Fragmenty książki "Niewidzialne światło", abp. Józefem Życińskim rozmawiają Dorota Zańko i Jarosław Gowin
Józef Życiński, Dorota Zańko, Jarosław Gowin Niewidzialne światło |
|
Wspomniał Ksiądz Arcybiskup, że zarzuca się Papieżowi, iż odchodzi od postanowień soborowych. Czy jego pontyfikat można więc uznać za kontynuację Soboru?
Kiedy umierał Paweł VI, oczekiwano, że siłą nieuchronnej reakcji wahadłowej społeczność Kościoła powędruje w zupełnie innym kierunku. Niektórzy spodziewali się naśladowania wzorców protestanckich. Przeżyli wielkie rozczarowanie, którego nie kryją. Bardzo wymowny jest tu przykład Hansa Künga. Kiedy czytam jego pełne goryczy teksty, w których nierzadko nie widać miłości bliźniego, tylko chęć autorytarnego narzucania swoich poglądów, zastanawiam się, jak bardzo złożone były uwarunkowania teologiczne myśli soborowej. Niech ci, którzy stawiają Ojcu Świętemu zarzut odchodzenia od Soboru, podadzą przykład konkretnych tez, które jego nauczanie pomija lub odrzuca. Nie widzę takiego odejścia w żadnej dziedzinie.
Pojawiło się natomiast wiele nowych problemów, które Jan Paweł II usiłuje rozwiązywać na podstawie własnej refleksji, gdyż ani Sobór, ani oficjalne dokumenty Stolicy Apostolskiej dotąd się nimi nie zajmowały. Jako przykład mogę podać encyklikę Centesimus annus. Zawarta w niej refleksja społeczna, uwzględniająca status liberalizmu, jest wielkim osiągnięciem tego pontyfikatu. A przesłanie z 22 października 1996 roku o teorii ewolucji? W całym Katechizmie Kościoła katolickiego ani raz nie użyto słowa „ewolucja” w znaczeniu ewolucji przyrodniczej. Jan Paweł II sam podejmuje te problemy, budując nowe pomosty i wyznaczając nowe kierunki rozwoju refleksji teologicznej. Jest to twórcze rozwijanie idei Soboru ukierunkowane ku nowym zadaniom.
Wydaje mi się jednak, że to twórcze rozwijanie założeń Soboru w świetle znaków czasu w jednym przynajmniej punkcie prowadzi Jana Pawła II do bardzo wyraźnej modyfikacji soborowego stanowiska. Mam na myśli ocenę współczesnego świata. Ojcom Soboru świat jawił się jako zasadniczo dobry...
Proszę pozwolić, że przerwę. Nie tylko im! W 1991 roku uczestniczyłem w Pierwszym Nadzwyczajnym Synodzie Biskupów Europy. Wszyscy byliśmy wtedy optymistami. Mieliśmy wielką nadzieję, że po upadku muru berlińskiego zjednoczona Europa wreszcie zacznie mówić jednym głosem. Kiedy kilka lat później pracowałem w komisji przygotowującej drugi taki synod, nastroje były już całkiem inne. Biskupi z Zachodu skarżyli się na dominującą w tamtejszym życiu pustkę aksjologiczną, która staje się chorobą doprowadzającą ludzi do ucieczki w eutanazję. Natomiast biskupi z terenów dawnego Związku Radzieckiego mówili, że gdyby u nich była pustka, mogliby się cieszyć, bo zawsze można ją czymś zapełnić. Ale tamta pustka została już zalana alkoholem, wypełniona narkotykami i fortunami nowobogackich.
Przemiany kulturowe, które nastąpiły po Soborze, sprawiają, że dziś trudniej nam być optymistami niż w 1966 roku.
Co uzasadnia tak surową ocenę współczesności jak ta, która zawiera się w papieskim określeniu „cywilizacja śmierci”?
Przyjrzyjmy się choćby statystykom: jak wiele jest przestępstw, życiowych dramatów, uzależnień, rozmijania się z prawem... Wiek XX najpełniej rozwinął i wcielił w życie idee oświecenia. Sukcesy odniesione przez naukę i technikę rozwiązały większość problemów, z którymi nie mogli poradzić sobie ludzie sto lat temu. Równocześnie wystąpiło jednak zjawisko niedorozwoju duchowego, tak że uprawnione jest zarówno określenie Ojca Świętego „cywilizacja śmierci”, jak i znana konstatacja André Malraux: „Wiek XXI będzie wiekiem religijnym albo nie będzie go wcale”.
Czy tak pesymistyczna ocena nie pomija wielu pozytywnych aspektów współczesnego świata? Przecież nigdy w przeszłości tak duża liczba społeczeństw nie żyła w warunkach demokracji, nie szanowano w takim stopniu wolności jednostki, nie przestrzegano tak skrupulatnie prawa ani z takim powodzeniem nie walczono z nędzą. Czy określenie „cywilizacja śmierci” nie jest wobec tego niesprawiedliwe?
W swoich wypowiedziach Ojciec Święty nigdy nie kwestionuje tego, co w naszej cywilizacji jest dobre. Ale bałbym się mówić, że skoro połowa ludzi żyje w dobrych warunkach, a połowa umiera z głodu, to statystycznie i tak nie jest najgorzej. Kiedy patrzymy na Afrykę, gdzie nadal występuje „syndrom Bocassy” i władzę przejmują kacykowie, podczas gdy wpływowe osobistości krajów wysoko rozwiniętych troszczą się tylko o to, jak kupić tam kolejne złoża diamentów albo ropy naftowej, ogarnia nas przerażenie. Podobnie na przykład w obliczu handlu amfetaminą w Polsce...
Jan Paweł II szczególnie krytycznie ocenia moralną kondycję społeczeństw zachodnich. W swoich pismach bardzo często wyraża bolesne rozczarowanie Europą. Co uzasadnia to rozczarowanie?
Może nie jest to rozczarowanie Europą jako taką, bo Papież ją niewątpliwie kocha. W swoich wystąpieniach mówi o Europie ducha, Europie uniwersytetów, sztuki, odpowiedzialnych wielkich twórców, mistyków... Zawiedziony jest natomiast „Europą konsumentów” — konsumpcjonizmem połączonym z płytkim traktowaniem życia i absolutyzowaniem wartości doczesnych.
Papieską odpowiedzią na te przejawy kryzysu współczesności jest program nowej ewangelizacji. Jakie są, według Księdza Arcybiskupa, najważniejsze punkty tego programu?
Na pewno nie ma on być współczesną formą kontrreformacji, która wchodziłaby w programowy konflikt z kulturą. Ojciec Święty ciągle podkreśla doniosłość dialogu z kulturą. Istnieje jednak coś takiego jak przyzwyczajenie do wartości. Nam niektóre wartości nie zdążyły spowszednieć, bo w komunizmie były zakazane. Cenimy więc sobie wolność i przeżycia religijne. Społeczeństwa zachodnie przyjmują je jako rzecz zwyczajną, inny też mają stosunek do prawdy. Kiedy Richard Rorty beztrosko stwierdza, że prawda wyłoni się jako naturalny produkt stosowania wolności, przypomina mi się teza Marksa, według której ustrój sprawiedliwy miałby zostać zaprowadzony przez samą konieczność historyczną. Byliśmy już świadkami rozwiewania się takich iluzji i rozumiem zatroskanie Ojca Świętego, gdy obserwuje, jak nasza cywilizacja zaczyna tonąć w nowych złudzeniach. Program ewangelizacyjny ma więc uwrażliwić nas na istnienie takich wartości, które nie powinny nam nigdy spowszednieć.
Czym ma być ta nowa ewangelizacja?
Ukazaniem konkretnego, empirycznego sensu treści zawartych w Ewangelii, a zwłaszcza w Kazaniu na Górze. Słowa Jezusa, które u Jego słuchaczy wywoływały drżenie serca, dziś mogą stać się abstrakcyjne i odległe. Tego języka często nie rozumie już społeczeństwo przyzwyczajone do wideoklipów i disco polo. Chodzi więc o przełożenie treści zawartej w Ewangelii na współczesny język konkretów i ukazanie, że sprawiedliwość, wolność i prawda potrzebne są w każdej epoce jak chleb i woda, o uświadomienie relatywistom, przekonanym, że każdą rzecz da się zastąpić inną, istnienia wartości nieusuwalnych.
opr. ab/ab