Kilka praktycznych uwag zza drewnianych kratek

O różnych postawach wobec sakramentu pokuty i istocie tego, co w tym sakramencie się dokonuje

 

Cóż można by powiedzieć niepraktycznego o sakramencie pokuty? Może coś o butach, w jakich należałoby się spowiadać, albo o jego obecności w teologii Marcina Lutra? Co można powiedzieć praktycznego? Może napisać kilka wzorów rachunku sumienia albo sporządzić katalog spowiedników ze specjalnym certyfikatem od Pana Boga? Jak określić praktyczność i niepraktyczność, gdy dotykamy Misterium, w którym łączą się sprawy Boskie ze sprawami ludzkimi? Psalm 87 kończy się słowami: "i tańcząc śpiewać będą: wszystkie moje źródła są w Tobie". Bóg jest ostatecznym źródłem pra-praktyczności i jej określeniem. Co nie jest z Boga, co nie ma z Nim żadnego związku, co do Niego nie prowadzi, jest niepraktyczne. Ufam, że kilka uwag tu spisanych, pomoże zbliżyć się do Boga - miłośnika praktyczności.

 

Lęk i przygotowanie do spowiedzi

Przygotowaniu do spowiedzi towarzyszy często lęk: "boję się spowiedzi", "tak długo się nie spowiadałem, ponieważ się bałem". Wielu pozbyłoby się tego lęku, jak męczącego towarzysza podróży, który za każdym zakrętem przeczuwa grożące niebezpieczeństwo. Można ulec pokusie, myśląc, że to właśnie ten sakrament jest źródłem mojego lęku, który wysłany przez to święte Misterium powinien mnie, poprzez zastraszenie, lepiej umotywować do drżących wyznań. Im bliżej konfesjonału, tym większy lęk, im dalej - tym mniejszy. Sam lęk jest faktem, lecz taka jego interpretacja budzi zastrzeżenia i utrudnia dobre przygotowanie do sakramentu pokuty.

Różne są rodzaje lęku, jeden z nich związany jest z utratą miłosnej więzi. Gdy dziecko w dużym mieście traci kontakt z rodzicami, odczuwa lęk sygnalizujący ewentualne niebezpieczeństwo. Podobnie dzieje się w grzechu, który w swej istocie jest zerwaniem albo osłabieniem istniejących, miłosnych relacji z Bogiem, z drugim człowiekiem i z sobą samym. Konsekwencją grzechu jest więc także lęk.1  Człowiek żyje i może rozwijać się jedynie wtedy, gdy jest kochany i kocha. Utrata albo osłabienie tej rzeczywistości rodzi lęk proporcjonalny do wielkości grzechu. Ten lęk można ukryć (najczęściej także i przed sobą samym), lecz nie można się go pozbyć; powraca tylnymi drzwiami w postaci agresji, nieumiejętności podejmowania decyzji, natręctw, perfekcjonizmu, trudności w nawiązywaniu kontaktów, nadopiekuńczości, dużych napięć seksualnych, chorego poczucia winy itp. Człowiek, bojąc się tych symptomów, zaczyna z nimi walczyć, zwiększając tym samym ukryty lęk. Owocem takiej walki jest wzmocnienie symptomów.

Możemy żyć i rozwijać się w lęku, który niekoniecznie musi być konsekwencją naszego grzechu, lecz także grzechu osób mających wpływ na nasze życie albo "grzechu" całej kultury. Grzech bowiem nigdy nie jest rzeczywistością prywatną, lecz jego skutki dotykają innych. Ten, często nie uświadomiony, lęk przed brakiem miłości staje się cichym i najczęściej okrutnym reżyserem życia.

Bóg pragnie pokazać człowiekowi lęk, pragnie wydobyć go z jego wnętrza po to, aby człowiek wziął za niego odpowiedzialność. Sakrament pokuty jest jak światło, w którym można dostrzec także i ten rodzaj lęku. Zasięg tego światła wykracza poza "ramy" samego sakramentu, obdarowując człowieka świadomością lęku, zanim człowiek od-da grzechy przez kratki konfesjonału. Świadomość tego lęku jest pierwszym darem Ojca czekającego na powrót dziecka, jest jak miłosny wysłannik, który przekazuje pierwsze słowa Oczekującego, aby zachęcić do dalszej drogi. Aby dobrze przygotować się do sakramentu pokuty, trzeba więc przyjąć rodzące się przeczucie lęku jako dar: "dziękuję Ci, Ojcze, za ukazanie lęku, ukrytego w głębi wielu moich pragnień, oczekiwań, wyborów, konfliktów, za pokazanie wielkości mojego lęku, której nie przeczuwałem. »Zapominając« o lęku, oddałem mu odpowiedzialność za moje życie, stałem się posłusznym aktorem jego pomysłów, zwalniając się z trudu posłusznej wolności w Twoim, dobry Ojcze, Dramacie."

 

Trud i rachunek sumienia

Jednym z warunków dobrego przeżycia spowiedzi jest rachunek sumienia. Z nim związana jest trudność doświadczana przez tych, którzy nie uciekli od niej, rezygnując lub spłycając rachunek sumienia. Wielu patrzy na ten trud jednym okiem podejrzliwości, a drugim agresji. Tymczasem rachunek sumienia jest trudny, więcej - przekracza możliwości człowieka, który odrywając się od miłosnego światła, coraz bardziej wchodzi w ciemność odbierającą możliwość twórczego spojrzenia. Im dłużej człowiek trwa w grzechu, im dalej w niego wchodzi, tym trudniej go zobaczyć. W końcu można usłyszeć: "ja nie potrafię dostrzec swoich grzechów" albo gorzej: "ja nie mam grzechów". Grzech nie ma światła, aby zobaczyć siebie. Ślepemu grzechowi można natomiast włożyć do rąk inną nieprawość po to, aby spowodował następny grzech (czego przykładem jest wulgarny sposób pokazywania zła w mediach).

W tej ciemności można także skoncentrować się na grzechu mniejszej wagi, przypisując mu kolosalne znaczenie, obdarowując go uwagą i całą energią daną dla normalnego rozwoju. Na skutek tej pomyłki można nie zauważyć grzechów ważniejszych, powodujących większe spustoszenie i zakończyć swój rozwój swoistym "zespołem wypalenia moralnego". Ktoś może cały tydzień zamartwiać się tym, że raz nie skasował biletu w tramwaju, a nie zauważy przerażającej płytkości dialogu ze swoim dorastającym synem. Ktoś może siebie ekskomunikować za, w niewielkim stopniu zależny od woli, autoerotyzm, a nie zauważy, że od lat brutalnie dławi swoją potrzebę samoakceptacji. To "diabolizowanie" grzechów mniejszej wagi, z jednej strony rodzi trudności w rachunku sumienia, z drugiej - jest formą ucieczki od właściwego trudu. Świadomość trudu, podobnie jak lęk opisany wyżej, jest darem, który ma pomóc w przygotowaniu do tego sakramentu. Ten trud - często wręcz bezradność - przypomina, że zobaczenie grzechu jest darem Boga. Tylko w Jego świetle mogę adekwatnie ocenić to, co się stało: to nie ja, lecz "Duch Święty przekona świat o grzechu" (J 16, 8). W konającym Synu Ojciec prze-konał, co niszczy miłosne relacje, a Duch Święty przekonuje, że świadome i dobrowolne trwanie przy tym jest grzechem. Bóg sam bezkompromisowo odsłania także podejrzaną logikę "zapomnienia" grzechu - jak w przypadku Dawida, który ostatecznie, wobec proroka, "sam" nazwał swój "zapomniany" grzech. Gdyby nie odkupieńcze światło samego Boga, te "zapomniane" grzechy ujawniłyby swoją nie-zapomnianą obecność w każdej następnej "dawidowej" decyzji.

Gdy człowiek, przygotowując się do sakramentu pojednania, doświadcza, że nie potrafi siebie samego przekonać o grzechu, pokornie prosi Boga o odkupieńcze światło, gdzie ta prośba nie jest już dyplomatycznym dodatkiem, za którym kryje się przemądrzałe przekonanie, że i tak sam sobie poradzę. Im dłużej człowiek się spowiada i im żyje bliżej rozświetlającej wszystko miłości Ojca, tym bardziej adekwatnie widzi grzech. Oczywiście - realnym symbolem tej prawdy i niezastąpioną pomocą jest szczery i otwarty dialog ze spowiednikiem czy obiektywizująca rozmowa z kierownikiem duchowym, w którego oczach można zobaczyć swoją twarz.

 

Słabość i grzech

W trosce o rachunek sumienia pomaga umiejętność odróżnienia słabości człowieka od jego grzechu. Słabość człowieka nie jest grzechem, lecz jest doświadczeniem granic ludzkich możliwości, których dany człowiek w tym momencie nie potrafi lub nie może już przekroczyć. Nigdy nie będziemy specjalistami we wszystkich dziedzinach. W końcu trzeba wyznać: "tego już nie wiem, tego nie potrafię zrobić, na tym się zupełnie nie znam". Nawet w swojej dziedzinie umiejętność uznania własnej bezradności może świadczyć o dużej kwalifikacji zawodowej. Nam, dotkniętym nie kończącą się pokusą: "będziecie jak Bóg..." (Rdz 3, 5), trudno jest nieraz wyszeptać: "tej książki nie przeczytałem, tej sztuki nie widziałem, niewiele potrafię powiedzieć o życiu Gustava Mahlera itp.". Nawet gdyby to wszystko nie było moim obowiązkiem, to jednak takie wyznanie przychodzi nieraz z trudem. Z tęsknoty za Boską doskonałością może się nawet zrodzić specyficzne poczucie winy, które ma ostatecznie przekonać mnie do tytanicznej, wyczerpującej pracy nad swoją "doskonałością" i zachęcić Boga, aby nie wydawał mnie na poniżenie ludzkiej słabości. To poczucie winy sprawia, że jako grzech wyznajemy nieraz nasze słabości: "zapomniałem, że ciocia Wiesia ma imieniny i nie wysłałem kartki" (bogowie przecież nie zapominają), "czułem się zdenerwowany na żonę, bo nie poszła ze mną do teatru" (bogowie są przecież spokojni i trzeba realizować ich oczekiwania).

Najczęściej jednak uciekamy od naszych słabości w grzech. W pewnym znaczeniu grzech jest ucieczką od słabości. Aby ukryć fakt nieprzeczytania książki, kłamiemy: "Oczywiście, przeczytałem tę pasjonującą książkę Chestertona", aby ukryć nieraz bolesną świadomość nie wypełnionych potrzeb, wchodzimy w krótkie, intensywne, ostatecznie raniące związki, które pogłębiają wewnętrzny głód i powiększają depresyjną pustkę. Przygotowując się do spowiedzi, dobrze jest zobaczyć, od jakiej słabości uciekłem w grzech, który chcę wyznać.

Świadomość naszych słabości nie pozwala zapomnieć nam o istnieniu Boga, bez którego "nic nie możemy uczynić" (J 15, 5); jest miejscem spotkania z mocą daną przez Boga, która "w słabości się doskonali" (2 Kor 12, 9).

 

Skutki grzechu i żal

Sformułowanie "zobaczyć grzech" nie jest tylko intelektualnym uznaniem, że na to, co uczyniłem, nieprzychylnym okiem patrzy jakieś prawo: "trzeba w końcu pogodzić się z prawnymi pomysłami Boga, który do końca i tak nie zrozumie świata, lecz na wszelki wypadek lepiej Mu się nie narażać, bo ukarze kiepską pogodą na wczasach w Sopocie..."

"Zobaczyć grzech" to także dostrzec jego skutki i nierozerwalny związek pomiędzy nimi. Ten skutek nie jest karą Boga, który przypadkowo zauważył mój grzech, lecz naturalną konsekwencją nadużycia miłosnej relacji. Trudno przekonać kogoś, kto latami z nadmierną prędkością prowadzi swój samochód w miejscach zabudowanych, że popełnia grzech, skoro przez te lata "nic" się nie wydarzyło. Jest to jeden z elementów paradygmatu zła, gdzie grzesznik "chroniony" jest od skutków po to, aby wciągnąć w tę "bez-skutkową rzeczywistość" innych. Dopiero straszliwy widok zabitej na drodze kobiety może roz-czarować naiwnego śmiałka i otworzyć mu oczy.

Ten paradygmat kryje w sobie gorszą pułapkę: skutki popełnionego grzechu ujawniają się także na innej płaszczyźnie niż popełniony grzech. Dotykają często dziedzin życia czy osób nie związanych z nim bezpośrednio. Nigdy nie wiadomo do końca, gdzie ujawniły się lub ujawnią konsekwencje ludzkiej nieprawości. To wszystko sprawia, że grzesznikowi jeszcze trudniej jest zobaczyć skutek popełnionych czynów i rozczarować się swoją wiarą w nieszkodliwość grzechu. W świetle sakramentu pokuty można i należy zobaczyć albo przewidzieć skutki każdego grzechu. To, czego zło nie chce uczynić (ponieważ zaniżyłoby to "statystyki" grzechowe), czyni Bóg: pokazuje grzech i jego skutki. Świadomość skutków rodzi doświadczenie żalu. Kiedy widzę, że moim kłamstwem zraniłem ukochaną osobę, żałuję swojego czynu. Z tej świadomości wyrasta także pragnienie poprawy. Kto był świadkiem tragicznego wypadku samochodowego, nie dziwi się, gdy wśród swoich pragnień odnajdzie i to dotyczące ostrożniejszej jazdy.

Pojednanie z Bogiem, z drugim człowiekiem i z sobą samym może dokonać się tylko w skutkach popełnionych czynów. Chrystus odkupił, pojednał nas z Ojcem na krzyżu: w cierpieniu, samotności i poniżeniu. Nie może dokonać się pojednanie tam, gdzie nie mówi się o konsekwencjach popełnionych czynów i ukrywa się je. Chrystus na krzyżu nie zasłania żadnego ze skutków grzechu, ponieważ prawdziwe pojednanie może się dokonać tylko w całej prawdzie. Trudno mówić o pojednaniu córki z ojcem, jeżeli ten nie zobaczy i nie uzna skutków swojego złego czynu. Pojednania można doświadczyć tylko tam, gdzie - o ile jest to możliwe - ucałuje się rany zadane poprzez grzech. Dotyczy to także ran, które sam noszę, zadanych przez innych lub przez siebie samego. Rachunek sumienia przygotowuje ostatecznie do pojednania - byłby więc niepełny, gdyby pomijał trud zobaczenia skutków grzechu.

 

Od spowiedzi egocentrycznej do katolickiej

Egocentryczne przeżywanie sakramentu pokuty zniewala człowieka w wąskim świecie własnych korzyści: "Trzeba oczyścić się z brudu grzechu, ponieważ świadomość noszonej niedoskonałości zakłóca letnie wieczory, odbiera dobre samopoczucie i straszy po nocach ogniem piekielnym." Gdy ktoś, dzięki jakiemuś terapeutycznemu szamanowi, uwolni się od tych neurotycznych powikłań, noszonych w sobie jak cień nie najszczęśliwszej przeszłości, wtedy niewiele pozostaje motywów, aby wyszeptać swoje grzechy przez drewniane kratki. Może jeszcze chęć uspokojenia natrętnie obnoszącej się ze swoją wiarą żony "zachęci" męża do spowiedzi i pozwoli mu spokojnie zjeść karpia w wigilijny wieczór. Ten egocentryczny sposób przeżywania spowiedzi ujawnia się także w przeświadczeniu, że warto spowiadać się tylko z grzechów ciężkich - pozostałych można się pozbyć na wiele innych sposobów. W cieniu egocentrycznej spowiedzi pozostaje również niepokój: "Jaki sens ma moja spowiedź, skoro ciągle powtarzają się te same grzechy?" Takiemu przeżywaniu sakramentu pokuty grozi grzech przeciwko pierwszemu przykazaniu, ponieważ miejsce Boga zajmuje tu grzech, wokół którego w pogańskiej liturgii przesuwa się orszak trupio bladych czcicieli.

W centrum tego sakramentu jest żywy Bóg, który kocha mnie bezinteresownie. Celem spowiedzi jest doświadczenie Rzeczywistości, w której nie ma grzechu! Przyprowadza mnie tu poszukiwanie i umiłowanie Prawdy ("Ja jestem Prawdą..." - J 14, 6), przed której blaskiem pragnę otworzyć swoje życie i przyjąć jej kształtującą postać. W blasku tej Prawdy odsłania się także moja nie-prawda (grzech). Lecz w porównaniu z doświadczeniem miłosnej Prawdy, w której nie ma grzechu, zobaczenie własnych grzechów nie jest najważniejsze. Dziękuję za nie Bogu, który mi to pokazał po to, abym jeszcze pełniej żył w radości Prawdy - zawsze świeżej i zaskakująco innej, nawet wtedy, gdy moje grzechy są te same. Grzechy można zobaczyć tylko w świetle słowa Bożego - teo-logii, nigdy natomiast w świetle grzecho-logii. Najbardziej praktycznym przygotowaniem do przyjęcia tego sakramentu jest więc ostatecznie jego dobra, przeżyta teologia.

Katolicka spowiedź nie jest tylko darem dla spowiadającej się osoby. W chrześcijaństwie, chociaż wszystko jest głęboko osobiste, nie ma niczego prywatnego. Kościół zrodził się na krzyżu, który nie jest prywatną sprawą Chrystusa, lecz udziałem w Ojcowskim pro nobis. Także i sakrament pokuty nie może być oderwany od świadomości bycia dla, lecz może być owocnie przeżyty wtedy, gdy przeżywam go także jako służbę innym.

Dokonuje się to na wielu płaszczyznach. Na jednej z nich wyznanie grzechów jest formą modlitwy wstawienniczej za innych. Oczywiście, spowiadamy się z własnych grzechów. Niemniej jednak poprzez nasze wyznanie łaska sakramentu promieniuje na osoby, z którymi związane jest moje życie, którzy mieli być może udział w moim grzechu; dotyczyć może osób, których nie znam, a które dzięki mojej szczerej spowiedzi otrzymają na przykład pragnienie własnej spowiedzi.2  Gdy kobieta wyznaje, że zabiła swoje nie narodzone dziecko, to miłosierny Bóg, poprzez jej wyznanie, chce obdarować darem swojej miłości także jej matkę, która natrętnie nalegała, aby to uczyniła, albo męża grożącego rozwodem na wieść o życiu kolejnego dziecka. Być może - dzięki spowiedzi tej kobiety - uświadomią sobie swój udział w tym czynie, jego konsekwencje dla dalszego życia rodziny; ostatecznie ich obdarowanie dane poprzez modlitwę spowiedzi pozostaje tajemnicą Boga. Być może do końca życia nie uświadomimy sobie, jak wiele zawdzięczamy spowiedziom innych osób.

Tutaj ukazuje swój sens spowiadanie się "z tych samych grzechów". Ktoś, kto mozolnie, nieustannie na nowo przynosi do konfesjonału swoje problemy z alkoholem, seksualnością, kontaktami w grupie itp., być może uchroni kogoś od alkoholizmu, młodą kobietę od prostytucji, jakieś małżeństwo od rozwodu.

Służebne, katolickie przeżywanie spowiedzi jest dla wielu źródłem głębokiej radości, cennym wkładem w przeżycie sensu tego sakramentalnego daru. Egocentryzm jest trudny i odpychający, podobnie i spowiedź naznaczona nim nie przyciąga do siebie, lecz podsuwa wiele powodów, aby ją przenieść na następny miesiąc. Nie ma najmniejszego sensu walczyć z tą niechęcią (w egocentrycznym układzie ma ona swój sens - jako swoisty protest wobec takiego traktowania spowiedzi), lecz pytać, skąd się bierze.

 

Dwa spojrzenia i brama zadośćuczynienia

Gdy Chrystus przebywał w domu Szymona faryzeusza, w drzwiach pojawiła się "kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne" (Łk 7, 37). To wydarzenie jest dobrą okazją, aby zauważyć dwa spojrzenia na człowieka grzesznego - spojrzenie człowieka i spojrzenie Boga. Człowiek widzi grzech, Bóg przede wszystkim kobietę. Szymon faryzeusz mógłby całymi godzinami opowiadać o grzechach tej kobiety, znanej w całym mieście. Dla niego jest ona cała grzechem, najchętniej nie wpuściłby jej do swojego domu. Patrzy na nią przez grzech - swój własny grzech.

Chrystus, który nieporównywalnie dłużej mógłby opowiadać o grzechach tej kobiety, opowiada o jej miłości: "ona zaś łzami oblała mi stopy i swymi włosami je otarła (...), ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich (...), ona zaś olejkiem namaściła moje nogi" (Łk 7, 44-47). Bóg nie jest kolekcjonerem ludzkich grzechów. Skoro tylko człowiek, wyrwawszy się z bez-miłosnej niewoli grzechu, zaczyna kochać, Bóg nie wraca już do grzechu: "Czyż wasze grzechy są tak cenne, że trzeba je klasyfikować i katalogować (...), i wspominać z nie wiadomo jakiego rodzaju pobożnością?"3  Bóg opowiada o przywróconej zdolności do miłowania.

Spojrzenie faryzeusza hamuje rozwój człowieka, koncentruje go na grzechu i skazuje na jego niewolę. Celem spowiedzi nie jest grzech, lecz doświadczenie Miłości, które odnawia zdolność do miłowania. Kto przynajmniej raz doświadczył, odczuł każdą częścią swojego człowieczeństwa, która wynurzyła się z ciemności egoizmu, co oznacza integracja w przejmującym przeświadczeniu: "ja mogę kochać", ten nigdy więcej nie zobaczy w spowiedzi tylko odpychającego trudu, lecz dar samego Boga, Jego odwieczny zamysł, którego ludzki rozum nigdy do końca nie przeniknie.

Sama spowiedź jest już czynem miłości. Grzech nigdy nie wystąpi z inicjatywą takiego wyznania. Odnowiona zdolność do miłowania jest najlepszym zadośćuczynieniem, jest bramą wyjściową z sakramentu pokuty, która wprowadza w codzienne życie. Pragnienie i adekwatna forma zadośćuczynienia są swoistym sprawdzianem przeżycia sakramentu pojednania. Dobra analiza konkretnego zadośćuczynienia może wiele powiedzieć o podejściu do tego sakramentu. Jeżeli komuś dane było przejąć się płytkością i niepoprawnością dialogu w jego rodzinie, to decyzja dotycząca uczestnictwa w elementarnym kursie z psychologii komunikacji jest potwierdzeniem tego przejęcia. Podobnie nie dziwi częstsza modlitwa tego, który uświadomił sobie i przeżył skutki jej zaniedbania.

Te uwagi zza drewnianych kratek konfesjonału służą ostatecznie prostej wierze w sakrament pokuty jako spotkanie z Bogiem, dobrym Ojcem, który słyszy wyznania i odpowiada słowem i pojednaniem. On sam decyduje ostatecznie o kształcie tego spotkania, którego nie można z góry przewidzieć i uchwycić żadną ludzką metodą spowiedzi. Bez tej rajsko-naiwnej wiary nawet największe naukowe rozprawy o tym sakramencie nie wzbudziłyby w synu pasącym świnie tęsknoty za powrotem do Ojca, a drewniane kratki bardziej kojarzyłyby się z więziennym przymusem niż z krzyżowaniem się spraw Boskich ze sprawami ludzkimi.

 

KS. KRZYSZTOF GRZYWOCZ, ur. 1962, ojciec duchowny w Wyższym Seminarium Duchownym w Opolu i wykładowca teologii duchowości na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego.

 

Przypisy:

1. Zob. S. Kierkegaard, Pojęcie lęku, tłum. A. Djakowska, Warszawa 1996, s. 139. Autor pisze tu: "Następstwo grzechu idzie dalej i dalej, jednostka pełznie za nim jak krzycząca z rozpaczy kobieta, którą kat wlecze za włosy. Lęk jest jednak szybszy, wybiega naprzód i odkrywa następstwo, zanim ono nadejdzie, podobnie jak ciało niekiedy przeczuwa zapowiedź niepogody."

2. Zob. A. v. Speyr, Johannes. Betrachtungen über das Johannesevangelium, Bd. I: Das Wort wird Fleisch, Einsiedeln 1949, s. 99.

3. Ch. Péguy, Poezje, tłum. B. Ostromęcki, Warszawa 1978, s. 78.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama