Kto się udał Panu Bogu

Kapelusz na wodzie. Gawędy o księdzu Tischnerze (fragmenty)

Kto się udał Panu Bogu

Wojciech Bonowicz

Kapelusz na wodzie

Gawędy o księdzu Tischnerze

ISBN: 978-83-240-1348-7
wyd.: Wydawnictwo ZNAK 2010

Spis wybranych fragmentów
Wstęp
„Najpierw jestem człowiekiem...”
Dwa światy
Marzenie o skakaniu
Kałamarz na szczycie
Kto się udał Panu Bogu
Solidarność
Internowani
Scena
„Najwyższy czas się skompromitować”

Kto się udał Panu Bogu

„Kiedy synowie mojego brata byli mali, skarżył mi się, że nie może chodzić z nimi do kościoła, bo rozrabiają”, opowiadał Tischner w rozmowie z dziennikarzem Wojciechem Widłakiem. „Mieszkałem wtedy przy kościele, który w niedziele świecił pustkami, bo wiadomo — w Krakowie jest bardzo dużo kościołów. I postanowiliśmy zrobić tam mszę dla przedszkolaków. Żeby je zainteresować, przynosiłem na te msze miśka — Bartka. Bartek nic nie rozumiał i trzeba go było uczyć religii i zachowania w kościele. I oczywiście one też mogły przychodzić ze swoimi zabawkami. Zawsze kazanie zaczynało się od tego, że dzieci biegły do mnie i pokazywały, co mają, a ja stawiałem te wszystkie miśki i małpy na ambonce koło siebie i znad nich zaczynałem, a potem dopiero brałem mikrofon i szedłem między dzieci. Specjaliści od religijnej pedagogiki niepokoili się, czy się dzieciom nie zamaże różnica miedzy Panem Jezusem a Bartkiem. Nie zamazała się. A dlaczego — tego ja sam nie wiem”.

Msze dla przedszkolaków u Świętego Marka były chyba najtrudniejszym eksperymentem, w jakim uczestniczył Tischner. Miał wprawdzie pewne doświadczenie jako katecheta, ale tu chodziło o coś więcej: w 1970 roku do liturgii wkraczał właśnie język polski, a Tischner — podejmując próbę wtajemniczenia w liturgię bardzo małych dzieci — robił jakby krok dalej. W dodatku był uważnie obserwowany przez innych księży, nie tylko specjalistów od pedagogiki, ale przede wszystkim — specjalistów od liturgii. Wśród duchownych krąży taki żart: „Jaka jest różnica między liturgistą a terrorystą? Taka, że z terrorystą można paktować”. Tischner wkraczał na teren, na którym łatwo było narobić sobie wrogów.

A jednak eksperyment się powiódł. Dzieci czuły się na mszy swobodnie, ale nie „rozniosły” kościoła. Te najaktywniejsze Tischner angażował do pomocy: podtrzymywały lekcjonarz, czasem czytały ogłoszenia lub objaśniały innym dzieciom, co się znajduje w kościele.

Tischner brał je niekiedy na ręce, pokazywał, jak wygląda tabernakulum, jak kielich lub mszał, a przede wszystkim tłumaczył to, co danego dnia zapisane było w Ewangelii.

Pewnego razu miał skomentować słowa: „Nie samym chlebem żyje człowiek”. Zapytał dzieci, jakie znają pokarmy dla ciała. Dzieci oczywiście wymieniły wszystkie możliwe przysmaki: pączki, czekoladę, naleśniki. „No dobrze”, mówi Tischner. „A pokarm dla serca?”. Zapadło milczenie. Po chwili jeden z chłopaków wyciągnął rękę i zawołał: „Wiem! Pomidory!”. I wtedy cały kościół się roześmiał. Ale ksiądz nie chciał, żeby chłopcu zrobiło się przykro, więc położył mu rękę na ramieniu i mówi: „Wiesz, pomidory to także pokarm dla ciała. Ale kiedy ktoś komuś zrobi radość, to jest to pokarm dla serca. Widzisz, jaką radość zrobiłeś wszystkim? To jest właśnie pokarm dla serca”.

Innym razem Tischner opowiadał podczas kazania, że Pan Bóg stworzył wszystko, co nas otacza: żaby, zające, jelenie, misie... I tak wymieniał razem z dziećmi różne zwierzęta, a w końcu zapytał: „Które stworzenie udało się Panu Bogu najbardziej?”. Miał nadzieję, że dzieci powiedzą: „Człowiek”. Ale dzieci milczały. I wtedy ze środka kościoła wyszła mała dziewczynka, podeszła do mikrofonu i powiedziała: „To chyba ja”. Ludzie w kościele znowu się roześmieli, a dziewczynka się zawstydziła. Ale Tischner ją pochwalił: „Bardzo dobrze powiedziałaś!”. Tę odpowiedź przytaczał potem często, ilekroć tłumaczył, jakie znaczenie dla człowieka ma odczuwanie samego siebie jako wartości.

Mszom często przysłuchiwał się z konfesjonału rektor kościoła, ksiądz Wacław Świerzawski. Podczas jednego z kazań Tischner niespodziewanie zapytał: „Dzieci, a kto się Panu Bogu udał bardziej — ksiądz rektor czy Bartek?”. Odpowiedź łatwo było przewidzieć. „Baaartek!”, zawołały dzieci. Innym razem Tischner, opowiadając o świętym Janie Kantym, spytał, czy trudno być profesorem uniwersytetu. „Strasznie trudno”, brzmiała odpowiedź. „A dlaczego?” I wtedy wyrwał się jeden z chłopców: „Bo taki musi zawsze mądrze gadać”. „I to jest mój słaby punkt, niestety...”, komentował później Tischner.

„Kiedyś pewna dziewczynka powiedziała mi, że podejrzewa, iż odprawiając Mszę, opowiadam Panu Bogu kawały”, wspominał Tischner. Ale na mszach nie zawsze było wesoło. Czasem podczas kazań dzieci opowiadały o trudnych doświadczeniach. Kiedyś Tischner zapytał: „Kiedy ludziom potrzebny jest sędzia?”. I jeden z chłopców odparł: „Wtedy, gdy rodzice nie mogą się rozejść”.

„Logika odkrywania religii była taka, że to świat dobra — owszem, trudnego dobra, bo Pan Jezus miał trudne życie, ale jednak dobra”, tłumaczył później Tischner. „I to taki świat, w którym każdy człowiek, a zwłaszcza dziecko, jest akceptowany taki, jaki jest. Może to jest właśnie w wychowaniu religijnym najważniejsze: wzbudzenie przekonania, że ta Najwyższa Miłość kocha człowieka takim, jaki on jest. Tata kocha, jak dziecko nie przeszkadza. Mama kocha, jak dziecko śpi. A Pan Jezus to kocha także wtedy, kiedy dziecko przeszkadza. To podstawowy błąd, gdy się uważa, że Bóg jest kimś, kto sprzedaje swoją miłość za dobre sprawowanie dziecka. To potworne fałszerstwo”.

Wiele lat później Tischner zgodził się wystąpić w jednym z odcinków polskiej wersji Ulicy Sezamkowej, popularnej audycji dla młodszych widzów. Scenariusz był następujący: ksiądz czekał w studiu na spóźniającą się dziennikarkę, która miała z nim przeprowadzić wywiad. Siedział za stołem, na którym leżały rozmaite góralskie przedmioty — ciupagi, chusty, kapce — dookoła wisiały obrazy malowane na szkle, a dziennikarka nie nadchodziła. W końcu zjawił się sympatyczny smok Bazyli, który zaczął wypytywać Tischnera o Podhale. „Wiesz”, tłumaczył mu Tischner, „tam jest bardzo pięknie: piękne góry, piękne lasy. I dlatego górale wszystko robią, żeby jakoś się do tego piękna dopasować”.

Rozmowa trwała już dobrą chwilę, kiedy na plan wbiegła owieczka Beata. Okazała się, że to ona miała być ową dziennikarką. No, niestety, wywiad był już gotowy... Aby Beatę pocieszyć, Tischner podarował jej dzwonek — żeby nigdy więcej się nie zgubiła. „A co górale robią, żeby owieczki się nie spóźniały?”, zapytał Bazyli. „O, to jest, Bazyli, bardzo głęboki problem”, odparł Tischner filozoficznie. „Bo nie wiadomo, czy one się spóźniają z nawyku, czy z natury. Nawyki to można zmienić, a natury — ej, to lepiej nie próbować”.

 

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama