Szkoła i początki powołania

Fragmenty książki "Niewidzialne światło", abp. Józefem Życińskim rozmawiają Dorota Zańko i Jarosław Gowin

Szkoła i początki powołania


Józef Życiński, Dorota Zańko, Jarosław Gowin

Niewidzialne światło

Z abp. Józefem Życińskim rozmawiają Dorota Zańko i Jarosław Gowin


ISBN: 978-83-240-1597-9
wyd.: Wydawnictwo ZNAK 2011

Spis wybranych fragmentów
CZŁOWIEK I BÓG
Rodzina i środowisko
Szkoła i początki powołania
Kościół, państwo, społeczeństwo
Seminarium
Początki kapłaństwa
Wiara i słabość
Poszukiwania filozoficzne
Powołanie biskupie
PYTANIA NA NOWY WIEK
Sobór — czterdzieści lat później
Jan Paweł II i kryzys współczesności
Rachunek sumienia i zło w Kościele

Szkoła i początki powołania

Gdzie Ksiądz Arcybiskup chodził do szkoły?

W rodzinnej wsi. Choć ściśle rzecz biorąc, w Nowej Wsi, jeśli dobrze pamiętam, szkoła zaczęła funkcjonować dopiero, gdy byłem w piątej klasie. Wcześniej chodziłem do sąsiedniej wioski. Miło wspominam tamto środowisko. Nauczyciele pochodzili z okolicznych wiosek. Nie indoktrynowali nas. Pozwalali mi czytać na lekcjach inne książki. Nie było rozdźwięku między prawdą ukazywaną w szkole i w domu. Może jedynie mówiąc o sprawach wiary, ściszało się głos. Z nauczycielami rozumieliśmy się w tych kwestiach doskonale. Czasami tylko pojawiały się pewne niedomówienia, które świadczyły o tym, że ktoś nie chce lub nie może rozmawiać na jakiś temat. Równocześnie jednak wyczuwaliśmy, że pewnych pytań nie powinniśmy im zadawać. Pamiętam, jak w wieku ośmiu lat dowiedziałem się o zdławieniu powstania węgierskiego. Napisałem wtedy moje pierwsze w życiu opowiadanie: o młodych chłopcach z Budapesztu, których za udział w powstaniu skazano na karę śmierci. Mama znalazła je i przeczytała. Potem wytłumaczyła mi, żebym takich rzeczy jednak nie pisał.

Czy na rozwój świadomości religijnej Księdza Arcybiskupa wpłynęła w tym czasie katecheza szkolna?

Między innymi. Może nie odegrała decydującej roli, ale tworzyła jakiś kontekst socjologiczno-kulturowy, gdzie życzliwość wobec duchowieństwa, więź z Kościołem, udział w coniedzielnej Mszy świętej kształtowały postawę życiową. Śmiałbym jednak twierdzić, że na istocie tej postawy w moim przypadku mocniej zaważyły lektury. Czytać nauczyłem się wcześnie. Jako jedną z pierwszych książek przeczytałem Władysława Umińskiego Balonem do bieguna. Postanowiłem wtedy zostać podróżnikiem. Ale kiedy później wpadły mi w ręce tamte rekolekcje ludowe, o których wspomniałem, definitywnie zmieniłem decyzję i postanowiłem zostać kapłanem. Potem trzymałem się już tego postanowienia i skutkiem tego Józef Życiński w wersji podróżnika-odkrywcy nie jest znany światu. Kiedy wypada mi jechać z wizytą do misjonarzy w Afryce czy Ameryce Łacińskiej, traktuję to w kategoriach obowiązku, bez tamtej podróżniczej pasji, która towarzyszyła dziecięcym lekturom.

A więc to ukierunkowanie w stronę kapłaństwa było tak wczesne?

Tak, chyba jeszcze przed pójściem do szkoły podstawowej zacząłem podkreślać, że nie będę już podróżnikiem, tylko księdzem. Rodzina i bliscy nazywali mnie wtedy moim drugim imieniem — Mirek. Zaczęto więc prawie aksjomatycznie przyjmować: Mirek będzie księdzem.

Czy Ksiądz Arcybiskup pamięta moment uświadomienia sobie powołania?

Własnego powołania raczej nie. Natomiast pamiętam moment pierwszego zafascynowania niewidzialnym światem nadprzyrodzoności, właśnie wtedy, w szóstym roku życia, pod wpływem lektury rekolekcji ludowych. Tamten świat łaski i nadprzyrodzoności wydał mi się tak realny, że wszystko inne stało się nagle bardziej blade i mniej interesujące. Dopełnieniem tego był w późniejszym okresie kontakt ze wspólnotą wiernych. Obserwując rolę Kościoła i księdza, zaczynałem coraz częściej marzyć o kapłaństwie, choć bałem się równocześnie, że nie miałbym odwagi głosić kazania czy usiąść w konfesjonale. To były lęki siedmiolatka połączone z fascynacją ideami.

Czyli odkrycie powołania nie było jakimś olśnieniem, tylko raczej procesem?

Było to narastanie świadomości, że jeśli wiarę w życie wieczne traktuje się serio, to wybór stanu kapłańskiego jest czymś logicznym. Równocześnie przyjaźniłem się z różnymi księżmi. Gdy ze szkół usunięto religię, w naszym nowo wybudowanym domu powstał punkt katechetyczny, do którego księża przyjeżdżali przez dziesięć czy jedenaście lat. I ten jeden dzień katechizacji w tygodniu stwarzał mi możliwość dodatkowego kontaktu z nimi. To niewątpliwie również mnie kształtowało. Postawy tamtych kapłanów były oczywiście rozmaite, ale generalnie wspominam ich ciepło.

Kim w oczach małego Mirka był wtedy ksiądz — człowiekiem z krwi i kości, świętym z obrazka czy postacią z papieru?

Z papieru nie. Gdy księża przyjeżdżali na siedem godzin katechezy, zdarzały się „okienka”, kiedy można było porozmawiać, pożartować, wysłuchać opowieści o ich zmartwieniach i kłopotach. To wszystko razem powodowało, że miałem bardzo realistyczny obraz kapłana. A w szkole średniej już wyraźnie rozróżnialiśmy kapłanów lepszych i gorszych. Tymi drugimi nie gorszyliśmy się. Z psychologicznego punktu widzenia umacniał nas w tym programowy antyklerykalizm ówczesnych władz.

Naukę w Liceum Chrobrego w Piotrkowie Trybunalskim zacząłem w 1962 roku, czyli w okresie wyraźnej gomułkowskiej opozycji wobec Kościoła. Kiedy więc w czasie godziny wychowawczej mieliśmy pogadanki o szkodliwej roli prymasa Wyszyńskiego, jednoczyliśmy się w klasie w akcentowaniu pozytywnej roli Kościoła w polskim społeczeństwie. Gdy Prymasowi odmówiono paszportu, a jedna z nauczycielek chciała uzasadnić nam decyzję władz, tłumacząc, że Wyszyński jest zdrajcą, poparli ją tylko ci uczniowie, którym groziło pozostanie na drugi rok. Pamiętam, jak wraz z trzema kolegami odmówiłem zapisania się do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Powiedziano nam wtedy, że TPPR jest organizacją masową, do której należeć muszą wszyscy. Nie traktowaliśmy tego w kategoriach świętej wojny, ale uznaliśmy, że nie zaszkodzi niemnożko poczubit'sja — było to zawsze jakieś podkreślenie własnej tożsamości. Wtedy już zaczynały się zasadnicze rozdźwięki w postawach grona nauczycielskiego. Niektóre osoby były głęboko wierzące, starały się na przykład wydobywać z programu historii elementy pozytywne czy przy lekturze Antygony nawiązywać do praw człowieka, do roli sumienia. Inna część grona profesorskiego powtarzała slogany gomułkowskie. Jeszcze inni byli po prostu wystraszeni. Dawało to już pełne doświadczenie PRL w całym zróżnicowaniu postaw ludzkich.

Powróćmy jeszcze do szkoły podstawowej. Jak Ksiądz Arcybiskup zapamiętał dzień pierwszej Komunii świętej? Czy było to ważne przeżycie?

Tak. To poczucie ważności kształtowała atmosfera w domu i sposób przygotowania do Komunii świętej. Skupiano naszą uwagę na samym momencie spotkania z Jezusem, bo był to okres, kiedy prezenty związane z tą uroczystością nie były jeszcze doprowadzone do takiej absurdalnej formy jak dziś. Dość niepokojąco natomiast wyakcentowana była sprawa postu. Nie spoglądaliśmy więc na nowe zegarki, ale chodziliśmy w pewnym napięciu, żeby przez nieuwagę gdzieś czegoś nie zjeść... Ale od tego lęku czymś istotniejszym było poczucie doniosłości spotkania z Chrystusem.

A sakrament bierzmowania?

Z tej uroczystości pozostał mi w pamięci głównie ścisk i przepychanie się stłoczonych kolegów w kościele. Dlatego teraz, kiedy udzielam sakramentu bierzmowania, staram się zorganizować uroczystość tak, by biskup podchodził do bierzmowanych, a nie oni musieli przepychać się do niego.

Czy głębokie zaangażowanie religijne Księdza Arcybiskupa nie rodziło jakiegoś poczucia wyobcowania z grona rówieśników?

Nie, w ogóle na tle religijnym nie dochodziło wśród moich kolegów do poważniejszych rozdźwięków, natomiast różne były stopnie gorliwości. Zresztą z tamtego internatu poszło nas do seminarium chyba trzech. Ale nawet ci, którzy byli trochę „na bakier” z regulaminem internatu i wracali z miasta po dziesiątej wieczorem, wchodząc przez okno, na ogół wyrażali swoją solidarność z Kościołem podczas dyskusji ideologicznych, w których poglądy przeciwne reprezentował tylko aktyw ZMS.

Jak liczny był ten aktyw? Czy była to znacząca grupa?

Nie. W internacie mieszkało wtedy 40—50 uczniów, w zależności od pory roku. Działaczy ZMS można było policzyć na palcach jednej ręki.

Szkoła średnia często jest okresem „nieba w płomieniach”. Jak Ksiądz Arcybiskup odbierał wtedy Kościół, bo na ogół nastolatkowie kontestują w tym okresie wszelkie instytucje, w tym i kościelną?

Moje „niebo w płomieniach” wyraziło się tym, że w pierwszej klasie szkoły średniej przeczytałem tę książkę Parandowskiego. Wtedy tamte problemy wydały mi się dość zajmujące. Równocześnie jednak przeżywałem okres pewnego rodzaju radykalizmu chrześcijańskiego. Na teorię Darwina patrzyłem ze sceptycyzmem i widziałem w niej tylko próbę odrzucenia chrześcijańskiej wizji antropogenezy. Ślady tej mojej postawy przetrwały w „Dzienniku duszy”, który prowadziłem w tamtym okresie. (Notatki odpowiednio kodowałem, żeby koledzy z internatu nie mogli ich przeczytać, mam je gdzieś jeszcze do dziś). Mój nonkonformizm przybrał postać krytyki nie instytucji kościelnej, ale pewnego stylu bycia, który dzisiaj można by nazwać „stylem salonów”. W jednym z wierszy, którymi w pierwszej czy drugiej klasie chciałem zaprotestować przeciwko konformistycznemu modelowi żywota gimnazjalisty, napisałem:

Nam nie potrzeba fleszów trzasku, Pompy, frazesów, pustych słów, Nie dla nas sal balowych nastrój I laury nie dla naszych głów.

Oczywiście, te sale balowe, kiedy się miało czternaście lat, to było odrobinę na wyrost, laurów też nikt mi specjalnie nie proponował, ale wszystko razem wyrażało jakoś mój nonkonformizm z tamtego okresu, to, że starałem się poszukiwać własnego stylu.

Jak Ksiądz Arcybiskup odbierał wtedy system społeczny? Czy miał Ksiądz już wyraźne poczucie własnej opozycyjności?

Nie staraliśmy się, wraz z kolegami, by programowo być w opozycji. Ale w pewnych sytuacjach widzieliśmy rażące niesprawiedliwości. Byli na przykład uczniowie, którzy wiedzieli, że przejdą do następnej klasy mimo ocen niedostatecznych, bo ich ojcowie byli wysoko postawieni w hierarchii partyjnej komitetu miejskiego czy powiatowego. Naszą reakcją na ich przywileje nie była jednak agresja, lecz raczej politowanie połączone z pobłażliwością: no, nie udał się Panu Bogu, ale tatuś jest sprytny i wszystko mu załatwi... Tolerowaliśmy ich, jeśli tylko nas specjalnie nie prowokowali.

To jednak zaskakujące, że Ksiądz Arcybiskup nie miał wtedy poczucia obcości tego systemu, bo, pomijając nawet sprawę stosunku do ideologii socjalistycznej, państwo atakowało Kościół, a Ksiądz Arcybiskup silnie się z nim identyfikował...

Wtedy kierowaliśmy się przede wszystkim pozytywistyczną wizją przetrwania i pragmatyzmu — żeby znaleźć środki do życia. Po drugie — w mentalności ludzi przed 1968 rokiem pol-ski status quo traktowany był podobnie jak prawa grawitacji, przeciwko którym nie ma sensu protestować. Uważaliśmy więc system za zły, ale w pewnym sensie nieunikniony. Protestowaliśmy raczej na małą skalę i z powodów różnej wagi — niekiedy, żeby zbić z tropu profesora, którego nie lubiliśmy, innym razem przez solidarność z Prymasem, którego wobec nas krytykowano.

Czy z racji swojego zaangażowania religijnego nie spotkał się Ksiądz Arcybiskup z jakimiś represjami i nie obawiał się o własną przyszłość?

Takie obawy przeżywali zazwyczaj maturzyści. Chodziłem do Liceum im. Bolesława Chrobrego. To była znana szkoła; ukończył ją między innymi Grot-Rowecki. Każdego roku kilku absolwentów zgłaszało się do seminariów. Ich wychowawcy mieli potem przykrości, o czym wiedzieliśmy. Chodziło więc o przyjęcie takiej postawy, która nie narażałaby wychowawców na nieprzyjemności, a równocześnie nie dopuściła do pokrzyżowania nam planów przez władze.

Jako ilustrację, jak skomplikowana była tamta rzeczywistość, mogę podać własny przykład. Ponieważ wiedziano, że zamierzam wstąpić do seminarium, przydzielono mi ubowca, który miał kształtować moją postawę „ideowo-polityczną”. O tej decyzji jako pierwszy powiedział mi jeden z nauczycieli, który skądinąd był ormowcem. Jego żona tłumaczyła nam kiedyś, że wstąpił do ORMO, bo nie chciał zapisać się do partii. Byliśmy więc świadkami pokomplikowania polskich losów i polskich sumień i w każdym przypadku indywidualnie ocenialiśmy poszczególnych ludzi. Dopiero teraz niektórzy ideolodzy chcieliby wszystkich partyjnych potraktować identycznie albo wprowadzić ostrą, czarno-białą polaryzację.

dalej >>

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama