Seks i nieskończoność

Z o. MirosŁawem Pilśniakiem, dominikaninem, wieloletnim duszpasterzem Spotkań Małżeńskich, obecnie duszpasterzem akademickim rozmawia Ela Konderak

Seks i nieskończoność

Jest wiele nieporozumień związanych ze słowem czystość...

Nie chciałbym zaczynać od walczenia z jakimiś obiegowymi pojęciami.

Myśląc pozytywnie, czym jest czystość?

Zacznę od tego, co mnie najbardziej dotyczy. Jestem zakonnikiem — czystość w życiu zakonnym to po pierwsze ślub bezżenności. Przyjmuję, że nie będę miał żony, ale nie będę również próbował swojej bezżenności zapełnić przez inne formy bycia z kobietami, np. przez jakąś relację quasi-małżeńską. Nie chodzi o zamknięcie się w ogóle na świat kobiet, ale o pogłębioną decyzję bezżenności. Moje spotkanie z kobietą musi być spotkaniem z drugim człowiekiem, a nie oczekiwaniem na spełnienie przez nią moich pragnień. Wtedy dopiero możliwe jest otwarcie na inną wrażliwość, która w kobiecie się kryje i funkcjonowanie na poziomie współpracy i przyjaźni.

Dlaczego czystość jest tak ważna?

Bo jest rzeczywistością z dziedziny życia duchowego i dotyka nas bardzo głęboko.

Tym bardziej domaga się trafnego opisu...

U św. Pawła znajdujemy określenie trzech pożądliwości człowieka: oczu, ciała i pożądliwości określanej jako pycha żywota. W Biblii, na samym początku, mamy opis stworzenia człowieka i pierwszego grzechu. Pokusa szatana: „Staniecie się tacy jak Bóg, poznacie prawdę, poznacie dobro i zło” rezonuje z tym, co tkwi w człowieku bardzo głęboko. Człowiek pragnie poznać Prawdę, pragnie być blisko Boga i pragnie również nawiązać z Nim relację, jak równy z równym. Jest to nie do pomyślenia, a jednak człowiek — mała drobina wobec Boga Wszechmogącego — ma w sobie pragnienie, żeby być bardzo blisko Boga, a nawet odczuwa pokusę, żeby Go sobą zastąpić. Na tym dobrym pragnieniu bliskości z Bogiem, poznania Prawdy, zjednoczenia w miłości, rodzi się w człowieku niestety coś zwichrowanego, przekręconego: „być jak Bóg”, ale w tym sensie, że to człowiek będzie bogiem, a nie Bóg. To właśnie św. Paweł nazywa pychą żywota.

Pożądliwość ciała u św. Pawła wcale nie oznacza pragnień zmysłowych. W Biblii słowo „ciało” jest określeniem życia na ziemi. Pożądliwość ciała to przede wszystkim pragnienie zapewnienia sobie wieczności już tu, na ziemi, niezależnie od Boga, czyli stania się nieśmiertelnym i to w oderwaniu od Źródła życia i Źródła ciała. Jeżeli św. Paweł używa określenia „pożądliwość ciała”, to rozumie przez to: „życie człowieka zwróconego do świata, człowieka, który żyje upatrując szczęście w sprawach tego świata, myśląc, że staje się jego panem”. Taki człowiek to człowiek ziemski, ktoś, kto z ziemi pochodzi i wraz z ziemią przeminie. Natomiast człowiek duchowy u św. Pawła to człowiek otwarty na Boga.

Zauważmy, że człowiek duchowy również jest człowiekiem materialnym, tak jak człowiek cielesny. Różnica tkwi w tym, gdzie kieruje swoje pragnienia. Jeżeli skieruję swój poryw adoracji naten świat, to jakby „za nisko trafiam”, świat nie jest w stanie mnie „wypełnić”, oddać mi tego, co ja mu ofiaruję uwielbiając go i adorując zamiast Boga.

Ale to nie znaczy, że należy się odwrócić od tych pięknych drzew, kwiatów, jezior i gór?

To znaczy, że nie należy oddawać czci temu światu i nie należy go adorować zamiast Boga. Świat jest jedynie moim współtowarzyszem w drodze do Boga, a nie kimś, komu mam służyć.

Idąc dalej śladami św. Pawła: pożądliwość oczu — to określenie na nasze przekręcone pragnienie posiadania. Człowiek myśli, że jeśli coś ma, to jego samego jest przez to więcej: jest lepszy i pełen wartości. Jeśli czegoś nie ma, to jest bezwartościowy. A wartość człowieka przecież nie polega na tym, że coś ma. Inna rzecz, że my znamy posiadanie przedmiotów tylko jako odbieranie ich jedni drugim. Bo jeśli coś mam, to jest to moje, a nie twoje. Inaczej jest, jeśli traktujemy rzeczy jak Boże dary. Jeśli posiadam jakiś dar Boży, to posiadam go z tobą, dla ciebie, w tobie; ten dar łączy mnie z innymi. Wszystko, co posiadamy nie jako dar, oddziela nas od ludzi. Św. Augustyn powie: „Nieszczęsny człowiek, bo stróżem się staje rzeczy, które posiada”.

Czy chce Ojciec powiedzieć, że św. Paweł mówiąc o pożądliwości w ogóle nie mówi o seksie?

Zdecydowanie nie mówi o seksie. Niektórzy zarzucają mu, że miał z seksem kłopoty, ale nie ma podstaw do takiej interpretacji.

Czyli czym jest czystość?

Czystość, do której jesteśmy wszyscy powołani jako chrześcijanie, to próba nieulegania temu, co przyziemne. Próba zobaczenia tego, co istnieje naprawdę i zrozumienia, że to nie świat, ale Bóg jest celem mojej adoracji, że stanę się „jak Bóg” nie w ten sposób, że zajmę Jego miejsce, ale dopiero poprzez to, że wejdę z Nim w relację miłości.

Czystość to także nieuleganie pożądliwości oczu, czyli zrozumienie, że posiadam coś w pełni wtedy, kiedy to „coś” oddaję w darze miłości. Również siebie samego posiadam najpełniej wtedy, kiedy oddaję siebie w miłości, czyli właściwie wtedy, kiedy już siebie „nie mam”. To taka dziwna tajemnica: wtedy siebie najpełniej posiadam, kiedy siebie oddaję.

Czystość to zdolność człowieka do zobaczenia sensu swojego istnienia w otwarciu na nieskończoność, a nie w zanurzeniu w skończoności. Ta nieskończoność to nieskończoność miłości, piękna, nieskończoność obecności wobec mnie kogoś w relacji przyjaźni, otwarcia, miłości.

Ludzie mówią, że taka czystość jest niemożliwa.

I dlatego są nieszczęśliwi. Lepiej myśleć, że to jest możliwe. A kiedy poczujemy, że to możliwe, zafascynuje nas to i pociągnie. Ktoś, kto doświadczył tych chwil czystości, czuje się nimi zauroczony i pragnie ich coraz bardziej. Wtedy może gorzej mu się żyje na tym świecie, bo tęskni za czymś, co jest większe od niego samego, ale ta tęsknota już jest szczęściem.

Czy takie doświadczenie może być stałe? Czy człowiek jest zdolny do takiej czystości cały czas, skoro ona powoduje, że jest się jakby poza tym światem?

Mamy niemałą tradycję takich poszukiwań. Choćby mnisi. Mówi się na przykład, że mnich to ktoś, kto ciągle chodzi w Bożej obecności, kto cały czas „pamięta o Bogu”. Mnich uczy się tego przez całe życie i pewnie nigdy nie będzie mógł powiedzieć, że już umie. Tym bardziej świeccy napotykają tutaj trudność, bo są z założenia zanurzeni w sprawy tego świata — to jest takie powołanie: bycie w posłudze w codziennych sprawach.

Chodzenie w obecności Boga w codziennej krzątaninie jest trudne. Mamy czasem przebłyski, że nasze życie nie wyczerpuje się w tych ziemskich sprawach,

że poprzez nie musimy zmierzać do spraw naprawdę Bożych. Ale myślę,

że w takim sposobie życia stała pamięć o Bogu nie jest możliwa.

Tym bardziej ważne więc jest ćwiczenie się w pamięci o Bogu, w powracaniu do pragnień, które obiecują szczęście, czyli w modlitwie.

czyste oczy, czyli bocian z nogami gęsi

Jest też coś takiego, jak czystość oczu. Z czystością oczu jest pewien problem. Kiedy wszystko jest dobrze, wydaje się, że tak powinno być. Ale kiedy coś jest niedobrze, bardzo nas to złości. Każdy, kto ogląda pięknie wymalowany pokój, mówi: „O, tam w narożniku trochę nie pokryło, a tu trochę odpadło, a tu nierówno”. Zwracamy uwagę na mankamenty, usterki, bo jesteśmy wyczuleni na braki. Czyste oczy ma ktoś, kto potrafi dostrzegać piękno. Na przykład ktoś, kto patrzy i widzi czyjąś troskę, kryjącą się za nieudolną pracą. Wyobraźmy sobie dziecko, które rysując bociana trochę nie wycelowało w kartkę i szyja bociana, dziób i korpus zajęły prawie całą stronę, a na nogi zostało już tylko kilka centymetrów. Dziecko narysowało więc małe nóżki i wyszła gęś zamiast bociana. Rodzic, który to zobaczy, może powiedzieć: „za krótkie nogi”, bo dostrzega brak. Ale jeżeli rodzic bardzo kocha swoje dziecko, to powie: „korpus jak u bociana, dziób jak u bociana, nawet nóżki czerwone jak u bociana”, a wtedy dziecko już samo dopowie: „tylko mi kartki zabrakło, żeby namalować długie nóżki”. To, czy widzimy dobro w świecie, czy widzimy zło, zmienia jakość naszego życia. Człowiek nieczystych oczu będzie dostrzegał brzydotę, błąd, grzech, cierpienie i będzie żył w brzydkim świecie. A człowiek o czystych oczach dostrzeże wiele Bożych rzeczy. Będzie wyczulony na odblask Boga w tym, co go otacza.

Na świecie jest wiele dobrych, Bożych rzeczy, ale gdyby świat składał się tylko z ludzi o czystych oczach, to nie byłoby rozwoju, bo ci, co chodzą i mówią: „tu nierówno, a to brzydkie” popychają trochę świat do przodu.

A jednak nie. Jeżeli ciągle mówisz komuś, że robi źle, to on nie ma ochoty popychać świata do przodu. A zwróć mu uwagę na to, co zrobił dobrze, a zrobi dziesięć następnych dobrych rzeczy, bo to, że coś odkrył, zafascynował się czymś, pociąga go, dowodzi, że również on spojrzał na świat czystymi oczami.

Czystość oczu to motyw z Ewangelii Błogosławieństw. Szczęśliwym można być tylko wtedy, kiedy ma się czyste serce. Interesująca jest interpretacjadominikanina, Simona Tugwella. Odsyła nas do antropologii żydowskiej, która uczy, że serce to siedlisko pragnień i myśli. Szczęśliwym mogę być tylko wtedy, kiedy moje pragnienia i myśli będą czyste. Co to są czyste czy nieczyste pragnienia? Czyste pragnienia to czyste motywy mojego postępowania, motywy, które służą dobru a ja mam świadomość, że one rzeczywiście służą dobru. Kiedy wiem, że chcę dobra i realizuję to dobro, jestem już szczęśliwy. To są właśnie czyste oczy.

Czyli czyste oczy to czyste serce?

W tym znaczeniu, że to, co widzę, pokazuje mi, jakie mam myśli. W oczach czystych odbijają się czyste pragnienia, służące dobru. Czystość spojrzenia bierze się z zamiarów mojego serca wobec świata, człowieka.

czysta gra

Definiując czystość warto wspomnieć o czystości w regułach naszego funkcjonowania z ludźmi. Jest przecież coś takiego, jak czyste zamiary, czysta gra. Można powiedzieć, że osoba nie może być przedmiotem jakiegokolwiek mojego działania, ale zawsze celem. Wojtyła w książce „Miłość i odpowiedzialność” interpretuje to teologicznie, że człowiek nie może być przedmiotem w jakimkolwiek innym dziele. On sam, jest celem relacji ludzkich. Jeżeli mówię do drugiego, to mam mówić prawdę, bo inaczej traktowałbym drugiego człowieka jako narzędzie w mojej grze.

Czysta gra oznacza, że nie używam ludzi do realizowania jakichś moich celów, np. do realizowania ideologii.

W dokumentach Papieża znajdujemy nieustanne zafascynowanie tym, że drugi człowiek może być traktowany tylko jako cel działań, cel mojej miłości. Wtedy właśnie jest to czysta gra, czyliczysta relacja do drugiego. I gdzieś wewnątrz tej czystej gry będzie też czystość, którą powszechnie nazywa się czystością w relacji mężczyzny i kobiety, znajdującą realizację w seksie.

Może o tym trochę więcej?

Potocznie czystość kojarzy się z powstrzymywaniem się od seksu lub z nienadużywaniem seksu w małżeństwie. Nadużycie seksu w małżeństwie to nie taka znowu rzadkość. Przemoc albo niewrażliwość to już jest nieczystość małżeńska, czyli jakiś grzech w dziedzinie seksu w małżeństwie.

W takim czarno-białym przekazie, czyli dla ludzi zupełnie niewrażliwych, można powiedzieć: jeżeli już nic nie rozumiesz, to chociaż powstrzymaj się od seksu. Ale to jest duże uproszczenie problemu.

Czym wobec tego jest czystość w sensie seksualnym?

Trzeba mówić o czystości w spotkaniu mężczyzny i kobiety. Ta mała wspólnota jest pełna nadziei na spełnienie głębokich pragnień człowieka: bycia większymi niż jesteśmy, bycia nieskończenie bogatymi. Ale w spotkaniu mężczyzny i kobiety z całą pewnością uwidaczniają się też wszystkie zagrożenia istniejące w relacjach międzyludzkich, np. chęć posiadania kogoś, manipulacji nim, bycia większym od niego, zrobienia sobie z niego pomocnika, ale nie na zasadzie, że ktoś mnie życiowo wzbogaca swoją obecnością, lecz że jest moim sługą.

Podam przykład z całkiem innej dziedziny: jest taka historia w „Kwiatkach...” św. Franciszka. Pewien brat przyszedł poprosić o brewiarz. Naszła go pobożna myśl, żeby mieć własny brewiarz i psalmy śpiewać. A Franciszek mówi: „Nie. Bo najpierw będziesz stał w chórze i pokazywał wszystkim, że masz brewiarz, więc jesteś lepszy, ale któregoś razu powiesz bratu, żeby ci podał twój brewiarz i zrobisz sobie sługę ze swojego brata”. W relacji z innymi często chcemy być większymi od nich. Taka pokusa istnieje też w związku mężczyzny i kobiety. Przejawia się tym, że często chcielibyśmy zaspokoić pragnienie miłości przez branie miłości. Prawdopodobnie duża część współczesnych problemów z prostytucją wynika stąd, że człowiek potrzebuje miłości i chce, żeby ktoś w jakikolwiek sposób, nawet tak instrumentalny, zaspokoił jego samotność.

Mam wrażenie, że we współczesnym świecie jest dużo grzechów związanych z nieczystością, rozumianą w sensie seksualnym. Z nieczystości bierze się przemoc, prostytucja. Chodzi przecież o duże pieniądze, o narkotyki, nierzadko dochodzi do zabójstwa. Wszystko się tak jakoś wokół tego seksu kręci.

Jeżeli to prawda, że właśnie wokół relacji seksualnej jest dużo trudnych zjawisk społecznych, to warto zapytać, gdzie jest źródło tego dramatu. Źródłem rzeczywiście może być nieporządek w sferze seksu, ale nieporządek rozumiany głęboko i teologicznie. U Wojtyły w „Miłości i odpowiedzialności” znajduje się zupełnie genialnie stwierdzenie. Wojtyła mówi, że w spotkaniu mężczyzny i kobiety, które się realizuje również na płaszczyźnie seksu, ukryty jest jeden z największych darów Bożych, tzn. tajemnica zjednoczenia osób i tajemnica stworzenia nowego człowieka. W tych dwóch tajemnicach człowiek jest najbardziej podobny do Boga Stwórcy. Zatem to podstawowe pragnienie, ta pożądliwość stania się „jak Bóg”, realizuje się na ziemi naprawdę. Stworzenie i zjednoczenie to najważniejsze terminy chrześcijańskiego Objawienia. I dlatego, że to jest tak wielkie i ważne, szatan usiłuje wszystko zniszczyć, tzn. sprawić, żeby te tajemnice nie stały się źródłem daru, ale przemocy, poniżenia, zniewolenia, traktowania innych jak rzeczy. Można powiedzieć, że przyczyną tych złych zjawisk społecznych jest człowiek będący w nieczystej relacji wobec drugiego człowieka. Nieczystej relacji rozumianej teologicznie, budowanej na uleganiu pożądliwości i pysze. Św. Paweł powie, że w sercu człowieka rodzi się nienawiść, znieważanie, poniżanie, gniew, lekceważenie, próżność — to są przejawy tego, że człowiek nie jest w stanie być w czystej relacji do drugiego. Naogół umiemy dostrzec tę nieczystość serca, która znajduje miejsce w relacji seksualnej mężczyzny i kobiety, ale w gruncie rzeczy nieczystość, albo raczej czystość serca, może dotyczyć wszystkich zjawisk, które zachodzą pomiędzy nami.

uporać się z seksualnością

W sprawach dotyczących seksu często mówimy: to natura.

Można powiedzieć tak: natura ciągnie człowieka do realizowania pożądliwości tego świata, w tym też do przedmiotowego traktowania siebie i drugiego człowieka. Niezauważania daru bycia mężczyzną czy kobietą. Do korzystania z seksu poniżej tego, czym seks ma być. A seks ma być miejscem miłości i zjednoczenia.

Małżeństwo jakoś gwarantuje czystość serca, bo wchodząc w nie człowiek raz na zawsze dokonuje daru siebie dla drugiego.

W jakimś sensie, w małżeństwie czystość serca jest łatwiejsza do osiągnięcia niż w innych sposobach życia, bo czystość motywu zostaje tu sakramentalnie wypowiedziana i otrzymuje się łaskę do jej realizacji.

Człowiek ma czyste serce wtedy, kiedy potrafi siebie ofiarować w darze drugiemu. A przecież od chwili zawarcia sakramentu małżeństwa człowiek jest darem, cokolwiek by robił czy mówił.

Chyba Ojciec przecenia małżeństwo. Dlaczego Ojciec wciąż mówi: „w małżeństwie czystość serca jest łatwiejsza”, „małżeństwo gwarantuje czystość”?

Bo małżeństwo jest sakramentem...

Życie zakonnika, którym Ojciec jest, też jest sakramentem i całkowitym darem.

Moje przekonanie jest takie, że wszyscy „pojedynczy” w gruncie rzeczy żyją w świetle i w łasce przychodzącej przez tych, którzy żyją w małżeństwie.

Nie odwrotnie? A może w świetle i blasku tego, że Ojciec nosi habit, są możliwe dobre małżeństwa?

To jest zawsze wzajemna relacja. Myślę, że my, „pojedynczy”, kiedy służymy życiu w jakiejkolwiek formie, wspieramy i uczestniczymy w życiu tych, którzy bezpośrednio przekazują życie dane od Boga.

Mam w pamięci wiele osób, które nie akceptują swojej samotności i w ten sposób gubią sens swojego życia. Czystość (najbardziej chyba w sensie seksualnym) jest dla nich strasznym ciężarem i może rzeczywiście nie jest możliwa?

Ktoś, kto nie akceptuje swojego życia, czyli w jakimś sensie nie kocha siebie samego, nie może być szczęśliwy. Będzie szczęśliwy tylko wtedy, kiedy odda swoje życie dla innych. Wtedy jego serce inaczej zobaczy sytuację. Wielu ludzi jest nieszczęśliwych, ale to dzieje się dlatego, bo nie osiągnęli jeszcze czystości serca, czyli nie stali się darem dla innych.

Czasem bywa to wyjątkowo trudne, choćby w przypadku osób homoseksualnych...

Ciężar seksualności u osoby homoseksualnej jest większy niż u osoby heteroseksualnej przynajmniej z dwóch powodów. Z powodu ideologii na ten temat, czyli agresywnego domagania się praw społecznych dla homoseksualistów i dlatego, że taki człowiek skupia się bardzo i coraz bardziej na sobie i swoich problemach z seksualnością, a coraz mniej staje się gotowy do otwarcia się na Boży świat. Jest zapatrzony w siebie, a w sobie dostrzega tylko brzydotę. Im bardziej dostrzega w sobie brzydotę, tym bardziej ma kłopoty z czystością serca i tym bardziej nie może się uporać z seksualnością.

A co to znaczy uporać się z seksualnością?

Powiem o tym na przykładzie zakonników. Myślę, że przychodząc do zakonu decydujemy się na czystość, jako na ślub bezżenności i myślimy, że po prostu nie będziemy mieli żony. Ale szybko odkrywamy, że seks w jakiejś postaci będzie obecny w naszym życiu. Na przykład będziemy mieć ludzki szacunek, podziw, momenty zapatrzenia innych w nas. Niestety, taka pokusa, jakby odruchowo, pojawia w nas. Nie będę miał seksu w sensie współżycia, ale w jakiejś postaci seks będzie obecny w moim życiu, czyli będę miał jakąś satysfakcję, raczej duchową niż cielesną, w postaci czyjegoś uwielbienia, adoracji, zakochania. Ja, osobiście, potrzebowałem iluś tam lat, może kilkunastu życia w zakonie, żeby dojść do wniosku, że bycie zakonnikiem to jest naprawdę rezygnacja z seksu, że jeżeli ofiarowuję siebie naprawdę, to ofiaruję także całą moją seksualność, czyli nie mam mieć żadnej satysfakcji, nawet tej bardzo subtelnej i wydawałoby się niewinnej. Mówi się czasem, że celibatariusze sublimują seks, bo np. łatwo wchodzą we wspólnotową rywalizację, lubią rozgrywać jakieś pozycje, objadają się lub przeciwnie, bardzo subtelnie się odżywiają (kiedy mogą, bo normalnie nie można sobie na to pozwolić) albo lubią jakiś styl bycia, czy szukają czegoś wyjątkowego. W gruncie rzeczy byłaby to próba uzyskana poza drogą seksualną tego, co dawałaby relacja seksualna. Seks, jak myślę, daje uczucie zjednoczenia i poczucie, że jestem kimś większym niż jestem, czyli takiego prawdziwego kochania, za jakim człowiek tęskni.

Człowiek często chciałby zrealizować to, co można osiągnąć w relacji małżeńskiej, ale chce to zrobić jakoś inaczej, choćby poprzez pobożność lub bycie szanowanym za pobożność. Potrzeba długiego procesu duchowego, żeby zrozumieć, że czystość serca to nie znaczy „realizować te same wartości, które niesie ze sobą seks, ale poza zmysłowym doznaniem”. To zmysłowe doznanie jest zresztą drugorzędne. Bo prawie każdy, kto uprawia seks powie, że zmysłowość jest tylko narzędziem i że w miarę pogłębiania się duchowej więzi, doznania zmysłowe nie mają tak wielkiego znaczenia, pierwszorzędną wartością staje się głębokie spotkanie osobowe.

Człowiek żyjący w celibacie bardzo powoli dojrzewa do tego, żeby nie chcieć realizować takich doznań, jak te, że ktoś się nim zafascynował, przyjął go, dotknął albo pozwolił siebie dotknąć — w jakikolwiek sposób, nie chodzi o fizyczne dotknięcie, bo to realizuje się na zupełnie innych płaszczyznach.

Odkrycie, że czystość to rezygnacja z używania swojej osoby do osiągnięcia czegoś dla siebie, na rzecz bycia dla kogoś, przychodzi powoli. Ale taka jest ta nasza droga duchowa. Ze zdziwieniem odkryłem kiedyś, że jest to proces, który trwa kilkanaście lat.

To bardzo subtelne rozróżnienia, dla wielu chyba trudne do realizacji...

W każdym razie warto wiedzieć, że na wszystkich płaszczyznach naszego życia realizują się podobne wartości jak w więzi seksualnej. Osoby „pojedyncze” powinny uczyć się czystości serca w tych dziedzinach, w których widzą swoje nieczyste pragnienia bycia kimś lepszym od innych, podziwianym, adorowanym w jakikolwiek sposób. Podkreślam, że rozeznanie się w tym zajmuje człowiekowi dużo czasu i jest procesem wewnętrznym, duchowym, a nie kwestią wyuczenia się pewnych umiejętności czy nabycia sprawności.

Pamiętam takie doświadczenie, które tylko raz w życiu mi się zdarzyło, nie miało potem żadnej kontynuacji, ale wiele mnie nauczyło. Przyszła do mnie pewna matka w sprawie chrztu swojego dziecka. Ale żyła w niesakramentalnym związku i na dodatek ten związek się właśnie rozpadał. Nie bardzo wiedziała, co z tym wszystkim zrobić i wpadła na pomysł, żeby ochrzcić swoje dziecko. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że była to wyjątkowo piękna osoba. O kimś takim mówi się często: bóstwo. Było lato i ona miała na sobie przeźroczystą suknię — była prawie naga pod tą suknią. Ta cała zewnętrzność robiła piorunujące wrażenie. Mieliśmy rozmawiać o chrzcie jej dziecka. Tak mocno oddziaływała swoją postacią, że wszystko we mnie mówiło, że należy potraktować ją w sposób wyjątkowy i zrobić wszystko, czego zapragnie dla swojego dziecka. A z drugiej strony to przecież była zwyczajna matka, która ma swoje kłopoty życiowe. Patrząc z zewnątrz było to tak: przyszła kobieta, której się rozpada niesakramentalny związek i chciałaby ochrzcić dziecko. Każdy normalny człowiek wie, że należy z taką osobą porozmawiać o tym jej związku i zapytać, jak widzi swoją sytuację religijnie. Ale gdy ona tak emanuje swoją kobiecością, zmysłowością, to człowiek kombinuje: a może jednak to jest wyjątkowa sytuacja? A czystość serca w tym wypadku polegałaby na tym żeby potraktować ją dokładnie tak, jak każdą inną osobę w prawdziwej potrzebie, ale uwaga — by nie traktować jej jako taką, która mi się w jakiś sposób wydaje wyjątkowa.

To jest właśnie kwestia moich oczu. Czy są czyste, czy jeszcze nie.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama