To Bóg tak chciał

O pierwszej pustelnicy w diecezji siedleckiej

Przede mną drobna, szczupła 48-letnia s. Hioba Kamińska. W błękitno-białym habicie, jakiego nigdy jeszcze nie widziałam. Zgodnie z regułą życia pustelniczego musiała zaprojektować go sama. Pod nasuniętym na czoło welonem błyszczą rozpalone oczy. Zdecydowanym, dźwięcznym głosem opowiada historię swego życia i długą drogę rozeznawania powołania pustelniczego.

To Bóg tak chciał

Jak to się stało, że trafiła Siostra do diecezji siedleckiej, gdzie na terenie parafii Wodynie powstała pustelnia?

Pochodzę z pięknie położonej wśród mazurskich jezior Ostródy. Moja droga rozeznawania powołania pustelniczego była długa i nie pozbawiona przeszkód. Także w Polsce, bo nie każdy biskup jest otwarty na taką formę życia konsekrowanego. Do bp. Kazimierza Gurdy trafiłam dzięki Bożej Opatrzności, nie znałam go wcześniej. Pan Jezus musiał mu otworzyć serce, że zgodził się i przyjął mnie. A na terenie parafii Wodynie znalazłam dom na skraju lasu, który stał się dla mnie pustelnią.

W tej chwili kończy się remont domu...

Gotowa jest już moja cela, kaplica i kuchnia. Czekamy jeszcze na tabernakulum, bo w pustelni będzie Najświętszy Sakrament. Potem trzeba będzie wykonać jeszcze różne prace w ogrodzie, drewutni i przy ocieplaniu strychu.

Zanim została Siostra pustelnicą, bo można chyba już tak mówić, była Siostra w zgromadzeniu zakonnym.

Przez 24 lata byłam w Zgromadzeniu Sióstr Misjonarek Miłości Matki Teresy z Kalkuty. Odeszłam z zakonu, gdy zaczęłam przygotowania do życia pustelniczego. Jestem w Polsce od roku. Od swojej matki generalnej dostałam pozwolenie na rozmowy z księdzem biskupem, by móc załatwić wszystkie formalności. Dokument stwierdzający odejście ze wspólnoty zakonnej podpisałam w dniu ślubów. Robi się to wszystko zgodnie z wykładnią prawa kanonicznego, zgodnie z którą jedne śluby wygasają, kiedy składa się drugie. To przechodzenie było procesem długotrwałym. Musiałam też otrzymać stosowne pozwolenia z Watykanu. Wcześniej, jeszcze jako misjonarka, byłam na pustelniach w Szwecji i w Polsce, by zdobyć jakieś doświadczenie w tej kwestii. Tak więc za zgodą zgromadzenia mam już za sobą prawie trzy lata życia pustelniczego. Żyłam na pustelni, zanim zaczęłam o tę pustelnię prosić.

Kiedy pojawiła się pierwsza myśl o takim życiu?

Wszystko zaczęło się 12 lat temu, kiedy byłam na misjach w Islandii.

Jednak nie wiedziałam jeszcze wtedy, że to ma być pustelnia. Pojawiło się jakieś pragnienie, które Pan Bóg włożył w moje serce. Dojrzewało ono przez lata. Spotkałam wtedy kapłana, który kazał mi czekać. Czekałam osiem lat. Dojrzewało także przez ciężką chorobę, jaką przeszłam, a potem dzięki pustelnikowi, który stał się moim spowiednikiem i duchowym kierownikiem. Jemu w dużej mierze zawdzięczam to, że jestem tu, gdzie jestem. U początku mojego rozeznania był też bp Grzegorz Ryś, który po latach przyjechał na moje śluby jako przyjaciel i gość. To nie jest decyzja, która zapadła w ciągu jednego dnia. Dziś mogę uczciwie powiedzieć, że to nie jest mój wymysł, to Pan Bóg tak zadziałał. Kochałam moje zgromadzenie, jego charyzmat jest mi bliski do dziś. Odeszłam w pokoju, a siostry nie tylko przyjechały na mojej śluby do Wodyń, ale też pomagały mi w przygotowaniu pustelni.

Jak rodziło się powołanie zakonne?

Jako osoba świecka pracowałam przez pięć lat w biurze, studiując zaocznie teologię. Niestety nie dokończyłam nauki ze względu na chorobę rodziców, którymi musiałam się zaopiekować. Myśl o życiu zakonnym pojawiła się wcześnie i wstąpiłam do sióstr misjonarek. Formację zakonną odbyłam w Polsce i w Rzymie. Zaraz potem wyjechałam na misje.

Gdzie Siostra pracowała? Jaka wyglądała ta posługa?

Przeszłam przez trudne misje. Pracowałam z ludźmi bezdomnymi i ubogimi, którzy czują się odrzuceni, lecz mają czasami więcej Pana Boga w sobie niż ktoś, kto posiada dużo pieniędzy. Ludzie ubodzy, cierpiący dają nam dużo więcej niż my im, chociaż to my powinniśmy być dla nich misjonarzami. W ludziach można pięknie odnaleźć obecność Boga. Pracowałam dwukrotnie na misjach we Włoszech, w Anglii, Islandii, Hiszpanii, Szwajcarii i Szwecji. Posługa była różnorodna, w zależności od kraju. Opiekowałam się m.in. ludźmi starszymi, obłożnie chorymi, którym przynosiłam także Pana Jezusa. Gotowałam w jadłodajni dla bezdomnych, gdzie wydawałam codziennie posiłki dla 400 - 600 osób. Pracowałam z cierpiącymi na depresję, samotnymi, narkomanami, alkoholikami, a także z chorymi na raka. Przez długi czas przygotowywałam młodych do sakramentu małżeństwa, katechizowałam. W Islandii, wspólnie z innymi zgromadzeniami, prowadziłyśmy rekolekcje dla rodzin katolickich, a także kręgi biblijne. Dziś nie odchodzę z mojego charyzmatu, dalej idę z bł. Matką Teresą. Ona sama doświadczała trudów i duchowych ciemności. Rozwijam swój własny charyzmat, ale w innej formie. Musiałam napisać własną regułę życia pustelniczego, którą następnie zaakceptował biskup diecezji, w której mieszkam. Robiłam wszystko zgodnie z wolą Bożą i aprobatą potrzebnych do tego ludzi, a także zgodnie z prawem kanonicznym. Chciałam, by było to dla mnie jasne, że Pan Bóg tego chce. Patronami mojej pustelni są: bł  Matka Teresa i św. Jan Paweł II oraz, oczywiście, Niepokalane Serce Maryi.

Jak na decyzję o podjęciu życia pustelniczego zareagowali najbliżsi?

Myślę, że moje siostry misjonarki tęsknią za mną. Z najbliższej rodziny został tylko jeden brat. Dwóch pochowałam - jednego w styczniu tego roku, a rodziców dużo wcześniej. Nie ma sprzeciwu, bo nie ma kto się i sprzeciwiać. Mój brat jest po kilku operacjach serca. Niestety nie mógł przyjechać na śluby. Za to był wcześniej i bardzo pomógł mi przy remoncie domu. Cieszy się, że jestem w Polsce, bo dzięki temu częściej będzie mógł mnie odwiedzić. Kiedy byłam w zakonie, do rodzinnego domu przyjeżdżałam raz na dziesięć lat.

Jak radzi sobie na co dzień pustelnik?

Przy pustelni mam ogród, a w nim warzywa i owoce. Mam z czego żyć. Jestem tu od ponad miesiąca i ani razu nie byłam w sklepie. Wczoraj np. Pan Bóg dał mi w mojej pustelni dwie duże kanie, które wystarczyły na kolację przez dwa dni. Mam też podarowane przez ludzi zapasy jedzenia na pół roku. W przyszłości będę zajmować się zielarstwem, wyrobem dewocjonaliów. Na razie natomiast zajmuję się dokończeniem remontu domu.

Nie boi się siostra?

Czego mam się bać? Że mnie zamordują? Mogło mnie to spotkać na zatłoczonej ulicy. Samotności? Nie, bo w tłumie można być najbardziej samotnym człowiekiem na świecie. Jeżeli Pan Bóg powołuje do czegoś, to daje też łaskę. Sama nie wymyśliłabym tego wszystkiego. Zawsze byłam człowiekiem komunikatywnym, nie miałam problemów w kontaktach z ludźmi. Mam wielu przyjaciół, nigdy nie byłam odludkiem.

Jak wyglądają dzień i noc na pustelni?

Jest Liturgia godzin, odprawiana w różnych porach, adoracja Najświętszego Sakramentu, medytacja i studium słowa Bożego. Jest też, oczywiście, praca, brewiarz nocny - wg starej tradycji o 2.00 w nocy. W pierwszy czwartek miesiąca mam adorację nocną i modlitwy za kapłanów. Będę też modlić się w intencjach ludzi, którzy przyjdą do pustelni ze swoimi problemami. Istotne jest także nawracanie samej siebie każdego dnia. Ten dom nie jest mój, ale Pana Jezusa. On jest jego Panem, ja po prostu będę tu mieszkać. A jak to będzie? Pan domu musi mi powiedzieć... Oczywiście będę też rozważać dokumenty Kościoła, w tym lokalnego, związane z życiem pustelniczym pisma Ojców Kościoła. Muszę być także dostępna w określonych godzinach dla tych, którzy przyjdą do pustelni i poproszą o rozmowę.

A Eucharystia? Kto będzie ją sprawował?

Do kościoła parafialnego mam cztery kilometry. Tam będę codziennie uczestniczyć w Mszy św. Jeśli do pustelni przyjedzie jakiś kapłan i odprawi mi Eucharystię w kaplicy, nie będę musiała iść do kościoła. Nie znam nikogo w diecezji, nie wiem, czy tacy księża się znajdą.

Nie chodzi Siostra w swoim dawnym stroju zakonnym....

To też reguluje prawo: jeśli się wychodzi ze zgromadzenia, trzeba zmienić strój. Nie mogę reprezentować sióstr misjonarek miłości, bo czegoś takiego nie ma w mojej regule.

Dlaczego przyjęła Siostra dosyć nietypowe imię zakonne - Hioba?

Można powiedzieć, że moja życiowa droga była i jest trochę hiobowa. Ale Hiob, cokolwiek spotkało go w życiu, nie stracił wiary i patrzył w stronę Boga. To bardzo ważne. Na końcu życia, ze wszystkimi błędami, jakie popełnił, zwrócił się do Miłosierdzia Bożego. Jest to otwarcie na Jezusa obecne w moim charyzmacie. To imię Pan Bóg dał mi wiele lat temu podczas jednego z rozważań modlitewnych i tak zostało. Kiedyś, będąc jeszcze osobą świecką, pisałam poezje pod takim właśnie pseudonimem. Moje trudne wędrówki przez życie prostował Pan Bóg i pokazywał, że jest mocniejszy od nich. Bóg nie karze za to, że ktoś coś źle zrobił, tylko doświadcza nas, byśmy byli bliżej Niego i odkryli Jego miłosierdzie.

W dawnych czasach wędrowano do pustelników, prosząc ich o pomoc i radę. Do Siostry też będzie można przyjść?

Nie można wejść do środka pustelni. Na zewnątrz znajdzie się rozmównica, w której będzie można porozmawiać.

Dlaczego i ten wymiar życia pustelniczego jest ważny?

Przychodzą chwile, kiedy ludzie przeżywają krzyże i nie mają się nawet do kogo odezwać. Musi być ktoś, by mieć ucho do słuchania. I nic więcej. Czasami nie trzeba nic robić. Rozwiązanie problemów tkwi w tym, by człowiek mógł wyrzucić ból, który ma w sobie. Dziś mamy wszystko, ale nie mamy Pana Boga. Tracimy Go i życie traci sens. Ja nic nie mogę zrobić, mogę tylko ludziom wskazać, że Pan Jezus jest w Najświętszym Sakramencie, podpowiedzieć, by szukali Go w sobie i w swoim sercu. Jeżeli człowiek znajdzie Boga w życiu, to nawet wówczas, gdy będzie cierpiał, gdy przyjdą krzyże i tragedie, to z Nim przetrwa wszystko. Mamy coraz więcej problemów, cierpimy na depresje, bo nie mamy Boga w życiu. Jedyną mocą, jaką możemy coś zdziałać, jest moc Boża. Myślę, że Pan Bóg tak chciał i jestem tutaj. Ale jedyne, co mogę zrobić dla kogokolwiek, to modlić się za ludzi, pokazywać im, że Pan Jezus naprawdę istnieje i może przemieniać ich życie, by byli wolni.

Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 30/2015

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama