Kościół nie może szukać kompromisów ze światem

Rozmowa z Wincentym Łaszewskim, doktorem teologii, pisarzem, badaczem w zakresie antropologii mariologicznej.

Rozmowa z Wincentym Łaszewskim, doktorem teologii, pisarzem, badaczem w zakresie antropologii mariologicznej.

Jesteśmy w przededniu beatyfikacji kard. Stefana Wyszyńskiego, który „wszystko postawił na Maryję”. Z czego wynikało jego tak silne zawierzenie Matce Bożej?

Z doświadczenia, z tego, że on w swoim życiu „czuł dotyk Maryi”. Nie był tu zresztą żadnym wyjątkiem. Każdy, kto otwiera się na świat nadprzyrodzony, staje się jego świadkiem - wie, że on istnieje, że np. anioł jest tak samo realny jak drugi człowiek, że Matka Najświętsza pochyla się nad nim tak samo realnie, jak matka, na której kolanach siadał w dzieciństwie. Kto nie ma tego doświadczenia - czyli doświadczenia wiary - nie zrozumie Prymasa. To ono było najważniejszym motorem jego życia… Gdy je mam, moje chrześcijaństwo nie jest już teorią - staje się rzeczywistością. Wyszyński miał doświadczenie obecności Maryi w rodzinnym domu, miał doświadczenie osobistej opieki, wreszcie - Jej obecności w różnych wydarzeniach. Nie musiał tego rozumieć, jak dziecko nie rozumie miłości matki, która żyje cała dla niego.

Doświadczenie wiary jest ważnym tematem prymasowskiej beatyfikacji. Widzę wokół siebie, jak dla wielu katolików wiara przestała być owocem doświadczenia. Nie ma w niej spotkania, dotknięcia przez Boga - jest tylko kodeks przepisów ograniczających moją wolność. Trudno wierzyć, jeśli wiara to tylko teoria i katalog przykazań. Dodam, że doświadczenie kazało Wyszyńskiemu poznawać Boże tajemnice. On chciał je zrozumieć… a studia teologiczne potwierdziły prawdziwość tego, co przekazało mu doświadczenie. To dlatego nie widział on żadnej sprzeczności w pobożności ludowej i w… no właśnie - w czym? Czy mam powiedzieć: „w wymiarze czysto intelektualnym”? Albo mocniej: „w niepobożności”? Przecież nie ma prawdziwej pobożności bez serca… Intelekt, który nie czyni z intelektualisty dziecka, rodzi pychę. To grzech główny. Zatrzaśnięcie drzwi dla łaski.

Jednym z etapów na drodze do wyniesienia na ołtarze Prymasa Tysiąclecia był dekret o heroiczności jego cnót.

Heroiczność cnót to jedno z pierwszych kryteriów, które pozwalają Kościołowi rozeznać czyjąś świętość. Pomińmy długie wyjaśnienia i powiedzmy tyle: ten, kto praktykuje cnoty w stopniu heroicznym, żyje nimi wbrew swej ludzkiej naturze. Tak! Pokazuje, jak inny może być człowiek, świat, gdybyśmy budowali go na łasce. Bo człowiek „heroiczny” buduje swoją szarą codzienność na łasce, która pozwala mu przekroczyć granice ludzkich możliwości. Ona go uzdalnia do niemożliwego. Człowiek święty „musi” (to przynaglenie jego serca zjednoczonego z Bogiem) przebaczać największym zbrodniarzom, „wszystko znosić, wszystkiemu wierzyć, wszystko przetrzymać…”. Kościół mówi: „Sprawdzam, czy ten człowiek był wypełniony Bogiem”.

Czy – patrząc z dzisiejszej perspektywy – zainicjowane przez Wyszyńskiego oddanie naszej ojczyzny w niewolę Maryi podczas Jasnogórskich Ślubów Narodu zmieniło Polskę i świat?

Jestem pewien, że prymas był prorokiem a Bóg wyznaczył mu zadania sięgające w daleką przyszłość i związane z całym światem. Pan ukazał mu drogę, która dziś, a jeszcze bardziej w przyszłości dla nas, Polaków, i niebawem całego świata, okaże się ważniejsza niż za jego życia. Zresztą on sam to zapowiadał… Już wtedy - gdy prymas żył wśród nas - oddanie naszej ojczyzny Matce Bożej w niewolę bardzo zmieniło świat. Z ziemskiej perspektywy tego nie widać, ale z niebieskiej Polska zaczęła wtedy pociągać na sznurki historii całej ludzkości. Niewiarygodne, prawda? A jednak…

Zresztą pojawiły się wówczas pierwsze widzialne znaki. Prymas wprost mówił o „zwycięstwie” i tym, że stanie się ono udziałem całego świata. Szalony był, prawda? Ale tacy są prorocy. Zaczęły dziać się „wielkie rzeczy Boże” (prymas lubił ten termin). Kościół w Polsce nie został zniszczony przez komunistów, na Stolicy Piotrowej zasiadł Polak. Wojtyła miał w sercu polskie doświadczenie zwycięstwa, a doświadczenie maryjne prymasa miał uczynić doświadczeniem całego Kościoła. To długi proces, któremu piekło i świat rzuciły pod nogi wszystko. Stąd jesteśmy dziś nie w „wiośnie chrześcijaństwa”, ale - patrząc po ludzku - u początków epoki lodowcowej. Jan Paweł II pchnął historię w stronę „nowego, lepszego świata”, ale cóż - wiele było i jest w Kościele ludzi „niepobożnych”… Gdyby ich nie było, maryjna reforma Kościoła nie byłaby pewnie potrzebna.

Prymas postawił na katolicyzm ludowy. Nasza maryjność nie stała się tym samym powierzchowna, nie jest głównie tradycją?

Jeśli zarzut byłby słuszny, to musielibyśmy od razu dodać, że stało się tak nie z jego winy. On nie tylko szanował doświadczenie wiary Polaków, ale i zbudował wielki program, który miał dokonać fatimskiej rewolucji: sprawić, że Maryja nie będzie tylko kochana, ale i znana. Cały program milenijny, wszystko, co związane z peregrynacją, temu służyło. Fundamentalnym zadaniem Kościoła było gruntowanie ludowej pobożności w wiedzy…

Ci, którzy dziś oskarżają polski naród o płytką pobożność, niech zauważą, że w tych ludziach jest wciąż POBOŻNOŚĆ! To na tym budował Wyszyński. Ci ludzie chcą po Bożemu żyć i chcą Boga poznać. Niech ci, którzy ich krytykują, wrócą do programu prymasa: uczą nas miłości do Maryi i pomogą nam poznać Jej piękno.

W odpowiedzi na wydany przez Radę Państwa 9 lutego 1953 r. dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych Prymas wystosował do Bolesława Bieruta memorandum, w którym w przywoływanych często słowach: „Rzeczy Bożych na ołtarzach Cezara składać nam nie wolno. Non possumus.” wyraził swój sprzeciw wobec takiej ustawy. Nie ma Pan wrażenia, że Wyszyński postrzegany jest głównie jako wytrawny polityk, w mniejszym natomiast stopniu akcentuje się jego dorobek intelektualny?

Jestem z epoki prymasa i przyznam, że nigdy nie słyszałem o kard. Wyszyńskim, by był intelektualistą. Raczej że intelektualiści go zwalczali. Dochodziły też wiadomości, że intelektualistą był Wojtyła. Podobnie jest na innej płaszczyźnie. Wyszyński był niebezpiecznym politykiem zwalczającym ustrój socjalistyczny, Wojtyła z kolei - „czerwonym kardynałem” szukającym mądrego kompromisu. To wszystko stanowiło grę ówczesnych władz, które chciały podzielić Kościół i zdyskredytować kard. Wyszyńskiego. Czy mam dodać, że po części się to udało? Prymas był wytrawnym politykiem, władze bały się go jak diabeł święconej wody. Był też wielkim intelektualistą, socjologiem, zresztą lepiej znał ideologię Marksa niż sami komuniści. Nie był partnerem do dyskusji, bo zawsze wychodził z nich zwycięsko. Przegrał raz - kiedy dyskutował o aborcji jako zbrodni dokonanej na niewinnym człowieku, a jeden z przedstawicieli władz odpowiedział mu, że większość kobiet, które decydują się na aborcję, to kobiety wierzące… Że dekret, który umożliwia przerwanie ciąży, nie zmusza do tego nikogo. Zasmucony zakończył rozmowę.

Jak Pan ocenia aktualność nauki kard. Wyszyńskiego? Jak zareagowałby on na dzisiejszą sytuację w Kościele Polski i świata?

Wołałby, że musimy powrócić do Chrystusa i Jego Ewangelii. Przypominałby, że Kościół (także jako kapłani i świeccy) nie może szukać kompromisów ze światem. Wzywałby, byśmy byli świadkami - pokazali, że jako ludzie wierzący jesteśmy radośni, szczęśliwi, spełnieni! Chciałby, byśmy byli zaczynem, który zmienia wszystko wokół. Wzywałby do odważnego „non possumus” na relatywizację nauki Chrystusa. I - jak dawniej - organizowałby wielkie uroczystości, by ludzie zobaczyli, że jest nas wielu, że „tamci są głośni, ale są w mniejszości”. Jako polityk odwołałby się do demokracji i żądał, by Polska pozostała katolicka…

Wierzy Pan, że Kościół przetrwa wszystko?

Tak, przetrwa. Jeżeli uważałbym inaczej, nie byłbym uczniem Jezusa. Ale taki Kościół, jaki znamy, w całości nie przetrwa. Przetrwa Kościół świętych kapłanów, ludzi oddanych służbie, przetrwa Kościół adoracji i modlitwy. Kościół syty, dbający o swojej przywileje, bogaty, salonowy, znudzony, lękliwy, taki, co mości sobie wygodne i bezpieczne gniazdo na tym świecie i zdejmuje czapkę przed trzymającymi władzę - niech on zniknie. Im go więcej, tym więcej będzie wśród nas niewierzących. Niech pojawi się Kościół świętych - ludzi, dla których wiara jest radością, którzy naprawdę wierzą, czekają na wieczność, a ziemię chcą uczynić Bożym królestwem. To jest możliwie! Czy mam powiedzieć - niech uczą się tego od prymasa? Tak, to właśnie im powiem.

 Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 27/2021

opr. jr/jr

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama