O życiu zakonnym w związku z modlitwą. Życie zakonne według autorki to być może "śmietnik życia", a modlitwa w życiu zakonnym nie polega na żadnych szczególnych wzlotach.
"Jeśliś zaś już ją pohańbił - mówił pan Zagłoba do Bohuna o porwanej przez niego Helenie - to niech cię Bóg ukarze, a ona niech choć w klasztorze znajdzie schronienie..." Z czego wniosek, że, zdaniem dziewiętnastowiecznego powieściopisarza, jeśli dziewczyna, choćby i bez własnej winy, nie nadawała się już dla szanującego się męża, jej miejsce było w klasztorze: taki honorowy śmietnik. Można także było ewentualnie się tam schronić, jeżeli narzeczony w ten czy inny sposób zginął (to chce zrobić Oleńka) lub jeśli nagle okazuje się, że narzeczonych jest dwóch: takie wyjście z niemożliwej sytuacji znajduje Krzysia. Jednocześnie Prus posyła do klasztoru dwie tak krańcowo różne bohaterki, jak Madzia i panna Izabela. Jedna szuka tam ukojenia dla zbolałej duszy i większego sensu życia niż ten w "świecie"; druga raczej ratunku przed grożącym jej staropanieństwem i biedą, a także honorowego sposobu zejścia z towarzyskiej sceny po samobójstwie narzeczonego. Któraś zresztą z postaci Lalki komentuje to słowami: czy ona tam zamierza kokietować Pana Boga? I tak tylko, zgoła marginalnie, zjawia się wzmianka o Bogu w całym tym dziewiętnastowiecznym kontekście powieściowym dotyczącym klasztorów...
A w naszych czasach: klasztor, tym razem męski, usiłuje przedstawić Umberto Eco, robiąc z niego tło dla pisanej z przymrużeniem oka powieści filozoficzno-detektywistycznej. I tu także dla Boga nie ma miejsca: mnisi z tej powieści to gromada mózgowców, którzy żyją dla książek i bezosobowych idei, ani w jednych, ani w drugich nie znajdując (oczywiście) siły do walki z własnymi wadami. Najlepsi z nich wyznają jakiś nieokreślony deizm. Nic dziwnego, że i tu klasztor jest śmietnikiem, tyle że już nie społecznym, tylko moralnym...
Ale czy wcześniej życie zakonne spotykało się z większym zrozumieniem? Weźmy naszych staropolskich pamiętnikarzy: pan Pasek miał kiedyś przemowę na obłóczynach córki swego przyjaciela i gdyby życie zakonne było rzeczywiście takie, jak on je w tej przemowie ze swadą przedstawił, nadawałoby się co najwyżej dla istot pozbawionych ludzkiej psychiki - może ślimaków i ostryg. Kitowicz o zakonach pisze dużo i barwnie (chociaż, jak widać z danych archiwalnych, nie zawsze w ścisłej zgodzie z prawdą), ale jedyna motywacja wstąpienia, jaką rozumie i jaką opisywanym zakonnikom przypisuje, to dążenie do zapewnienia sobie wygodnego kąta na starość. I tu znowu Bóg jest po prostu nieobecny.
Zmieniają się państwa i prawa, zmienia się obyczaj i sposób myślenia, ale trwają uprzedzenia i trwa niezrozumienie. Jakim więc cudem nadal trwają także i klasztory - i czego w nich szukają młodzi ludzie, którzy się tam zgłaszają wbrew wszystkiemu i wszystkim?
Żyć dla Boga można wszędzie i modlić się można wszędzie. Więc po co?
Nawet dzisiejsi teologowie czasem tak bardzo się starają docenić "świat" (nie zawsze zresztą precyzyjnie go definiując), że właściwie już dla zakonów, zwłaszcza kontemplacyjnych, nie ma sensownego miejsca w ich systemie. Niektórzy nawet nie trudzą się szukaniem go. Po co? Problem marginalny.
A młodzież nadal pcha się za tę kratę. Czasem liczniej, czasem słabiej, ale wciąż.
"Córko w Panie Bodze miła - pisał w roku 1527 nie znany nam kapłan do równie nie znanej zakonnicy, dla której przepisywał modlitwy - ja jako ociec twój duchowny i przyjaciel dusze twojej wierny proszę cię, abyś często (nie może li być zawżdy) pamiętała, iże na tym świecie nie masz długiego mieszkania..."1
Coś okropnego, memento mori? Dobre w średniowieczu, ale dzisiaj?
A to jest memento vitae. Właśnie dlatego, że to ziemskie mieszkanie jest takie krótkie, właśnie dlatego, że po nim czeka życie wieczne, tekst ten zaleca dalej "cierpliwość, pokój duszny, spólną miłość i modlitwę". Nie przypisywać nadmiernego znaczenia życiowym drobiazgom, przykrym, przyjemnym czy obojętnym: serce utkwione w wielkiej, jedynej miłości będzie tych rzeczy tylko używało, ale nigdy im nie pozwoli zaćmić sobie wzroku. Warunki pokoju to wiernie spełniać obowiązki powołania i urzędu, "nie czekając przypędzenia ani karania"; dalej "nikomu nie działać mierziączki", a gdyby ją nam ktoś "udziałał", to nie wyolbrzymiać; nad winnymi się litować, a za wszystkich się modlić. I tu dochodzimy do modlitwy, dla której się to wszystko podjęło. Nie mógłby się modlić ktoś, kto by nie patrzył na to życie z pewnej perspektywy, kto by w nim tkwił tak, żeby nic poza nim nie widzieć. Dla tej perspektywy, dla tej możliwości swobodnej modlitwy przychodzili i przychodzą.
Nie z żadnej próżnej myśli o swojej wyższości nad innymi. "Aż tuta straszno stać: jakom ja przed Cia śmiała wnić w Twój dom modlitwy, będąc niedostojna i grzeszna?... nie mając na sobie cnot odzienia anielskiego, jako tu przysłucha przyć przed Pana tako mocnego? Owo ja sługa miłosierdzia Twego... W Tobie, miły Panie, jestem wielkiej nadzieje, któraż jest wszytka w mocy Twojej..."2 Ten tekst jest jeszcze wcześniejszy, piętnastowieczny; i tutaj ziemia nie jest zapomniana, ale jest tylko (może aż) drogą do Umiłowanego. "A dobrze żyć w świantym zakonie, roztropna w moich dzielech, zdrowie duszne i cielne, iż bychom Twemu Jednaczkowi posłużyła, moim bliźnim w dobry przykład była..."3 Nic nie jest tak ważne jak spotkanie z tym Jedynym. "O witaj, wieczny Panie, Panie Jezu Chryste! O witaj, miły Synu, z Panny Maryjej narodzony: bo moja wiara Ciebie zawżdy widzi, a mocnie i zupełnie zawżdy wierzy podług Twoich słów, iżeś Ty w białości chleba tego prawy Bóg..."4 "Mój Zbawicielu i Gospodnie, już powitaj! Sabaot anielski, Cesarze niebieskiej rzeszej, Krolu ziemski i morski, Sędzia i Tworce wszego stworzenia! Ogniem Twego Ducha Świętego zażży, Boże, serce moje..."5
Modlitwa nie jest narzuconym z zewnątrz obowiązkiem - jest treścią życia. Myśl chce krążyć wokół Umiłowanego, więc powtarza z miłością natchnione słowa, doszukując się w nich coraz więcej znaczenia, radując się ich treścią. "Zdrowa bądź, Maryja, miłości pełna, Boża porodzicielko... Zdrowa bądź, Gospodze chwalebna i barzo wyśmienita, Gospodze aniołem zawitana... Zdrowa bądź, Gospodze ogarniona Duchem Świantym... Zdrowa bądź, Pani niosąca Boga..."6 Albo też stara się oglądać Pana w kolejnych fazach Jego działania, w Jego miłości do Ojca i do ludzi: "Chwalę, błogosławię, wielbię i pozdrawiam Ciebie, najsłodszy Panie, Jezu Chryste, w okwitości wesela, któreś miał, kiedyś Bogu Ojcu najdroższy zakład dusze swojej za wszytkimi duszami, któreś odkupił, z niewymownym weselem ofiarował... Chwalę, błogosławię, wielbię i pozdrawiam Ciebie, o serdeczny mój Odkupicielu, Boży i człowieczy Jednaczu, w okwitości wesela, któreś miał, kiedyć Bóg Ojciec niebieski zupełną moc dał uczcić, ubogacić i nadarzyć wszytki przyjaciele Twoje, których jeś z taką pracą i z takim drogim mytem nabył..."7
Czasem w ogóle odchodzi od słów: "Wielkiem miewała jeszcze w domu rodziców zapały ku Panu Bogu - pisze w następnym stuleciu zakonnica, którą już tym razem znamy z imienia i nazwiska8 - uciekałam na góry, zamykałam się od ludzi i wielkie miewałam światła, także modlitwę gorącą. Często się trafiało, że czytając co duchownego, zachodziłam w rozmyślanie z wielką ducha gorącością i tak długo więc zostawałam, zamknąwszy zmysły; a obaczywszy się, czyniłam sobie gwałt, żebym była czytała, bo mi się zdało, że to czas tracę; nie rozumiewając, co to było." Nie znaczy to, żeby potem całe życie modlitwy miało być pasmem ekstaz, a przynajmniej uniesień. Mamy zapisy bardzo bolesnych oczyszczeń wewnętrznych, oschłości, a nawet myśli bluźnierczych. "Nalegały na mnie desperacyje ciężkie... z bluźnierstwami przeciw Bogu... z przymuszaniem odstąpić od rzeczy Jego, z takim naleganiem i ciężkością, że aktem temu przeciwnym i czym inszym ratować się albo odpór dać nie mogłam, tylkom albo głową trzęsła, albom ręką ruszyła na oświadczenie, że nie zezwalam, nie odstępuję."9
Modlitwa nie jest bowiem całym życiem, jest częścią życia. Nie jest jedyną formą kontaktu z Bogiem, jest jedną z kilku form możliwych i koniecznych. Miłość żąda tych form czasem jednocześnie, czasem na przemian. Te inne to posłuszeństwo prawu Bożemu, pełnienie czynem woli Bożej (a więc najpierw praca umysłu nad jej rozpoznaniem), wreszcie przyjmowanie z ręki Boga w pokorze wszystkiego, w tym także fizycznej czy duchowej udręki. Może można by wszystkie te formy nazwać ogólnie wiernością. Kiedy modlitwa jest chwilowo niemożliwa, zawsze jeszcze pozostaje wierność, nawet jeśli bywa wtedy szczególnie trudna: "Kiedym też w tych powierzchnych zabawach10 w oficynach11 jakich bywała, byłam tak jak bezrozumna, i nie wiedziałam, gdziem szła i com miała czynić..."12
Jednak szła i czyniła. Tu wierność w pracy musiała zastąpić modlitwę. Nie jest jednak modlitwa pracą, ani praca modlitwą; kto twierdzi, że "praca może być także modlitwą", plącze tylko pojęcia i w końcu po prostu z modlitwy się zwalnia. Natomiast i modlitwa, i działanie są dla Boga, są na swoim miejscu potrzebne; tyle że jeśli modlitwę zaniedbać, ukierunkowanie działania ku Bogu szybko się kończy.
Dlatego tak ważne było zawsze uformowanie nowicjuszek do pracy wewnętrznej, do wierności i obowiązkom, i modlitwie; do znajomości dróg Bożych w życiu duchowym. Modlitwa nie wisi w próżni, jest dzieckiem dzisiejszej wierności i źródłem jutrzejszej. "Kiedy się trafi w grzech jaki upaść - uczy Magdalena Mortęska13 - bądź z krewkości, bądź z nie obaczenia, bądź też i z uporu, a ja tego do siebie nie będę znała, aże mi to kto pokaże, napomni, przestrzeże - bym też nawięcy tego do siebie nie znała, co drudzy do mnie baczą, nie mam się gniewać; nie tylko pozwierzchnie nie pokazać, ale i wewnątrz. Bo takowi, którzy się gniewają i nie chcą uznać winy swy, do dziwnych rzeczy przychodzą, i co dalij, to więcy w błędy zachodzą. Ale zaraz to napożyteczniejsza [rzecz] do powstania, by w nawiętszym upadku, kiedy mi kto mój upadek pokaże, zaraz to uznać, że jest złe i prawdziwe to, co mi pokazują." Nie ma modlitwy bez pokory, a nie ma pokory bez spokojnego przyjmowania krytyki.
Każde kolejne pokolenie albo uczy się tego wszystkiego od poprzednich, albo własnym doświadczeniem dochodzi do tych samych odkryć. Jak echo powracają podobne sformułowania i terminy. Nie znano w Polsce w XVII wieku greckojęzycznej literatury monastycznej, która kwitła w Palestynie w wieku VI; a jednak podstawowa cnota palestyńskich mnichów, frontis - troska, uwaga, fakt, że człowiekowi zależy, powraca w konferencjach ksieni Mortęskiej pod wdzięcznym imieniem "atencyi". "Co jest atencyja: zgromadzenie wszystkich sił i zmysłów do wykonania pilnego rzeczy przedsięwzięty. Jako nabyć może atencyjej: Przez dwa sposoby:
1. przez pragnienie, które w sobie wzbudzić uważaniem potrzeby i pożytku atencyjej, 2. przez wykorzenienie przeszkód. A przeszkody te są naszkodliwsze: zasmucenie, wielomowność, niestateczność, śmiałość, chciwość."14
Nawet najgorliwsza zakonnica z najautentyczniejszym powołaniem musi toczyć sama ze sobą tę walkę o skupienie i wykorzenienie przeszkód. Przy rachunku sumienia może się okazać, że wciąż jeszcze wiele pozostaje do życzenia. "O mieszkanie i odpocznienie Pana mego, w jakążeś to ohydę przyszło? Nie ma drzwi ony święty i pilny ochrony, nie masz straży pilności nad sobą ustawiczny, nie masz okien wnętrzny światłości..."15
Powracając do samej modlitwy: powstały w ciągu wieków różne jej style i szkoły. Benedyktyńska, którą z konieczności rzeczy najłatwiej mi przedstawić, za źródło i punkt wyjścia modlitwy uważała zawsze słowo Boże. To zaś czerpane było z lektury i z liturgii, gdyż ta ostatnia składa się przede wszystkim z tekstów biblijnych, które po latach codziennego śpiewu (śpiewane płyną wolniej i absorbowane są pełniej niż recytowane) wchodziły w krew, stawały się językiem własnym. Toteż i rozmyślania chętnie opierano właśnie na nich. Istnieje olbrzymia, zupełnie dotąd nie zbadana literatura medytacji spisywanych po klasztorach, z której zaledwie kilka pozycji trafiło do druku. Wiek XVII włożył w nią swoje ponowne odkrycie praw rządzących życiem wewnętrznym; wiek XVIII dodał tu i ówdzie koloryt sarmacki. "Adonai, Panie, przydź a odkup nas w ramieniu wyciągnionym" - tłumaczy nieznany autor antyfonę adwentową i komentuje, zwracając się do czytelnika: "Owo masz zwierciadło postępków twoich. Prosisz tego Pana, aby cię odkupił w ramieniu wyciągnionym -a ty jako się starasz o swoje odkupienie? Głową? bo tylko myślisz, a jakeś myślił i stanowił, nie czynisz. Językiem? mówisz, obiecujesz, prosisz o poprawę żywota, a rzeczą się samą nie starasz. Trzeba ramienia na to, wszystkich palców ruszyć i kości. A jeszcze ramienia nie skurczonego, ale wyciągnionego. Co tedy czynisz dla twego zbawienia i odkupienia, patrz. Nie wszelki, który mówi Panie, Panie, wnidzie do Królestwa Niebieskiego, ale który czyni wolą Ojca mego. Toć nie swoję! Co odkładasz poprawę żywota ode dnia do dnia, nie mężna, a maślana duszo?"16
Bo ostatecznie wszyscy odkrywamy w sobie tę maślaną duszę i wszyscy jednakowo potrzebujemy miłosierdzia Bożego. Normalna droga modlitwy nie jest drogą od początkowych uniesień (aktualnych, ale zwykle krótkich) do jeszcze większych; ale drogą stopniowego upokorzenia i akceptacji własnej małości, nieudolności, kompletnego braku jakiejkolwiek wzniosłości. I mógłby kto zapytać: czy warto było iść na całe życie do klasztoru po to tylko, żeby tam w końcu odkryć, że się nie umiemy modlić? Jedyna sensowna odpowiedź brzmi: warto było przekonać się, że chociaż nawet nie umiemy się modlić, wolno nam tu być. Na tym śmietniku.
S. MAŁGORZATA BORKOWSKA OSB, pisarka, historyk. Wydała m.in. Mniszki (1980), Dekret w niebieskim ferowany parlamencie (1984), Bożek templariuszy (1986), Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII-XVIII wieku (1996). Mieszka w Żarnowcu na Pomorzu.
Przypisy:
1. Modlitewnik Siostry Konstancji, wyd. W. Wisłocki, Sprawozdania Komisji Językowej AU, Kraków 1884, s. 151.
2. Modlitewnik Nawojki, wyd. St. Motty, Książeczka do nabożeństwa Jadwigi księżniczki polskiej, Poznań 1875, s. 82-84.
3. Tamże, s. 56.
4. Tamże, s. 77-78.
5. Tamże, s. 97.
6. Tamże, s. 24.
7. Modlitewnik Siostry Konstancji, s. 156.
8. Pierwsza polska karmelitanka bosa, Jadwiga Stobieńska (Anna od Jezusa), w: K. Górski, Zarys dziejów duchowości w Polsce, Kraków 1986, s. 138.
9. Marianna Marchocka (Teresa od Jezusa), p. tamże, s. 144.
10. Tj. zajęciach, pracach.
11. "Oficyna" znaczy tu miejsce sprawowania jakiegoś urzędu lub funkcji klasztornej.
12. Patrz przypis 9.
13. Reformatorka benedyktynek polskich, ksieni chełmińska (zm. 1631); Nauki panny ksieni, wyd. K. Górski, Kierownictwo duchowe w klasztorach żeńskich w Polsce XVI-XVII w., Warszawa 1980, s. 34.
14. Tamże, s. 43 n.
15. Tamże, s. 50.
16. Medytacje z klasztoru benedyktynek mińskich z początku XVIII w., w: M. Borkowska, Medytacje mińskie, "Nasza Przeszłość", nr 54, s. 245.