między drzewami widać wreszcie powstańczy szpital w Laskach pod walczącą Warszawą. Dziewczyna jest uratowana.

Może to i inne wojenne zdarzenia są przygotowaniem do dźwigania jeszcze większego ciężaru? Księże Stefanie, za cztery lata zostaniesz prymasem! Przed Tobą najczarniejszy dla Kościoła czas w dziejach Polski!

Rękawiczki ratują przed obiciem

Przed wojną ks. Wyszyński bardzo krytycznie pisał o nazizmie. Dlatego w 1939 roku, po wkroczeniu Niemców, biskup kazał mu uciekać z Włocławka.

Ksiądz Wyszyński posłuchał bardzo niechętnie. Szybko zresztą zawrócił z drogi, bo zapomniał jakiejś książki. Przed włocławskim dworcem spotkał znajomych. — Uciekaj! Już cię szukają, zdemolowali ci mieszkanie! — ostrzegli. Ksiądz wsiadł więc z powrotem do pociągu i wyjechał.

W ręce Niemców wpadł przypadkiem, w Zakopanem w 1941 roku. — Wy-szyn-ski... — przeliterował przesłuchujący go gestapowiec. Nazwisko nic mu nie mówiło. — Wypuścić! — zdecydował.

Gestapowcy ustawili się jednak przed drzwiami w szpaler i bili wychodzących Polaków. — Prymas mówił, że trochę bał się przejścia między nimi — opowiada Maria Okońska, długoletnia współpracowniczka Kardynała i założycielka Instytutu Prymasowskiego. — Zatrzymał się na ganku. Opowiadał nam, że chciał zyskać na czasie, więc zaczął wkładać rękawiczki: z dystynkcją, od niechcenia, palec po palcu. Jakby nie zwracając na gestapowców najmniejszej uwagi. Kiedy w końcu wyprostowany zstąpił ze schodków i wkroczył w szpaler, gestapowcy, zamiast bić, zasalutowali. Zaimponował im!

Znajomi Prymasa twierdzą, że emanowało z niego jakieś dostojeństwo. — Może dlatego gestapowcy nie śmieli go uderzyć? — pytam panią Marię. — Też tak sądzę. Ale on się na dostojeństwo nie silił. Po prostu taki był, łączył dostojeństwo z prostotą — mówi. Jej koleżanka z Instytutu, pani Basia, ma dodatkową obserwację: — Jego dostojeństwo nie wynikało z wysokiego mniemania o sobie. Miał świadomość, że w każdej sytuacji jest z nim Pan Bóg — dodaje.

Ksiądz Wyszyński został kapelanem niewidomych dzieci w Kozłówce pod Zamościem, a potem w niedalekim Żułowie.

Prymas położną

Żułów w czasie wojny. Ksiądz Stefan modli się, spacerując za wsią. Nagle sielankową ciszę rozdziera rozpaczliwy krzyk kobiecy. To z tej stojącej na uboczu chaty! Ksiądz popycha drzwi i staje jak wryty. Na barłogu ze zmierzwionej słomy leży... rodząca kobieta. Nie ma prześcieradła, pod głowę wcisnęła zmięte ubranie.

Zszokowany ksiądz Wyszyński chce wybiec po pomoc. Kobieta jednak już kurczowo trzyma go za sutannę. Jęczy, żeby jej nie zostawiać. Chyba ma rację: pomoc i tak nie zdąży nadejść przed rozwiązaniem.

Rodzącą reszta wsi odrzucała za złe prowadzenie się. — Nie mogłem jej pomóc, bo nie umiałem. Co za straszne przeżycie — wspominał Prymas piętnaście lat później.

Ksiądz Wyszyński stoi więc bezradnie w izbie. Trzyma rodzącą za rękę. Niemowlę szczęśliwie przychodzi na świat. Dopiero wtedy Ksiądz biegnie po pomoc.

Siostra Cecylia spowiada

W czerwcu 1942 roku ks. Wyszyński trafił z Żułowa do Zakładu dla niewidomych w Laskach. Często wsiadał na „Błyskawicę”, żeby dojechać do stolicy. „Błyskawica” to przezwisko fury, która codziennie kursowała do warszawskiej dzielnicy Bernerowo. „Błyskawicę” ciągnął tylko jeden koń, który człapał co najmniej dwie, trzy godziny. W Warszawie ksiądz wykładał na tajnych kompletach.

— Na potrzeby konspiracji ks. Wyszyński przyjął pseudonim „Siostra Cecylia” — śmieje się Maria Okońska. — Cecylia była jego ulubioną świętą. Ale pseudonim się nie sprawdził, bo ludzie zaczęli masowo pytać, nawet przez telefon: „O której siostra Cecylia będzie odprawiać Mszę świętą?” albo: „Kiedy siostra Cecylia będzie spowiadała?”.

Na widok dzieci po twarzy księdza Wyszyńskiego przelatywał zazwyczaj figlarny uśmiech. Lubił z nimi żartować. Kiedyś, w czasie wojny, zobaczył w Laskach dwie dziewczynki, dużą i małą. — O, idzie półtorej człowieka! — zagadał wesoło. — Nie, bo jak cłowiek, to cały — wysepleniło równie wesoło dziecko.

Zachowała się fotografia Księdza z niewidomymi dziećmi, które właśnie przystąpiły do Pierwszej Komunii. Ksiądz Wyszyński śmieje się. Dzieci w białych ubrankach wyglądają na bardzo z nim zgrane: chichoczą, przytulają się do niego, od śmiechu robią im się dołki w policzkach.

W marcu 1944 r. ks. Wyszyński złożył przysięgę wojskową. Został kapelanem i porucznikiem Armii Krajowej. Biegał przez Puszczę Kampinoską na złamanie karku w kierunku, z którego dochodziły odgłosy eksplozji, nie zważając na gałęzie szarpiące jego komżę i sutannę. Spowiadał umierających żołnierzy AK, nosił rannych.

Poszedłbym, gdzie giną

Maria Okońska założyła w czasie wojny z siedmioma koleżankami Stowarzyszenie Żeńskiej Młodzieży Katolickiej „Ósemka”. Dziewczyny nie zakładały rodzin, ale ewangelizowały ludzi, żyjąc wśród nich i pracując w różnych zakładach. Księdzu Wyszyńskiemu spodobał się ten nowoczesny pomysł. Został ojcem duchowym grupy. Dlatego pani Maria do dziś mówi o Prymasie: „Ojciec”.

W końcu lipca Zdzich, znajomy z konspiracyjnego Stronnictwa Narodowego, ostrzegł ją: Uciekaj! Tu wybuchnie powstanie, a granatów i amunicji jest tylko na parę dni. — W miejscu, gdzie obecnie jest Warszawa, będzie rosła murawa. Kto tu zostanie, zginie.

22-letnia Marysia i jej koleżanki ruszyły więc po radę do Lasek. — Po wojnie miałyśmy założyć tzw. Miasto Dziewcząt, żeby w nim wychowywać młode Polki. Pytałyśmy więc Ojca, czy mamy ratować Miasto Dziewcząt, a więc siebie, czy zostać w powstaniu i zginąć? — wspomina pani Maria.

Ksiądz Wyszyński pomagał właśnie w organizowaniu szpitala powstańczego w Laskach i spowiadał obwieszonych pasami z nabojami powstańców, którzy szli na punkty zbiórek. Myślał jednak też o pytaniu „Ósemki” — w nocy leżał krzyżem w kaplicy.

Wzeszło słońce. Był słoneczny ranek 1 sierpnia. Ksiądz Stefan powiedział dziewczynom: — Nic wam radzić nie mogę. Gdybym ja był na waszym miejscu, poszedłbym tam, gdzie giną ludzie.

Dziewczyny po naradzie oświadczyły: — Ojcze, idziemy do powstania! — Trzeba go było wtedy widzieć. Ojciec cały był w uśmiechach. Nie śmiał radzić, ale był strasznie szczęśliwy, że jego duchowe córki tak zdecydowały — wspomina pani Maria.

— Tylko nie strzelajcie! Kobieta nie jest od zabijania, a od dawania życia! — przypomniał na pożegnanie ks. Wyszyński. — Odwracałyśmy się, a on wciąż, dopóki nie zniknął nam z oczu, stał na ścieżce nieruchomo i błogosławił nas znakiem krzyża — wspomina Maria Okońska.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama