Nie można żyć bez Ducha!

Jak świętować uroczystość zesłania Ducha Świętego?

Proszę Księdza, dlaczego przeciętny katolik zapomina o istnieniu Ducha Świętego?

Jesteśmy skażeni grzechem i skaleczeni, szczególnie w wymiarze duchowym. To dlatego łatwiej nam wejść w świat materialny, zredukować nasze człowieczeństwo do tego, co widzialne i zagubić to, co duchowe. Każdy z nas dużo szybciej stanie się materialistą niż człowiekiem uduchowionym.

Nie można żyć bez Ducha!

Dlaczego częściej pamiętamy o Bogu Ojcu i Jezusie, a o Duchu Świętym przypominamy sobie dopiero na hasło „bierzmowanie”?

W naszej wierze możemy skoncentrować się na Jezusie Chrystusie, czy na Ojcu. Pokusiłbym się jednak o stwierdzenie, że ktoś, kto autentycznie wchodzi w głębszą relację z Ojcem lub Synem, nie zapomina również o Duchu, on Go na pewno otrzyma i będzie odkrywał. Nie wierzę w głęboką więź z Synem i Ojcem bez relacji z Duchem. Byłaby to fikcja.

Niestety sakrament bierzmowania ciągle przyjmujemy nie całkiem świadomie. Patrzymy na innych i też ustawiamy się w kolejkę. Nie wiemy, po co idziemy i jak korzystać z otrzymanych darów.

Tak, widać to zagrożenie, że sakramenty przeżywamy „z tradycji”, płytko, nominalnie, bez osobistego zaangażowania. Przypomina mi się świadectwo bp. Edwarda Dajczaka, który opowiadał o spotkaniu z młodzieżą mającą przystąpić do bierzmowania. To była duża parafia. Kandydaci przygotowywali się dwa lata. Biskup podszedł do nich i poprosił: „Opowiedzcie mi o swoim osobistym spotkaniu z Chrystusem”. Młodzi zdębieli. Ich oczy zrobiły się tak duże, jak pięciozłotówki. Z twarzy można było wyczytać: „Jakie spotkanie? Z jakim Jezusem? O co nas pytasz? Możesz zadać pytanie o przykazania i katechizm, bo tego się uczyliśmy”. Kiedy biskup dowiedział się, że kandydaci mają za sobą prawie 600 godzin katechezy, apelował: „Ludzie, księża, katecheci, rodzice! Zapytajmy siebie, co jest nie tak? Czego my ich uczymy? Przecież powinniśmy doprowadzić tych młodych do osobistego, żywego spotkania z Trójcą Świętą! Aby do tego doszło, potrzebni są jednak prawdziwi świadkowie wiary”.

Co więc powinniśmy zrobić, by odkryć Ducha Świętego w życiu, by doświadczać Jego niesamowitej mocy, by dzielić się swoją wiarą?

Uważam, że ten, kto poszukuje, już ma w sobie Ducha. Ktoś, kto czuje, choćby mały, wewnętrzny głód Pana Boga, ma Ducha i On w nim działa. Nawet jeśli ten człowiek żyje w grzechu, jest potwornie zmiażdżony, nie widzi Boga i nie ma żadnego doświadczenia osobistego spotkania z Jezusem Chrystusem. Kiedy tylko tęskni, czuje w sobie niepokój wypływający z poszukiwania i chce coś zmienić, to znak, że Duch Święty zaczyna w nim działać. Wydaje mi się, że często to odczucie gubimy. Czasem ludzie latami jeżdżą na rekolekcje, szukają i pytają, co robią źle, że nie spotykają Jezusa, choć inni obok cieszą się i dzielą świadectwami. Jeśli jednak pragną Boga, mają w sobie Ducha. Warto wytrzymać ten ból i nie zagłuszać go, trzeba szanować ten głód. To znak, że Duch Święty oczyszcza nasze serce na prawdziwe spotkanie z Jezusem. Dla mnie to genialne doświadczenie. Duch Święty nie ukrywa się, ale zawsze jest z nami. To tylko my gubimy siebie. Dałbym dwie rady. Po pierwsze - wołajmy o Ducha, który jest w nas (choćbyśmy Go nawet nie doświadczali), prośmy, by budził w nas pragnienie. To będzie boleć i rodzić tęsknotę. Po drugie - słuchajmy Słowa Bożego, czyli Jezusa. To fundamentalne kwestie.

Jak świętować uroczystość zesłania Ducha Świętego, by nie było ono tylko wspomnieniem? To przecież szczególny czas, bo Duch przychodzi także i dziś.

Sam się tego uczę i przeżywam to wydarzenie na nowo. Przekonuję się, że Ducha bardziej nie znam niż znam; On ciągle mnie wyprzedza i przerasta. Jestem tym, który tylko trochę liznął Jego obecności. Bardzo za Nim tęsknię i pragnę Go, ale trudno mi doradzić w tej sprawie. Myślę, że warto przeżywać ten czas w Kościele i nie chodzi mi o budynek, ale o przestrzeń wiary. Kościół nauczy nas, jak patrzeć, wsłuchiwać się i dać się poprowadzić, by Duch Święty zaczął się w nas modlić. Sami nie umiemy przeżyć Pięćdziesiątnicy. Mamy czekać, bo wiemy, że On przyjdzie, ponieważ tak obiecał Jezus. Czeka na Niego cały Kościół, papież Franciszek, nasi biskupi, więc i ja będę czekać. Ważne, by nie zgubić tego czasu, nie wyjść poza Wieczernik, jak Tomasz; nie szukać po swojemu, nie błąkać się, ale być tym, który oczekuje wraz z Matką Najświętszą.

A jak Ksiądz odkrył w swoim życiu Ducha Świętego? Jak on działa w Księdza codzienności?

Miałem kilka mocnych momentów, gdy Duch Święty przekonywał mnie o swojej obecności i o moim grzechu oraz pokazywał moje słabości. Duch mówi prawdę o mnie i wyzwala. Mam sporo takich mniejszych i większych doświadczeń. Przypomina mi się, jak papież Franciszek pytał ludzi na Placu św. Piotra: „Kto z was codziennie modli się o Ducha? Podnieście ręce”. Tylko część ludzi uniosła dłonie. Papież skwitował: „Tylko tyle? Jak można żyć bez Ducha? Przecież bez Niego nie będziecie umieli się modlić. Jak przeżywać codzienność? Przecież nie będziecie wiedzieć, co robić”. To mnie bardzo poruszyło. Trzeba prosić: „Duchu, porusz moje serce, bo klękam do modlitwy. Otwieraj moje serce, bo idę na Eucharystię”. Bez Ducha nie rozpoznam Jezusa i będę stał na Mszy św. niczym słup soli. Dziś bardziej świadomie proszę o Ducha Świętego. Odkrywam, że On nie jest jakąś mocą, ani energią, ale osobą, tak jak Jezus i Ojciec. To bardzo inspirujące spostrzeżenie.

Jak zmienia się życie człowieka, który na serio przyjmuje Ducha Świętego, który się na Niego otwiera?

Zmienia się definitywnie i całkowicie. Taki człowiek zaczyna wchodzić w Boży świat, bo przecież Duch jest w nas sprawcą chcenia i działania. Wszyscy Go potrzebujemy - zarówno kapłani, jak i świeccy. I to na każdym etapie życia. Dostrzegam takie zmiany u siebie. Gdy gubię Ducha, to moja więź z Nim rozluźnia się, nic mi się wtedy nie chce robić, dopadają mnie pustka, kryzys i brak radości. Jeśli mamy w sobie Ducha, przeżywamy zwykłe trudności, ale pomimo to mamy w sobie radość, pokój i cierpliwość, które są Jego owocami. Bez tych darów człowiek jest bardzo marny. Współczuję ludziom, którzy nie mają Ducha, nie umieją Go przyjąć, odkryć, zaufać Mu. Muszą przeżywać straszną mękę. Mam osobiste doświadczenie, jak to jest żyć bez Ducha, na własną rękę, kiedy nie jest się prowadzonym. Wtedy nie wiem nawet, jak przeżyć najbliższe godziny. Czuję się zagubiony w świecie i w relacjach z bliźnimi. Da się wyczuć, kto ma Ducha; poznaje się to po owocach. Taka osoba jest bardzo inspirująca, ciekawa i pociągająca. To świadek wiary. Taki ktoś pachnie świętością, mimo że ciągle jest grzesznikiem. Nie jesteśmy bowiem czystą świątynią Ducha, Jego zapach często miesza się w nas ze swądem grzechu.

W Polsce rośnie liczba wspólnot charyzmatycznych i kościołów, w których odprawiana jest Msza św. z modlitwą o uzdrowienie. Wzrasta też liczba wieczorów uwielbienia. Mamy do czynienia z jakimś wielkim przebudzeniem?

Ogromnie się z tego cieszę, choć na owe zjawiska trzeba patrzeć ambiwalentnie. Nie dziwię się, że przyjeżdżają do nas charyzmatycy, że ludzie ciągną za nimi na stadiony i hale. Wiele osób pragnie czegoś głębszego, więc z pewnością mamy do czynienia z przebudzeniem. Ludzie szukają uzdrowienia, bo przeżywają trudności, są dotknięci depresją, smutkiem i pustką. Mimo że materialny świat coraz bardziej łasi nas swoimi błyskotkami, czujemy, iż nie zaspokajają one naszego wewnętrznego głodu, ale jeszcze bardziej go jątrzą. Z drugiej strony taki ruch niesie „zagrożenia”. Tam, gdzie wylewa się Duch Święty, gdzie życie duchowe zostaje odnowione, tam zaraz pojawia się demon, robiąc wszystko, by skłócić, zmieszać i wprowadzić zamęt. Gdzie nie ma Ducha, tam nie widać też działania złego; on jest, ale się nie ujawnia. Gdzie jednak przychodzi Duch Święty, tam będą trudności i krzyże, dlatego my, księża, boimy się wchodzić w charyzmatyczne kwestie. Często słyszę: „Pojawiła się u nas grupa charyzmatyczna i są problemy, a dotąd mieliśmy spokój”. Myślę sobie wtedy: „Boże, chroń nas od tego świętego spokoju! Niech będzie w nas Boży niepokój”. Sam papież Franciszek, ogłaszając Rok Życia Konsekrowanego, mówił: „Prawdziwa relacja z Chrystusem musi być karmiona ciągłym niepokojem poszukiwania, a my tego niepokoju bardzo się boimy”. Dobrze, że rozwija się u nas ruch charyzmatyczny. W tej materii potrzeba jednak odpowiednich duszpasterzy, spokoju i dużo mądrości oraz rozwagi, aby tego nie zgasić.

Załóżmy, że już otworzyliśmy się na Ducha Świętego i podjęliśmy decyzję o przemianie życia, mamy za sobą pierwsze doświadczenie spotkania z Jezusem. Co robić dalej, by tego nie zatracić?

Trzeba trwać we wspólnocie. W pierwszej kolejności powinna to być wspólnota Kościoła. Powinniśmy słuchać słowa Bożego, korzystać z sakramentów i być wiernym nauce Kościoła. Duch Święty będzie nas prowadził i objawiał się we wspólnocie. Zacznie przyciągać pojedyncze osoby. We wspólnotach nasza siła. Potrzebujemy ich w parafiach. Obserwujemy, że wiele ludzi nie identyfikuje się ze swoją parafią (uciekają przed błogosławieństwem, z nikim nie mają więzi, przychodzą po sakrament, jak po usługę). Tymczasem wspólnota pozwala to zmienić, bo umożliwia dzielenie się sobą, kształtuje wyobraźnię miłosierdzia i daje konkretną ścieżkę formacyjną. Jeśli nie znajdziemy dla siebie wspólnoty, świat szybko wygasi w nas to, co zyskaliśmy. Wiara nie jest dla odyńców, które chodzą po swojemu i gubią się. Ona najlepiej rozwija się wtedy, gdy trwamy w grupie. Przecież Bogu spodobało się zbawić nas nie w pojedynkę, ale właśnie we wspólnocie...

Bóg zapłać za rozmowę.

Agnieszka Wawryniuk
Echo Katolickie 19/2016

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama