Fragmenty książki "Niewidzialne światło", abp. Józefem Życińskim rozmawiają Dorota Zańko i Jarosław Gowin
Józef Życiński, Dorota Zańko, Jarosław Gowin Niewidzialne światło |
|
Gdy Ksiądz Arcybiskup chodził do szkoły średniej, obradował Sobór Watykański II. Czy docierały jakieś informacje o tym wydarzeniu? Czy zdawano sobie sprawę z jego przełomowego charakteru?
Powiedziałbym, że w naszym szkolnym środowisku teologiczna istota tego Soboru raczej nie była rozumiana. Chodziliśmy regularnie na Mszę świętą. Wielokrotnie uczestniczyłem we Mszy przed lekcjami, co wymagało rezygnacji ze śniadania w internacie, ale nie miały dla mnie znaczenia ani sposób, ani język, w jakim była odprawiana. Z nastrojów związanych z Soborem zapamiętałem przede wszystkim obawę, czy władze pozwolą biskupom wyjechać.
Czy dla księży, wśród których Ksiądz Arcybiskup obracał się jako licealista, Sobór był wtedy czymś ważnym?
Rozmawiali o tym, ale nie zauważyłem u nich takiego entuzjazmu i zafascynowania przemianami soborowymi, jakie przeżywało później moje pokolenie seminarzystów.
A obchody Millenium? To był okres silnego konfliktu między państwem a Kościołem, bo państwo próbowało zawłaszczyć te obchody...
Jeszcze wcześniej rozpętano nagonkę na biskupów związaną z orędziem do biskupów niemieckich. To wszystko integrowało nas we wspólnej obronie. Kiedy byłem na drugim roku seminarium, pojechaliśmy do Sosnowca na uroczystości milenijne, które były organizowane właśnie tam, w sercu Czerwonego Zagłębia. Dowiezione na miejsce bojówki wznosiły okrzyki: „Kominek, do domu!”, „Wyszyński zdrajca!”, „Biskupi, nie politykować!”. Kiedy rano wstaliśmy i nie mogliśmy pójść do kościoła, bo brama została skuta łańcuchem, odczuliśmy groteskowość władzy, która tak wyraźnie przeciwstawiała się nastrojom i przeżyciom społecznym. To potęgowało naszą solidarność.
W połowie lat sześćdziesiątych wspomnienia wojenne były bardzo silne, a nastroje antyniemieckie bardzo żywe. Orędzie biskupów wywołało konsternację nawet wśród wielu katolików, a co więcej — wśród wielu księży. W gronie biskupów też było dyskutowane bardzo żywo i opinie nie były jednoznaczne. Czy jakieś odpryski tych wątpliwości docierały wtedy do Księdza Arcybiskupa?
Pamiętam, już z lat seminaryjnych, jak w czasie inwazji na Czechosłowację spotkałem kolegę, któremu kiedyś dawałem korepetycje. Popierał skierowanie „bratniej pomocy” do Pragi, bo, jak mówił, wystarczyłoby, żeby Niemcy wkroczyli do Pragi, a cały nasz układ byłby zagrożony. Patrzyłem na niego z przerażeniem. Mogłem zrozumieć, że nie pojmuje matematyki, natomiast to, że bezmyślnie powtarzał slogany o zagrożeniu niemieckim, nie mieściło mi się w głowie. Kontrowersje związane ze sformułowaniem „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” docierały do naszego środowiska, ale dyskusje, jakie wywoływały, nie gorszyły nas. Tamto sformułowanie uważaliśmy jednak za uzasadnione.
Kiedy słucham opinii Księdza Arcybiskupa i zestawiam je w pamięci z innymi relacjami z tamtego okresu, wydaje mi się, że punkt widzenia ówczesnego Józefa Życińskiego był stosunkowo odosobniony. Jednak bardzo duża część społeczeństwa — zwłaszcza inteligencji, a także młodzieży — kontestowała wówczas Kościół i wizję duszpasterską kardynała Wyszyńskiego...
Ale były to środowiska dwojakiego typu: albo etatowi krytycy, którzy robili to profesjonalnie, albo niektóre kręgi inteligencji, które żyły fobiami, że katolicyzm prymasa Wyszyńskiego prowadzi Kościół w ślepy zaułek i dopiero reprezentowany przez nich katolicyzm elitarny może doprowadzić do autentycznego chrześcijaństwa. Ja znajdowałem się poza zasięgiem oddziaływania tej drugiej grupy. Tej pierwszej sprzeciwialiśmy się w sposób, powiedziałbym nawet, stymulowany, choćby z tego powodu, że w szkole organizowano nam specjalne zajęcia, podczas których tłumaczono, że biskupi są zdrajcami, bo prawdziwy patriota nigdy nie powiedziałby: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Nasza młodzieńcza przekora powodowała, że kontrowaliśmy te argumenty. Z psychologicznego punktu widzenia władze ułatwiały nam więc solidarność z biskupami.
opr. ab/ab