Pozwól, że odprowadzę cię do domu

Czy budujmy cywilizację eliminowania osób, których życie nie wydaje się nam dość godne, by dalej mogły żyć?

W sobotę 13 lipca br. w Longwy w północno-wschodniej Francji odbył się pogrzeb Vincenta Lamberta. Francuz miał 42 lata. 11 lat temu uczestniczył w poważnym wypadku drogowym, uszkodzenia były na tyle poważne, że od 2008 r. nie opuścił szpitala, trwając w stanie tzw. minimalnej świadomości. Żył tylko dlatego, że specjalistyczna aparatura dostarczała mu pożywienia i wody.

2 lipca lekarze (i część rodziny) uznali, że nie należy przedłużać jego egzystencji. Francuski wymiar sprawiedliwości wydał zgodę na odłączenie urządzeń medycznych. Vincent zmarł 11 lipca, dziewięć dni po tym, jak zaprzestano mu podawania pokarmów i płynów.

Wydarzenie, jak też okoliczności śmierci doczekały się mnóstwa komentarzy, niejednokrotnie diametralnie różnych w swojej wymowie. Głos zabrał nawet papież Franciszek: „Niech Bóg Ojciec przyjmie w swe objęcia Vicenta Lamberta. Nie budujmy cywilizacji, w której eliminowane są osoby, których życie nie wydaje się nam dość godne, by dalej mogły żyć [...] Każde życie ma wartość, zawsze”. A na profilu Papieskiej Akademii Życia na Twitterze znalazło się zdanie: „Śmierć Vincenta Lamberta i jego historia są porażką dla naszego człowieczeństwa”. Rzecz jasna, nie zabrakło skrajnie innych opinii podkreślających stanowisko, iż każdy człowiek - a jeśli nie jest to fizycznie możliwe, to jego najbliżsi - ma prawo decydować o końcu swojego życia. Tym bardziej wtedy, gdy jest ono „nieefektywne” i nie ma szans na poprawę jego jakości.

Dyskusja powraca…

…przy okazji kolejnych tego typu sytuacji. Kilkanaście lat temu w Stanach Zjednoczonych w podobny sposób umarła Terry Schiavo. Kiedy pozwolono na śmierć Eluany Englaro w 2009 r., użyto argumentu, że przecież umarła 17 lat wcześniej podczas wypadku i od tamtego momentu trzymywano przy życiu „tylko” jej ciało. W kwietniu ubiegłego roku cały świat z zapartym tchem śledził losy małego chłopczyka Alfiego Evansa, który walczył o życie po odłączeniu od aparatury. Z podobną sytuacją (choć nie tak mocno nagłośnioną medialnie) mieliśmy do czynienia w czerwcu tego roku, kiedy to odłączono od urządzeń podtrzymujących procesy życiowe 11-miesięcznego Szymona, który miał nieodwracalnie uszkodzony centralny układ nerwowy. Przebywał w szpitalu w Warszawie od stycznia 2019 r. Jak podkreślono w oświadczeniu wydanym przez Szpital Dziecięcy im. prof. Jana Bogdanowicza przy ul. Niekłańskiej w Warszawie, którego Szymek był pacjentem, decyzja została poprzedzona kilkoma konsyliami lekarskimi i nie zostały naruszone zasady etyki lekarskiej.

Analogicznych dylematów jest więcej. Znają je zwykle najbliżsi chorych osób i lekarze. Mają z nimi do czynienia pracownicy hospicjów i szpitalnych oddziałów opieki paliatywnej.

Problem nie należy do łatwych, czego dowodem jest np. brak definitywnych rozstrzygnięć prawnych w Polsce w kwestii tzw. terapii uporczywej. Jego złożoność wynika z funkcjonowania obok siebie różnych antropologii, w odmienny sposób postrzegających prawo moralne i inaczej oceniających ten sam czyn. Płynna jest też definicja samego pojęcia „uporczywa terapia” (choć warto nadmienić, że na gruncie polskim od 2008 r. co do niej istnieje w tej materii tzw. konsensus polskiej grupy roboczej ds. problemów etycznych końca życia), w literaturze fachowej (głównie anglojęzycznej) funkcjonuje ono w różnych wariantach terminologicznych. Nie brakuje natomiast wypowiedzi Magisterium Kościoła na temat etycznych problemów zaniechania leczenia, wyraźnie wskazujących kryteria, kiedy i w jakim stopniu należy podtrzymywać życie, a kiedy trzeba po prostu pozwolić, by człowiek odszedł, jak to się dziś pięknie mówi, „do domu Ojca”.

Zagadnienie nie jest łatwe, zatem postaram się zaprezentować kilka zasad w maksymalnie uproszczony sposób. Na początek principia.

Życie - wartość „przedostateczna”

Życia ludzkiego nie da się zredukować do czegokolwiek. Nie ma czegoś takiego, jak „półczłowiek” czy „ćwierćczłowiek” tylko z tego powodu, że żyje „jak roślinka”, nie posiada w pełni sprawnych czynności umysłowych, jest nieprzytomny, przebywa w śpiączce itd. Zawsze jest to w stu procentach człowiek! Dopóki żyje, pozostaje w pełni osobą ludzką. Nikt i nic nie są tego w stanie zmienić.

Z drugiej strony Kościół podkreśla, że „życie fizyczne, choć z jednej strony wyraża osobę i od niej czerpie swoją wartość do tego stopnia, nie można dysponować nim jak rzeczą, z drugiej jednak - nie wyczerpuje wartości osoby ani nie jest najwyższym dobrem” („Donum Vitae”). Św. Jan Paweł II uczył, iż zawsze - w perspektywie powołania człowieka do wieczności - pozostaje ono rzeczywistością „przedostateczną” (por. encyklika „Evangeliuum Vitae”, pkt 2). Zatem „nie istnieje powinność podtrzymywania życia za wszelką cenę, ale też nie powinno ono być samowolnie odrzucone w obliczu cierpienia” (M. Machinek, „Rezygnacja z uporczywej terapii w świetle nauki Kościoła”). Ochrona godności umierania - jak stanowi Nowa karta pracowników służby zdrowia Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia - oznacza „poszanowanie chorego w ostatniej fazie życia, z wykluczeniem zarówno przyśpieszenia śmierci (eutanazja), jak i jej opóźniania poprzez tak zwaną «uporczywą terapię»”. Innymi słowy: istnieje coś takiego jak prawo do godnej śmierci. I są sytuacje, że nie wolno jej przeszkadzać... I to też jest element życia.

Przejdźmy do konkretów. Po pierwsze wspomniana wyżej:

terapia uporczywa

Czymże ona jest? Kiedy można jej zaprzestać? Dlaczego owego aktu nie można nazwać eutanazją? Wspomniany wyżej konsensus przedstawiciele środowisk medycznych i prawniczych tak definiują: „Uporczywa terapia jest to stosowanie procedur medycznych w celu podtrzymywania funkcji życiowych nieuleczalnie chorego, które przedłuża jego umieranie, wiążąc się z nadmiernym cierpieniem lub naruszeniem godności pacjenta. Uporczywa terapia nie obejmuje podstawowych zabiegów pielęgnacyjnych, łagodzenia bólu i innych objawów oraz karmienia i nawadniania, o ile służą dobru pacjenta”. W podobnym tonie wypowiada się Katechizm Kościoła Katolickiego: „Zaprzestanie zabiegów medycznych kosztownych, ryzykownych, nadzwyczajnych lub niewspółmiernych do spodziewanych rezultatów może być uprawnione. Jest to odmowa «uporczywej terapii». Nie zamierza się w ten sposób zadawać śmierci; przyjmuje się, że w tym wypadku nie można jej przeszkodzić” (pkt 2278).

Jak to rozumieć? Instrukcja Konferencji Episkopatu Polski „O terapii daremnej (uporczywej) chorych poddawanych intensywnej terapii” stanowi, iż „rezygnacja z uporczywej terapii nie może oznaczać opuszczenia pacjenta w zakresie podstawowych form opieki (np. przeciwdziałania odleżynom, podawania środków analgetycznych i przeciwzapalnych) i podtrzymywania procesów życiowych (odżywiania, nawadniania, wentylacji, również w sposób sztuczny), co stałoby się bezpośrednią przyczyną jego śmierci, a więc byłoby eutanazją pasywną”. Są to tzw. środki zwyczajne, których nigdy nie można choremu odmówić.

Trwa dyskusja, czy karmienie kogoś, kto jest w stanie wegetatywnym, stanowi w pewnych sytuacjach „środek zwyczajny”, czy jest już terapia uporczywą? Czy w tej sytuacji można ją przerwać?

Kościół stoi na stanowisku, że z pełnowartościową osobą ludzką mamy do czynienia tak długo, jak długo żyje ludzki organizm. Może to być osoba zdefektowana, upośledzona, chora, trwale nieprzytomna, a więc niezdolna do komunikacji i innych działań charakterystycznych dla zdrowych ludzi, co nie zmienia faktu, że jest nadal w pełni człowiekiem i ma prawo do życia. Zatem odłączenie od aparatury Terri Shiavo, Eluany Englaro, Vincenta Lamberta było aktem jednoznacznie eutanazyjnym.

ks. Paweł Siedlanowski
Echo Katolickie 29/30

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama