Wspólny śpiew Litanii loretańskiej przed przydrożnym krzyżem to wspomnienie bezcenne, bo od nabożeństw majowych zaczęła się moja droga z Matką Bożą – mówi diecezjalny duszpasterz osób zawierzonych ks. Grzegorz Suwała.
Przeglądając ostatnio rodzinny album, trafił na zdjęcie, na którym kilkadziesiąt osób, w tym on – mały smyk, modli się przy krzyżu. – Moja pierwsza myśl: jak to pięknie wygląda. Otaczamy krzyż dużym półokręgiem: na samym przodzie najmłodsi, w kolejnych rzędach osoby coraz starsze. Zamykają go nasze babcie i nasi dziadkowie, którzy zwykle przychodzili ze swoimi stołeczkami, bo wystać przez 45 minut – mniej więcej tyle trwała wspólna modlitwa – to było dużo. Zdjęcie zrobił nam przejeżdżający przypadkiem przez wieś fotograf. Po jakimś czasie przywiózł odbitki w dużej ilości, żeby każdy mógł mieć na pamiątkę – tłumaczy.
Od majówki do Różańca
Wszystko – przekonuje ks. Grzegorz – ma początek w domu. To miejsce, gdzie nie tylko uczymy się mówienia, chodzenia, czytania, ale jak gąbka chłoniemy też to, co ważne dla naszych rodziców czy dziadków. – Gdy byłem na początku szkoły podstawowej, w moich rodzinnych Kostomłotach każdego majowego dnia spotykaliśmy się przy krzyżu. Trzeba było pokonać spory kawałek drogi, bo krzyż był oddalony od wsi. Powiem więcej – było nie do pomyślenia, żeby na majówkę nie iść. Spotykała się przy nim wielka rzesza osób, a litanię i różne maryjne pieśni śpiewało się z pamięci. Był to czas bardzo wyjątkowy. Dzisiaj mocno ubolewam nad tym, że nabożeństwa majowe nie są tak celebrowane i że rodzicom już nie zależy na tym, żeby na majówkę do kościoła czy przed kapliczkę, gdzie w niektórych wsiach zbiera się garstka osób, zabrać swoje dzieci – mówi. I dodaje, że po kilku latach takiego odprawiania nabożeństw majowych przyszła kolej – z pragnienia serca – na nabożeństwa październikowe. – Na początku na Różańcu gromadziliśmy się także pod krzyżem – i to niezależnie od pogody, która jesienią potrafi zaskoczyć. Ale przeszkodą nie był ani deszcz, ani wiatr, ani przejmujące zimno. Później zaczęliśmy się zbierać w świetlicy, gdzie robiliśmy prowizoryczną kaplice.
Droga do Maryi
Na naszą przyjaźń z Maryją duży wpływ mają też miejsca. W przypadku ks. G. Suwały – sanktuarium w Kodniu. – Zawsze było to dla mnie miejsce jedyne w swoim rodzaju. Jestem wychowany na wielkich kodeńskich odpustach. A kiedy uczyłem się w gimnazjum w Kodniu, codziennie mogłem być blisko Matki Bożej, wejść do bazyliki na modlitwę i mieć kontakt z tymi, którzy w szczególny sposób kochają Matkę Bożą – z ojcami oblatami Maryi Niepokalanej – wylicza znaczenie Kodnia. Już jako kleryk siedleckiego seminarium zaczął chodzić na piesze pielgrzymki do Częstochowy, co tylko pogłębiło więź z Maryją, prowadząc w końcu do drogi zawierzenia Jezusowi.
– Z perspektywy czasu widzę, że w każdym momencie mojego życia Maryja troszczyła się o to, co się dzieje w moim sercu, i rozwiązanie trudnych spraw: czy to w kapłaństwie przez zawierzenie, czy w czasach kleryckich przez wspólnotę pielgrzymującą, w której naprawdę łatwiej umocnić się, rozwiać problemy czy wątpliwości. W dzieciństwie z problemami – chociaż gdy myślę o nich dzisiaj, mogę się tylko uśmiechnąć – też szło się do Maryi – tłumaczy. I ponownie dodaje, że to zwracanie się ku Matce Bożej stanowi obraz tego, co wyniósł z rodzinnego domu. – Moja babcia odmawiała Akt oddania Matce Bożej ułożony przez kard. Stefana Wyszyńskiego. „Matko Boża, Niepokalana Maryjo! Tobie poświęcam ciało i duszę moją, wszystkie modlitwy i prace, radości i cierpienia...” – powtarzałem jako dziecko dzień w dzień, pewnie trochę mechanicznie. I chociaż akt oddania według św. Ludwika Marii Grignion de Montforta jest trochę inny, to jednak tamten towarzyszy mi cały czas – zaznacza.
Nosi też w pamięci obraz z kościoła w Górze Puławskiej, gdzie mieszkali jego dziadkowie. W niedzielę na Mszę szli na 8.00. Mężczyźni w tej parafii przychodzili godzinę wcześniej, żeby pomodlić się Różańcem. – Dziadek na kolanach i Różaniec odmawiany silnym męskim głosem – pamiętam to do dzisiaj, bo gdy byłem u nich, zabierał mnie skoro świt na modlitwę – dopowiada.
Nie przesłania Jezusa
– Wyjaśniając pojęcie kultu maryjnego, można by je ubrać w wiele formuł teologicznych. Dla mnie kult maryjny to nic innego, jak potrzeba serca – podkreśla ks. G. Suwała. Dzisiaj najbardziej zależy mu na tym, by dbać o tych, którzy są mu dani i zadani, czyli wspólnotę osób zawierzonych z terenu diecezji siedleckiej, i o to, by pobożność maryjna była zdrowa, tzn. ukierunkowana na Jezusa. Odnosi się też do przestróg, by czcicielom Matki Bożej nie przesłoniła ona Jezusa. – Św. Ludwik w „Traktacie o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny” pisał, że niemożliwe jest, by Maryja komukolwiek Jezusa przesłoniła. Pouczał o tym także bł. kard. S. Wyszyński. Ona nikogo przy sobie nie zatrzyma, tylko zawsze poprowadzi do Jezusa. Św. Ludwik pięknie pokazuje w swoim dziele, że Maryja jest drogą do Jezusa – najpiękniejszą, najbezpieczniejszą, najkrótszą. A kult maryjny jest dokładnie tym, co nam dyktuje serce, każąc mówić Maryi: kocham Cię, jesteś mi potrzebna, ratuj mnie, prowadź mnie do Tego, który moim życiem może kierować – wyjaśnia duszpasterz.
Pokora i wiedza
Na jakim etapie zażyłości z Matką Bożą najczęściej zapada decyzja o rozpoczęciu przygotowań do zawierzenia się Jezusowi przez ręce Maryi? – Niektórzy przyznają, że szukają umocnienia i pogłębienia relacji z Maryją. Inni wspięli się na wyżyny zaufania Niepokalanej i zawierzenie jest finałem długiej drogi, jaką przeszli w Jej towarzystwie. Ale nie spotkałem przez te wszystkie lata osoby, która powiedziałaby, że już tak kocha Matkę Bożą, że bardziej się nie da. Wszystko, co nam się udało przez te lata wspólnie zrobić w duszpasterstwie zawierzonych – myślę i o rekolekcjach 33-dniowych, i o krótkich okazjonalnych rekolekcjach, i systematycznych w naszej diecezji zjazdach rejonowych – potwierdza, że lepiej, byśmy nigdy do końca nie byli pewni swojej miłości do Maryi. Pycha miłości każe przyznać: osiągnąłem cel, więcej nic nie muszę robić. Człowiek pokorny będzie tej miłości w sobie szukał nieustannie, by była jeszcze większa – stwierdza ks. Grzegorz.
Dodaje, że warunkiem wzrostu w miłości jest nieustanne uczenie się. – Potrzeba nam wiedzy stricte teologicznej, katechizmowej, która pozwoli bardziej i wierzyć, i ufać, i kochać – akcentuje z uwagą, że 33-dniowe rekolekcje przed zawierzeniem – przeprowadzone najlepiej we wspólnocie i przez księdza – pozwalają pogłębić znajomość z Maryją. W „Traktacie” poruszane są głębokie teologiczne treści, ale język, jakim posługuje się św. Ludwik, jest dość archaiczny; wielu słów nie używamy już dzisiaj i nie rozumiemy. Stąd ludzie, mierząc się z jego treścią, często w pewnym momencie rozkładają ręce, nie wiedząc, jak odnieść je do siebie – mówi duszpasterz, zachęcając do korzystania z dodatkowych konferencji.
Powtarzaj: kocham Cię
Towarzysząca nam w maju Litania loretańska jest niekończącym się źródłem analiz, poszukiwań nowych treści i głębokiej symboliki. – Podczas rekolekcji, które prowadziłem, od jednej z osób zawierzonych usłyszałem, że dla niej każde wezwanie to słowo „kocham Cię”, które wypowiada Matce Bożej. Z innego świadectwa wiem, że litanię można traktować jak formę uwielbienia Maryi, a kolejne tytuły – jak komplementy pod Jej adresem. To tak, jakby komuś mówić, że jest niesamowity, piękny, wspaniały, dobry... Oczywiście Matka Boża nie potrzebuje tych słów w tym sensie, w jakim przyjmuje je każdy z nas, ale litanijna „wyliczanka” ma sens także dlatego, że w modlitwie ukierunkowuje nasze serce. Wymieniane cnoty Maryi pokazują kierunek, w którym należy iść, jeśli stawia się wszystko na Pana Jezusa – mówi ks. G. Suwała.
A pytany, który z ogromnej liczby tytułów, jakie przez wieki chrześcijaństwa nadano Maryi, najlepiej oddaje to, kim dzisiaj jest dla niego, stwierdza: – Na pewno „Matka Kapłanów”. Ale najbliższy jest mi tytuł „Matka Pięknej Miłości”. Bo uczy miłości – nie takiej, jak ją rozumie dzisiejszy świat, ale miłości prawdziwej, która płynie z Jezusowego krzyża. Miłości, która się przed niczym nie cofa. Miłości do końca.
Echo Katolickie 17/2024