O rozwoju we wspólnocie Kościoła
Formacja to jest słowo-klucz, które pojawia się zaraz na początku, gdy się wchodzi do zakonu i przez pierwsze dziesięć lat człowiek nie wie o co chodzi. Trudno się dziwić, że sens tego słowa może zostać spłycony. Dopiero kiedy dojrzewamy w wierze, widzimy potrzebę kształtowania siebie, potrzebę nadawania wszystkim żywiołom w nas pewnej formy, pewnej wewnętrznej równowagi. Bo raz zalewają nas powodzie, innym razem gnębi nas susza; raz jesteśmy bardzo wylewni, innym razem nie ma czym pragnienia ugasić
Ale w formacji chodzi również o coś więcej niż tylko wewnętrzna równowaga, chodzi o znalezienie budulca do kształtowania człowieka. Musimy znaleźć taki budulec i musi to być „obiektywny budulec”. Tak jak codziennie jemy i w ten sposób budujemy nasze ciało, kontaktujemy się z ludźmi i jest to jedna z rzeczy, na której buduje się nasze życie psychiczne - nasze życie intelektualne też na czymś budujemy - podobnie nasze życie duchowe buduje się na Bogu, na łasce.
Pierwszą zasadą, zarówno w mojej własnej formacji, jak i w formowaniu innych, jest lekarska zasada: po pierwsze nie szkodzić. Trzeba jednak być odważnym i umieć dostrzec sytuacje, w których człowiek na pewnym etapie swojego rozwoju nie otrzymuje adekwatnych do tego etapu budulców. Sam widziałem takie grupy, i to dość duże, w których formującemu się człowiekowi brakowało odpowiedniego budulca. Ta ułomność ujawnia się potem najczęściej w trudnych okolicznościach, a wtedy nadrabianie zaległości jest niełatwe. Kiedy człowiek minie pewien etap w życiu, ciężko mu wrócić, ciężko w wieku dojrzałym nauczyć się czegoś, co powinno się opanować w dzieciństwie.
Są pewne przyczyny zewnętrzne, które ponaglają nas do formowania siebie, do ujęcia siebie w zdrową dyscyplinę, do nadania działaniom jakiegoś charakteru . Najczęściej jest to zwyczajna potrzeba komunikacji z innymi, np. dziecko instynktownie uczy się języka, ponieważ chce się porozumieć z innymi, możliwość rozmowy bawi je i raduje. Konieczność porozumiewania się z ludźmi powoduje, że muszę umieć wyrazić słowami to, co czuję. Zauważcie, że podobnie jest w dziedzinie modlitwy. Kontakt z Bogiem również wymaga języka - myślę o liturgii, o naszych gestach, o zwykłym przeżegnaniu się. Te gesty to już jest jakiś język.
Ale jest jeszcze inna, ważniejsza przyczyna skłaniająca do podjęcia trudu formacji. Otóż, kiedy już zdobędę pierwsze sprawności, kiedy znajdę pierwsze słowa, pierwsze sposoby wyrażania myśli, odkrywam, że słowa, których używam, bardzo szybko płowieją. Słowa w ogóle mają krótki termin ważności, lubią się dewaluować, są towarem, który szybko traci wartość. Im częściej posługujemy się jakąś techniką rozmowy, tym szybciej wszystko to, co wchodzi w skład tej techniki, a więc określenia, pojęcia, chwyty oratorskie, zaczynają płowieć i pachnieć sloganem. Naprawdę, wielką sztuką jest tak obracać słowami, żeby były jak dobra moneta. Wyobraźmy sobie, że mamy taką dobrą monetę, która im częściej przechodzi przez ludzkie ręce, tym staje się bardziej wartościowa. Trochę podobnie, jak kamienie w potoku - im dłużej w nim leżą, tym są bardziej uformowane, mają ciekawszy kształt, widać, że coś w nich jest, że zawarty w nich został jakiś proces.
Wielką sztuką jest mówić i postępować tak, żeby słowa i pojęcia nie płowiały, żeby po obiegnięciu wielu, wielu ludzi wciąż trafiały do innych i były bogatsze, żeby za nimi coś stało, żeby miały potwierdzenie w wielu wartościach duchowych, żeby nie były czekami bez pokrycia. Po to właśnie potrzebna jest nam formacja.
Kilka słów na temat tego wysiłku. Będę mówił dużo o mówieniu, o komunikowaniu się, bo formacja często jest sytuacją, w której ktoś mówi, a ktoś inny słucha. I na zmianę, oczywiście. Możemy sobie wzajemnie powiedzieć dużo ciekawych rzeczy. Pojedynczo nie wiedzielibyśmy aż tyle, pojedynczo nie mamy zbyt wiele, ale gdy zbierzemy się razem, zrobimy małą grupę, podzielimy się tym, co mamy, wtedy odkryjemy, że mamy tak wiele. Gdzie dwóch lub trzech gromadzi się w imię Moje...
Dla mnie ewidentnym śladem Bożego działania jest właśnie taka sytuacja, gdy kilkoro ludzi, którzy nic nie wiedzą, nie rozumieją, ale chcą wiedzieć i zrozumieć, zgromadzi się i nagle wspólnie dowiadują się czegoś i wspólnie zaczynają rozumieć.
Nie sposób odkryć jak się to dzieje, nie można wskazać, że oto ten czy tamten człowiek coś powiedział, że to on jest autorem, a jednak wyraźnie pojawiła się pewna nowa jakość, czasem po prostu nowe sformowanie problemu. To jest jak błysk między ludźmi, jak błyskawica przelatująca horyzont od wschodu do zachodu.
A teraz o innym wysiłku. Prawda, jeśli jest, musi być weryfikowalna i to w nas. Co to znaczy? To znaczy, że musi być jakieś kryterium, jakiś sprawdzian, jakaś obiektywizacja. Normalną rzeczą jest - tak chyba Pan Bóg wybrał - że tą weryfikacją jest wysiłek. Wysiłek to czasem znaczy ofiara... Jeżeli chcecie się przekonać, że to prawda, spróbujcie kiedyś zrobić coś takiego: otóż zwróćcie uwagę, jak zazwyczaj rozmawiamy z innymi, ot tak, towarzysko, choćby na krużgankach. Wpadamy, rozmawiamy, rozchodzimy się. To jest bardzo łatwe, tak łatwe, że aż wciąga. A teraz spróbujcie wziąć człowieka gdzieś na bok i zróbcie kawał dobrej roboty, to znaczy tak z nimi rozmawiajcie o rzeczach ważnych, aż poczujecie, że to już naprawdę koniec waszych sił. Wtedy okaże się, że ten człowiek to jest już zupełnie inny człowiek, a rozmowa z nim to też jest zupełnie inna rozmowa.
Zdradzę wam tajemnicę: wysiłek jest zabezpieczeniem, jest gwarancją prawdziwości i głębi rozwoju. Właściwie poza wysiłkiem nie mamy żadnej innej gwarancji.
Dlatego proszę się na mnie nie gniewać za to, co teraz powiem. Ludzie ciężkiej pracy mają bardzo lapidarny język. Jest on lapidarny zarówno gdy idzie w stronę świętości, jak i w stronę grzechu. Jeżeli przeklinają - to soczyście. Ta soczystość jest cechą języka ludzi, którzy nie mają czasu i muszą się wypowiadać krótko. Gdy w grę wchodzi ciężka robota, nie interesuje ich filozofowanie. Kiedyś dźwigaliśmy w sześciu wielki komin i przyszedł jeden „mądry” i zaczął dyskutować. Mało brakowało, a byśmy go w ten komin wsadzili.
Te same zasady, które rządzą pracą fizyczną, rządzą również pracą duchową. Jeżeli ktoś stacza jakąś pojedynczą walkę w imieniu wspólnoty i potem dzieli się tym w grupie, czy z duszpasterzem, czy z kimkolwiek innym, to jest to kawałek roboty, który trzeba cenić. Bo to jest robota, która została wykonana „ręcznie”, to znaczy nieomal tym człowiekiem, w jego sumieniu, w jego myśli. Taką robotą jest na pewno walka z pokusą. To też jest obrona całości przed nadszarpnięciem, przed wyjęciem jednej cegły. Wydawałoby się: cóż to jedna cegła! Ale wyjmując pojedynczo można wyjąć za dużo. Dlatego takie prace trzeba szanować.
W tym miejscu trzeba jednak wspomnieć o pewnym niebezpieczeństwie. Niektórzy idą tak daleko w tym wielkim poszanowaniu pojedynczych działań, że mówią nawet, iż Kościół jest sumą pojedynczych związków z Bogiem i pojedynczych wysiłków. Oni mówią to trochę innymi słowami: nie jest ważna religia, nie jest ważny ksiądz, ważny jest mój osobisty kontakt z Jezusem.
Oczywiście, że ważny jest osobisty kontakt z Chrystusem, że dla każdego człowieka jest to rzecz podstawowa, nie dająca się niczym zastąpić. Ale jest to tylko jedna część prawdy o naszej wierze. Druga część tej prawdy jest taka: choćbyś był osobiście nawet „bardzo święty”, musisz uznać, jak każdy z nas, z papieżem na czele, że Kościół ma istnienie obiektywne.
Kościół to nie jest pochodna czy suma naszych subiektywności ani wypadkowa naszych pojedynczych wysiłków. (W pewnym zakresie tak rzeczywiście jest, ale tylko w pewnym zakresie.) Kościół istnieje obiektywnie, istnieje, bo posłany został do niego Duch Święty, który ogarnia nas i wszystko to, co dzieje się w Kościele: sobory, synody, słowa wypowiadane do nas przez Ojca Świętego. A najważniejsze jest to, że Jezus Chrystus już się narodził do życia w chwale. A my rodzimy się wraz z Nim jako reszta ciała. Można to porównać do porodu, najpierw rodzi się głowa, potem reszta ciała. Jesteśmy tą resztą ciała, która właśnie wychodzi z zamknięcia na szeroki świat. Duch Święty nas pociąga. Głowa już jest, i to się liczy, natomiast my, obiektywnie istniejący Kościół, bardzo mocny jeśli chodzi o świętość, a jednak słaby przez nasze grzechy, musi mocno wczepić się w Jezusa Chrystusa, aby się narodzić.
Chcę przez to również powiedzieć, że trzeba znać Ojców Kościoła, trzeba znać dokumenty Kościoła, przynajmniej te z ostatniego soboru. To wszystko dotyczy nas samych. Poznanie myśli Kościoła jest przywilejem i obowiązkiem chrześcijanina, który chce dojrzewać w wierze, który chce być żywym, twórczym, współpracującym z łaską Bożą człowiekiem - i to nie samotnie, ale we wspólnocie. Zatem trzeba znać, nazwijmy to ogólnie, własne wyznanie wiary.
Są cztery fundamenty, cztery principia, czyli główne zasady, na których chrześcijanin może się oprzeć:
1. Na pytanie co jest, co w ogóle istnieje, jak Bóg działa, co się zdarzyło w historii Zbawienia, odpowiada nasze Credo. Credo jest opisem tego, w co wierzymy i co istnieje naprawdę. A więc wierzę, że jest Bóg Wszechmogący, Stworzyciel nieba i ziemi, Jezus Chrystus, Duch Święty, Kościół, święci, życie wieczne. Amen. Credo trzeba naprawdę znać, trzeba wciąż rozważać jego pojedyncze sformułowania. Te sformułowania są doszlifowane, wiadomo, co każde słowo znaczy, każde słowo da się wyjaśnić. Przy każdym wyjaśnianiu będzie Pan, bo to jest Credo, czyli akt, który stawia człowieka wprost przed Panem Bogiem. Każde słowo, każde wyrażenie Credo stawia nas rzeczywiście wprost przed Panem - nie zgłębicie tego do końca życia.
Ale gdy będziecie zgłębiali te słowa, to w momencie przejścia z tego życia do życia przyszłego, wszystkie wasze pytania, wasza pogłębiona wrażliwość na Boga, wasza większa „pojemność” na Niego, rozbłysną Jego obecnością. Powiększajcie swoją „pojemność”, a Pan Bóg napełni ją Sobą, tu i w przyszłości.
2. Na pytanie o naszą nadzieję odpowiada Ojcze nasz. Ojcze nasz to cały wykład ludzkiej nadziei. Dokładnie cały i uporządkowany: wiadomo, czego się spodziewać, o co prosić, na co czekać i w jakiej kolejności.
3. Na pytanie co robić odpowiada dziesięć przykazań, zwłaszcza interpretowanych pozytywnie.
4. Czwarta zasada to przestrzeń, w której Żyjemy, czyli sakramenty. Sakramenty trzeba znać, wiedzieć, czego dotyczą, czego dokonują. Sakramenty to element „obiektywności” Kościoła.
Credo, Dekalog, Ojcze nasz, sakramenty - cztery zawiasy, na których trzymają się wszystkie nasze sprawy. (...)
RAFAŁ SKIBIŃSKI OP
Konferencja wygłoszona w klasztorze oo. Dominikanów w Krakowie, w Beczce, 29 listopada 1987 r., do animatorów Odnowy w Duchu Świętym.
opr. ab/ab