Ks. Michał Sopoćko - nowy polski błogosławiony
Foto: Jakub Szymczuk
Ks. Sopoćko został błogosławionym nie dlatego, że był spowiednikiem s. Faustyny, ale ze względu na to, jakim był spowiednikiem, kapłanem i chrześcijaninem — mówi ks. Henryk Ciereszko.
Dzisiejszy błogosławiony spotykał innych świętych. Oprócz s. Faustyny, podczas studiów poznał s. Urszulę Ledóchowską, najpierw w Pniewach, a potem widywał się z nią, kiedy przyjeżdżała do urszulanek w Wilnie. Św. o. Maksymiliana Kolbego odwiedził w Grodnie po drodze z Warszawy do Wilna. A błogosławiony bp Jerzy Matulewicz wezwał go do pracy w Wilnie. Ks. Ciereszko zna każdy szczegół życiorysu ks. Sopoćki, ale nie poznał go osobiście. — Może gdybym w 1974 zaraz po maturze wstąpił do seminarium, miałbym to szczęście — zastanawia się. — A tak się boję, że ks. Michał kiedyś mi powie: „Co ty o mnie wygadujesz?” . W diecezji wszyscy się śmieją, że nawet kiedy pada pytanie „Jak wyglądał ks. Sopoćko?”, słyszy się odpowiedź: „Jak ks. Ciereszko”. Ksiądz jest autorem „Positio”, czyli dzieła zawierającego dokumentację z procesu diecezjalnego Sługi Bożego, przetłumaczonego na włoski.To wydawnictwo redagował przez 2 miesiące. Ale biografię błogosławionego pisał przez 9 lat. Przynosi zeszyty ks. Sopoćki, w których ten zapisywał swoje wystąpienia na konferencjach o Miłosierdziu Bożym, notatki do rekolekcji. Jeden z zeszytów ma oszczędną okładkę, z papieru pakowego przesyłki, która nadeszła z Biblioteki Kaznodziejskiej w Poznaniu, z adresem księdza: „Złota 9 m 4, Białystok”. Kartki zapełnione kaligraficznym pismem, bez kawałeczka marginesu. Jakby szanował każdy skrawek papieru. I żadnych skreśleń. „Miłosierdzie jest węzłem braterskim bogatych z biedniejszymi, możnych z bezdomnymi” — czytam.
Futro na drogę
Urodził się 1 listopada 1888 r. w Juszewszczyźnie w powiecie oszmiańskim, dziś w granicach Białorusi. Jego rodzina należała do zubożałej szlachty, wiernej Bogu i ojczyźnie. Przetrwała zabory i represje carskie jako polska i katolicka. Michał chciał się uczyć i zostać księdzem, dlatego rodzice, mimo braku środków materialnych, posłali go szkoły w Oszmianie. W 1905, po odwilży w Rosji, razem z innymi uczniami domagał się języka polskiego w szkole, religii katolickiej wykładanej przez księdza (bo uczył jej prawosławny inspektor), za co otrzymał naganę. Potem przez rok uczył polskiego w parafii Zabrzeź. W 1910 r., dzięki wsparciu materialnemu znajomych, którzy zapewnili mu kwaterę i utrzymanie, wstąpił do seminarium w Wilnie. Wcześniej, już po II roku, otrzymał święcenia diakonatu, bo obawiano się, że zostanie wcielony do armii carskiej. Od momentu święceń kapłańskich 15 czerwca 1914 r. zaczął prowadzić zapiski, które złożyły się na jego dziennik. Może dlatego później poradził s. Faustynie, żeby prowadziła swój „Dzienniczek”. Na pierwszą parafię skierowano go do Taboryszek. Katechizował młodzież, założył chór, bibliotekę, założył w odległych wsiach tymczasowe kaplice i kilkuklasowe szkoły polskie. Kiedy odjeżdżał do Warszawy, gdzie powstawał uniwersytet, wdzięczny proboszcz dał mu swoje najlepsze futro na drogę. — Ks. Sopoćko umiał czytać znaki czasu i reagował na nie, jak w Taboryszkach — mówi ks. Ciereszko.
Spotkanie z s. Faustyną
Kiedy zapisywał się na uniwersytet, wybuchła wojna polsko-bolszewicka i zamiast na uczelnię, poszedł do wojska. Został kapelanem wojskowym najpierw na Powązkach, potem wrócił na swoje kresy. Jego służbę wśród żołnierzy przerwał tyfus. Po kuracji w Zakopanem, będąc nadal kapelanem wojskowym, podjął studia teologiczne na UW, a później dodatkowo i pedagogiczne. Pracę doktorską napisał o statusie rodziny w prawodawstwie polskim. W 1924 bp wileński Matulewicz poprosił go o powrót do dawnej diecezji. Był opiekunem stowarzyszeń młodzieży katolickiej, odnowił duszpasterstwo i odbudował kościół garnizonowy. W 1928 rozpoczął wykłady z teologii pastoralnej na Uniwersytecie Wileńskim. Został opiekunem duchowym alumnów w seminarium. Animował pracę stowarzyszeń świeckich — sodalicji, grup studenckich, św. Wincentego à Paulo. Cały czas był też spowiednikiem w domach zakonnych. Podczas tej posługi poznał s. Faustynę. Jak zapisał: „Poznałem s. Faustynę, będąc spowiednikiem ss. MB Miłosierdzia, która powiedziała, że zna mnie przez wewnętrzne poznanie”. Poradził jej spisywanie „Dzienniczka”, przyczynił się do namalowania obrazu Jezusa Miłosiernego, z tzw. „wileńskiej szóstki” pań z tamtejszych stowarzyszeń katolickich powołał Zgromadzenie Sióstr Jezusa Miłosiernego, rozpowszechniał Koronkę do Bożego Miłosierdzia, drukował litanie, obrazki, organizował konferencje i szerzył kult Bożego Miłosierdzia.
Zakaz
Podczas II wojny głosił słynne kazania pasyjne i opracowywał w ukryciu teksty o Bożym Miłosierdziu. Po jej skończeniu został na jakiś czas w Wilnie, organizując przy kościele św. Jana kursy katechetyczne, a przy kościele Świętej Trójcy odprawiając nabożeństwa w języku rosyjskim. W 1947 bp Jałbrzykowski, znający go z Wilna, wezwał go do Białegostoku. Tam został wykładowcą w seminarium, prowadził kursy katechetyczne i otwarte wykłady dla inteligencji. W 1959 pojechał do Warszawy, gdzie od prymasa Wyszyńskiego usłyszał, że na podstawie protokołu posiedzenia kongregacji doktryny wiary zabrania się szerzenia kultu. W piśmie było polecenie, że należy księdzu udzielić nagany. — Rozumiem księdza, napomnienie jest niepotrzebne, ja ze swej strony tego nie czynię — miał powiedzieć Prymas. Niestety, za życia nie doczekał rozwoju swego dzieła. — Kiedy mówił o Bożym Miłosierdziu, powoływał się na Pismo Święte, nie wspominał o s. Faustynie, ale o św. Teresce od Dzieciątka Jezus, która miała zbliżoną do niej duchowość — podkreśla matka Józefa ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego.
List na maszynie
Ksiądz Michał był bardzo skromnym człowiekiem. — Ile to razy naprawiałem księdzu maszynę do pisania, jak czcionki wypadały! — opowiada Józef Matysewicz. — Jeszcze dziś założyłbym taśmę i można by coś napisać.Podobnie było z okularami ks. Michała Sopoćki. Wielokrotnie je lutował, a potem dopasowywał szkiełka — mocne i na dodatek o różnych numerach. Bo ksiądz oszczędzał i niczego nie wyrzucał, dopóki całkiem się nie zepsuło. „Pan Józef zreperuje”— mówił, patrząc wymownie, i Józef Matysewicz musiał tak się starać, żeby zużyte przedmioty dalej chciały mu służyć. Maszyna do pisania, o której wspomniał, do dziś stoi na biurku w dawnym pokoju księdza przy ul. Poleskiej 42 w Białymstoku, gdzie spędził ostatnie pięć lat życia i zmarł. Co dziś można na niej napisać? Ksiądz po cichu wystukiwał teksty o Bożym Miłosierdziu, o którym zabroniono wtedy mówić. Więc może list do księdza, że kult Bożego Miłosierdzia ogarnął cały świat?
Przy kitowaniu okna
W domu przy Poleskiej od 1970 do 1977 r. miały swoją siedzibę misjonarki Świętej Rodziny, u których został kapelanem i rezydentem. W 1995 sprowadziły się tu Siostry Jezusa Miłosiernego, zgromadzenie, które założył. Józef Matysewicz z żoną Teresą mieszkali na pobliskim osiedlu: — Znałem księdza z widzenia, już od 1955, jak spacerował Poleską. „Pochwalony” — mówiłem. „Pochwalony” — odpowiadał i szedł sobie — wspomina. — Gdy przechodził koło mojego bloku, dzieci podbiegały, każde głaskał, cukierka dał. Takim go pamiętam, w pelerynce i kapeluszu. Od 1970 do 1975 r. Józef Matysewicz pomagał księdzu i siostrom zakonnym przy domowych naprawach w klasztorze. — Tu była klauzura, ale miałem prawo za nią wejść, byłem jak brat zakonny — śmieje się. — Gdy syn zaczął chodzić na religię, pierwszy raz tu zajrzałem i widzę, że ks. Sopoćko kituje okno. Pomogłem mu, i tak to się zaczęło. Pan Józef był specem od wszystkiego. A to instalował dzwonek do drzwi, a to spawał łańcuch do krzyża, który ksiądz musiał nosić jako kanonik kapituły katedralnej. Ale też podtrzymywał księdza podczas Mszy, kiedy ten czuł się słabo. — Jak Msze odprawiał, to z wielkim namaszczeniem, przy Przeistoczeniu podnosił ręce, trzęsące się, z Hostią, i to robiło wrażenie — pamięta żona Józefa, Teresa Matysewicz, która pomagała siostrom w kaplicy. — Kiedy postawiono ołtarz przodem do wiernych, stawał tak, żeby tabernakulum nie znajdowało się całkiem za jego plecami. Chciał, żeby na tym osiedlu powstał kościół Bożego Miłosierdzia, ale zamiast niego zbudowano szkołę. No to dopingował do rozbudowy kaplicy. Sam nie mógł propagować kultu Bożego Miłosierdzia, ale zachęcał świeckich, żeby prywatnie odmawiali koronkę i wprowadzili zwyczaj odmawiania jej w kościele farnym — opowiadają Matysewiczowie. „Jeszcze nie zrobiłem wszystkiego dla Miłosierdzia, mogę więcej” — powtarzał.
Kamasze i pomnik
— Czasem przychodził do kaplicy i zwierzał się ministrantom, jak to było z malowaniem obrazu Jezusa Miłosiernego przez Kazimirowskiego w Wilnie. Zakładał wtedy albę i pozował malarzowi — pokazuje obraz w ołtarzu kaplicy Józef Matysewicz. — Chrystus na obrazie ma jego ręce — dodaje. Teresa Matysewicz poznała księdza podczas odmawiania Różańca w kaplicy: — Jedna siostra, taka raptuska, kazała mi poprowadzić Różaniec za zmarłych, ale odmówiłam, bo nie wiedziałam, jak to się robi. Ksiądz wyszedł z konfesjonału: „Dziecko, ja cię nauczę” i zabrał mnie na spacer. Wtedy ulica Poleska była jeszcze taką polną drogą, trzy razy nią przeszliśmy i już wiedziałam, jak to się robi. Do kaplicy i sióstr Świętej Rodziny, a teraz Jezusa Miłosiernego zawsze przychodzili potrzebujący wsparcia. Pani Teresa była świadkiem, jak ksiądz oddał swoje świeżo kupione buty bezdomnemu, który przyszedł po prośbie w szmatach owiniętych na nogach. — Gdy jedna z sióstr zaczęła narzekać, co zrobił, on spokojnie odpowiedział: „Ja mam buty, a on ich nie miał...”. I został w swoich starych kamaszach.
Umarł, otoczony opieką sióstr misjonarek Świętej Rodziny. Koledzy kapłani nie podjęli jego misji. Wszyscy mówili: „nie”. — Ks. infułat Stanisław Strzelecki, dziś wicepostulator procesu beatyfikacyjnego ks. Sopoćki, dopiero nad jego grobem obiecał zająć się rozpowszechnianiem kultu.
Czerwony konfesjonał
Dom, w którym zachował się pokój księdza, zbudowano w 1881 r. Taki dworkowy, z autentycznym parkietem, po którym ks. Sopoćko pod koniec życia chodził, szurając nogami — opowiada siostra. Tu przywieziono meble z ul. Złotej, ale przed przeprowadzką na ostatnie miejsce zamieszkania ksiądz wszystko rozdał. — Część poszła do rodziny, część do sióstr do Myśliborza, reszta do seminarium — mówi siostra przełożona. Dziś stoją tu dwa biurka. — Jedno ze śladem dna szklanki, bo zalał wrzątkiem ziółka i poszedł komuś otworzyć drzwi, a potem zapomniał, że zostawił szklankę na blacie — rekonstruuje wydarzenia s. Dominika. — Konfesjonał do dziś stojący w kaplicy też pamięta księdza. Ustawiały się przed nim takie kolejki chętnych do spowiedzi, że robił się czerwony — pamiętają Matysewiczowie. A przed wejściem do domu zakonnego widnieją słowa ks. Sopoćki: „Głosić Ewangelię to nie znaczy mówić, że ludzie mają się nawrócić, ale że Bóg jest dobry dla grzeszników”. — Ksiądz jest święty, bo gdyby nie on, nie wiadomo, jak by się skończył wypadek w 1989 r., kiedy wykoleił się pociąg wiozący cysterny z chlorem na Białoruś — mówi z przekonaniem Józef Matysewicz. — Właśnie w tym miejscu lubił spacerować i odmawiać brewiarz. Eksperci mówili, że gdyby cysterny pękły, w promieniu 3 km zamarłoby życie. Tak się nie stało, wierzymy, że to jego zasługa. I ten dom zakonny też przetrwał.
opr. mg/mg