Modlitwa to nie formalność religijna - to rozmowa. Bez intymności, osobistego podejścia modlitwa traci sens
Bóg przemawia przez osoby, bo sam jest Bogiem osobowym — Ojciec, Syn i Duch Święty. Zapragnął On udzielać bogactwa swego szczęścia swym umiłowanym stworzeniom — ludziom, dzieląc się z nami Sobą jako Wspólnota Osób po to, abyśmy w pełni ukazali Go światu jako Miłość. Najpełniej to się odzwierciedla w rzeczywistości więzi międzyludzkich. Świętość nie jest nigdy czymś tylko osobistym. Tak myśląc, wielu z nas czyni karykatury Boga, fałszując Jego obraz. W konsekwencji zakłamując swoje relacje z bliźnimi.
Trójjedyny komunikuje się z nami we wspólnocie osób — Kościele. Świętych obcowanie to jeden z wymiarów Jego obecności wśród nas. To blask więzi międzyosobowych wpisanych w powołanie chrześcijan, jakim jest świadczenie wobec świata o przełamaniu piekielnej samotności na rzecz wspólnoty z braćmi w Bogu. Przestrzeni pełnej szczęścia, której nie zapewnią najlepsze nawet terapie psychologiczne walczące z rozpaczliwym doświadczeniem osamotnienia.
Nikt z nas nie grzeszy sam dla siebie i nikt z nas nie wzrasta sam w więzi z kochającym nas Bogiem. Każdy nasz czyn ma swe społeczne konsekwencje. Dlatego spodobało się Bogu obdarowywać nas kanonizowanymi świętymi, abyśmy wpatrując się w ich świadectwo, odkrywali Boga, który jest wspólnotą Osób. Nie tyle Boga filozofów, ale Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba, i... kolejno, Teresy od Jezusa; Boga objawiającego się w historii ludzkiej, w rzeczywistych wymiarach jej codzienności.
Św. Teresa od Jezusa zostawiła nam naukę, która przekracza przekaz wiedzy. Naukę — Słowo o doświadczeniu bliskiego Boga — Przyjaciela. Dla niej to jest ważniejsze niż teorie czy również tzw. „techniki modlitwy”. Bliski Bóg znający nas z bliska, bo stał się człowiekiem. W swym człowieczeństwie pośród nas. Bez odkrywania takiego Boga nic nam nie pomogą sposoby na modlitwę: znieruchomienie, rytmiczny oddech, podnoszenie (lub obniżanie) rąk, odosobnienie, cisza... To wszystko może być pomocne, ale dobrze jest od samego początku uświadomić sobie wagę właściwego odniesienia do sensu modlitwy, aby odkrywać obecność Tego, o którym wiemy, że nas miłuje (por. Ż 8, 5).
Czy wiesz o tym? Może szczerze odpowiesz sobie, że nie. Punkt wyjściowy modlitwy wewnętrznej nie wymaga od nas „pobożnych” deklaracji i westchnień, ale szczerości, bo takiego człowieka chce spotykać Bóg, takiego, jakim jest TERAZ. On w Chrystusie nas pierwszy umiłował. Dlatego wejdź w modlitwę sobą, aby On czynił Ciebie powoli, krok po kroku prawdziwą osobą na swój wzór i podobieństwo. Nie musisz być dobrym, aby spotykać się z Bogiem. Spotkanie z Nim uczyni Cię dobrym, bo tylko On jest Dobry. Ponawiane zauważanie tego może nas wyzwalać z ciasnego moralizmu czy gorączkowego pragnienia bycia „dojrzałym” (kiedyś mówiło się o „doskonałości”) przed Bogiem i drugim człowiekiem.
Ostatecznie nikt nas nie nauczy modlitwy poza samym Bogiem. Dobrze to sobie ciągle na nowo uświadamiać: „...żal mi tych dusz, które zaczynają drogę modlitwy wewnętrznej za pomocą samych tylko książek, bo niesłychana jest różnica między tym, czego można dowiedzieć się z książki, a tym, czego później nauczy własne doświadczenie” (Ż 13, 12).
„Czytałam wiele książek duchowych, ale nawet gdy znajdą się w nich omówienia danego stanu duszy, książki te niewiele wyjaśnią; a choćby nawet obszernie o tym mówiły, dusza, jeśli nie jest dobrze wyćwiczona własnym doświadczeniem, z trudnością z tego, co czyta, zrozumie samą siebie” (Ż 14, 7).
Czytajmy książki (artykuły) o modlitwie w jednym celu, aby je zostawić na czas modlitwy. Niech te „drabiny” nam pomogą w dotarciu do miejsca i czasu modlitwy, ale niech one nas nie zatrzymują na swoich stopniach, wyręczając w osobistym wysiłku modlitewnym.
