Czasami zdarza się, że regularne, na przykład comiesięczne przystępowanie do sakramentu spowiedzi grzęźnie w martwym punkcie. Otóż człowiek zauważa, że spowiada się wciąż z tych samych grzechów.
Czasami zdarza się, że regularne, na przykład comiesięczne przystępowanie do sakramentu spowiedzi grzęźnie w martwym punkcie. Otóż człowiek zauważa, że spowiada się wciąż z tych samych grzechów. Ma dobrą wolę, widzi swoje grzechy, żałuje za nie, postanawia się poprawić. A tutaj nic. Za każdym razem to samo. Rzadko pojawia się jakiś nowy grzech. Rzadko też jakiś grzech odpada z comiesięcznego repertuaru, a jeśli odpada, to zaraz następnym razem znowu powraca. Taki stan rzeczy może powodować frustrację: czyżby nic się nie zmieniało w moim życiu duchowym? Czyżby nie stać mnie było na nawrócenie, odrzucenie grzechów? Czyżbym był aż tak moralnie zdeprawowany? A może po prostu jestem do niczego?
Najpierw, paradoksalnie, warto się ucieszyć! Jeśli zazwyczaj dobrze przygotowujemy się do spowiedzi, to pojawianie się wciąż tych samych grzechów może oznaczać, że w jakiś sposób udało nam się opanować całą masę zła w naszym życiu. Fakt, że ich nie przybywa, jest dobrym znakiem. Oczywiście, zawsze można się oskarżać, że wielu grzechów nie zauważam. I tak pewnie jest. Ale jeśli sumienie nam nie wyrzuca niczego nowego, jeśli mimo dobrego rachunku sumienia nic nie możemy sobie ponad to, co zazwyczaj zarzucić, to trudno zmuszać się do poczucia winy za jakieś wymyślone zło, wynajdywać grzechy tylko po to, by powiedzieć coś innego niż zawsze. Na pewno warto zadbać o formację sumienia. Tego nigdy za dużo, zwłaszcza dzisiaj, gdy sumienie jest tak zagłuszane i zniekształcane. Dobrym sposobem jest ciągłe powracanie do medytowania Jezusowego Kazania na górze, lektura Katechizmu Kościoła Katolickiego, w końcu regularne spotkania w ramach tak czy inaczej rozumianego kierownictwa duchowego.
O czym może mówić fakt powtarzania się tych samych grzechów? Myślę, że wskazówek trzeba szukać w sferze psychologicznej oraz w realiach życia. I od razu wyraźnie podkreślam: nie chodzi o jakieś psychologizowanie, lecz o pokorne uznanie złożoności ludzkiego bytu i wzajemnego, skomplikowanego oddziaływania na siebie różnych jego aspektów.
Podporą dla naszych grzechów mogą być nierozwiązane problemy psychologiczne. Przykładowo, matka spowiada się z tego, że ciągle jej się zdarza wybuchać i krzyczeć na dzieci. Po chwili rozmowy okazuje się, że czuje się ona całkowicie sama w swoim staraniu o dom, w zmaganiu z chorobami, niedostatkiem pieniędzy... Mąż jest daleki, nieobecny i nie potrafi wesprzeć. Tak naprawdę nie chodzi o kwestię moralną, lecz o wyrażenie wołania: Jestem bezradna! Nie daję sobie rady! Właściwe działanie, które być może doprowadziłoby do uwolnienia się od grzechu słownej czy fizycznej przemocy wobec dzieci, polega na zauważeniu i podjęciu problemów relacji małżeńskich. Być może kwestią do podjęcia byłaby także praca nad własnymi uczuciami, uczenie się dostrzegania i nazywania uczuć oraz właściwego ich wyrażania. Pomocna mogłaby być wizyta w poradni małżeńskiej czy rodzinnej, szukanie rady u psychologa lub udział w sesji rekolekcyjnej o uczuciach.
Podobnie, podporą dla grzechów mogą być różne realia naszego życia. Przykładowo, ktoś wciąż wyznaje grzech polegający na tym, że się nie modli. Po paru pytaniach okazuje się jednak, że sytuacja domowa nie sprzyja modlitwie: małe mieszkanie, kilkuosobowa rodzina, brak własnego miejsca, brak ciszy i spokoju. Żeby móc się codziennie modlić, konieczna jest intymność, jakieś miejsce, które będzie moje, osobista przestrzeń i czas dla siebie. Posiadanie takiego miejsca bardzo podtrzymuje regularność modlitwy i wspiera jej rozwój. Ktoś inny dodatkowo jeszcze frustruje się, bo wie, że ma czasem wolne chwile, ale wtedy, zamiast się modlić, przeznacza je na gapienie się na głupie filmy. Dalsza rozmowa pokazuje, że wciąż jest zmęczony, bo dużo pracuje. Jeżeli życie dzieli się na pracę i modlitwę, to na pewno modlitwa przegra. Konieczny jest jeszcze czas na odpoczynek. Dopiero gdy znajdę czas dla siebie, kiedy mogę się odprężyć, zrelaksować, zrobić coś, co lubię, dopiero wtedy może pojawić się przestrzeń do modlitwy. W przeciwnym wypadku organizm, nasze ciało i psychika będą automatycznie kradły czas, by odpocząć, „zresetować się”, i każda nasza próba modlitwy będzie się rozbijała o sen, rozproszenia i zniechęcenie.
Powstawanie z grzechów nieraz wymaga pracy na innych frontach, całkiem luźno związanych z moralnością i relacją do Boga. Często nie jesteśmy źli, aż tak grzeszni czy niemoralni, jak może o sobie myślimy. Po prostu nie radzimy sobie z niektórymi sprawami życia, nieraz dlatego, że nagromadziło się wiele zaniedbań. A to sprawia, że stajemy się podatni na popełnianie pewnych grzechów, które w konkretnych przypadkach często są w istocie słabościami, ułomnościami, wynikają z naszej kruchości i niejednokrotnie są mimowolne — po prostu się przytrafiają. Warto sobie uświadomić wtedy ich głębsze przyczyny, to co je ułatwia i prowokuje. Gdy to zrobimy, stajemy się wtedy moralnie odpowiedzialni za poszukiwanie możliwości wyeliminowania tych przyczyn. A wtedy nasze zaniedbania w tym względzie winniśmy rozpatrywać w kategoriach grzechu.
opr. ab/ab