Lekarstwem na uzdrawianie naszych więzi z Bogiem osobowym i tym samym, konsekwentnie, z drugim człowiekiem jest celebrowana modlitewna intymność z Nim. On mieszka w nas. Św. Teresa od Jezusa na nowo pomogła chrześcijanom odkrywać, że droga do spotkania z Bogiem prowadzi przez wnętrza własnego serca. Sposobem jest modlitwa wewnętrzna. Sposobem, który w końcu przestaje być tylko sposobem, aby stać nową formą życia, nowym człowieczeństwem w Chrystusie. I paradoksalnie im bardziej ku swemu wnętrzu, tym bardziej ku takiemu spotkaniu ze swą codziennością (zewnętrzność), której interpretacja płynie z bliskiego (wewnętrznego) spotkania z Bogiem. Taki jest też właściwy znak dobrej modlitwy. Czy Twoja interpretacja, Twojego życia, faktów Twego życia ulega zmianie przez pokorne i ciche obcowanie z Jezusem? Modlitwa przekracza wtedy konieczne ramy czasu i przestrzeni na nią poświęcone. Z tego przekroczenia jeszcze bardziej widzisz, jak konieczna jest codzienna walka o zdobywanie minut, godzin tylko dla Pana. Ujawnia się tajemnica „zdeterminowanej determinacji” w wierności Bogu i człowiekowi nie przez idealistyczne przekonania, ale przez doświadczenie modlitewne. Powiedzmy to sobie otwarcie: jeśli nie mam czasu na modlitwę, to znak, że nie jest ona dla nas ważna. Że, ostatecznie, ważniejsze są inne pragmatyczne cele, dające chwilowe zadowolenie. Kiedy masz wewnętrzne przekonanie o konieczności spotkania się z ważnymi Tobie osobami, to poczynisz naprawdę wiele starania, aby do niego doprowadzić.
Modlitwa jako przestrzeń spotkania osobowego z Bogiem przywraca nas temu pierwotnemu i miłosnemu projektowi Boga wobec nas. Trudności w modlitwie: rozproszenia, oschłość, tak trudne doświadczenia dla modlących się, paradoksalnie mogą okazać się szansą na dochodzenie do tego, co istotne w więziach międzyosobowych, z Bogiem i człowiekiem. W naszym codziennym życiu, w którym tak dużo nieuniknionej (?) powierzchowności, musimy uczyć opierania się o to, co naprawdę ważne, aby nie dać się omamić pierwszym wrażeniom, uczuciom, myślom... Szkołą pozyskiwania wolności wobec nich jest modlitwa wewnętrzna pełna utrudzenia, której przeżywanie nie musi być udręką, gdy wiemy, że Ten, który nas miłuje, jest większy od naszej wewnętrznej biedy, którą najczęściej ujawniają właśnie rozproszenia i oschłości. „Wyszkolony” dobrze tym doświadczeniem orant przechodzi ku swemu życiu bez naiwnego optymizmu (klepanie po ramieniu typu: „wszystko będzie dobrze”) czy destruktywnego pesymizmu („będzie tylko gorzej”) ku chrześcijańskiej nadziei mocniejszej niż siła ludzkich problemów; nadziei mężnego serca, że można wchodzić w konfrontację z wszelkimi przeciwnościami życia, bo ostatecznie dostrzega się jego głębszą stronę — obecność Jezusa Chrystusa, ukrzyżowanego i zmartwychwstałego dla naszego zbawienia. Nie tylko do życia wiecznego, ale także dla tego obecnego, w którym to przyszłe może się w nas i przez nas ujawniać.
Modlitwa zatem stać się może dla nas nie tylko praktyką pobożną, ale sposobem egzystencji. Stąd jej zalecana przez Pismo Święte nieustanność („Powiedział im też przypowieść o tym, że zawsze powinni się modlić i nie ustawać”, por. Łk 18, 1 nn.) płynie z ciągle ponawianego odniesienia do tajemnicy paschalnej Jezusa. To odniesienie wyraża się wtedy przez fakty mojego życia, w których staje się zauważalne, na sposób modlitewny, wydarzenie sprzed dwóch tysięcy lat. Każde nasze świadome mobilizowanie się do wchodzenia w konkretną przestrzeń i czas modlitwy staje się w końcu kolejnym w długim procesie odsłanianiem tych prawd. Wędrówka do własnego wnętrza prowadzi nas wtedy do doświadczenia głębokiego pokoju pośród zwykłych i niezwykłych okoliczności naszego życia.
opr. mg/mg