Świętość nastrojona na jeden ton

Rodzice św. Teresy od Dzieciątka Jezus - wyniesieni na ołtarze

„Moi rodzice byli bardziej godni nieba niż ziemi” — pisała św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Dziś te słowa, które Mała Święta czuła już wtedy swoim sercem, stały się rzeczywistością. Rodzice świętej właśnie „trafili na ołtarze”. To zwyczajne małżeństwo Ludwik i Zelia Martin 19 października zostali zaliczeni w poczet błogosławionych. Jest to druga para małżeńska w historii Kościoła wyniesiona do chwały ołtarzy. W tym „rankingu par” wyprzedza ich tylko włoskie małżeństwo Alojzego i Marii Beltrame Quattrocchi.

Istnieje obawa, że życie tych dwojga będzie pokazywane jako nieosiągalny ideał, i jak w przypadku ich córki Małej Teresy grozi im lukrowana świętość. Tymczasem życie Zelii i Ludwika było życiem zwyczajnym, prostym, ale nie cukierkowym. Wręcz przeciwnie - nie brakowało w ich życiu bólu, cierpienia; nie było to życie pozbawione wątpliwości, rozdarć, czy problemów z sobą samym, czy z dziećmi.

Zelia Guerin, urodzona w 1831r. pochodziła z rodziny o tradycjach wojskowych. Jej dzieciństwo nie było łatwe, o czym sama pisze do brata Izydora: „Moje dzieciństwo, moja młodość były smutne jak całun. Matka, która ciebie rozpieszczała, dla mnie była bardzo surowa. Chociaż tak dobra, nie rozumiała mnie. Poza tym cierpiałam bardzo na serce”. Ogromnym wsparciem w tamtym czasie była dla Zelii przyjaźń z siostrą i wspomnianym bratem. Jako młoda dziewczyna postanowiła służyć bliźnim w Zgromadzeniu Sióstr Miłosierdzia. Przełożona szarytek odwiodła ją od tej decyzji, mówiąc, że nie leży to w zamiarach Bożych. Ze smutkiem, ale i poddaniem woli Bożej przyjęła tę wiadomość. Wkrótce nauczyła się sztuki robienia koronek i już w wieku 20 lat założyła własne przedsiębiorstwo. Gdy Zelia miała 27 lat pewnego dnia na moście św. Leonarda w Alencon spotkała Ludwika, a wtedy jej serce pojęło, że „to ten” jest dla niej przeznaczony.

Ludwik Martin urodził się w 1823 r. i podobnie jak Zelia pochodził z rodziny o tradycjach wojskowych. Zdobył wykształcenie zegarmistrzowskie, ale jego serce pragnęło całkowicie oddać się Bogu. Przyjęcie do klasztoru uniemożliwił mu brak znajomości łaciny. Próbował nadrobić te zaległości, lecz niestety nie udało się to. Ostatecznie zamieszkał w Alencon i tu został cenionym jubilerem i zegarmistrzem. Jego życie wypełniała praca, modlitwa, dzieła miłosierdzia, łowienie ryb, czytanie książek. Tak wyglądała codzienność Ludwika do momentu, kiedy spotkał Zelię.

Bóg w swym odwiecznym planie miłości połączył te dwie dusze — Zelii Guerin i Ludwika Martin — nie tylko poprzez podobieństwo tradycji rodzinnych, ale głównie przez ich głęboką tęsknotę całkowicie skierowaną ku Niemu. Pobrali się po trzech miesiącach znajomości 13 lipca 1858 roku, odczytawszy, że ich małżeństwo jest wolą Boga.

Na początku małżeństwa postanowili, że będą żyć jak brat z siostrą, jednak po interwencji spowiednika i wspólnej modlitwie zmienili zdanie. Postanowili mieć dużo dzieci. Dobry Bóg spełnił ich pragnienie i obdarzył ich dziewiątką dzieci. Każde dziecko było dla nich źródłem radości i dumy. Przyjmowali je jako dar powierzony przez Boga ich opiece: „ Kiedy pojawiły się dzieci nasze poglądy nieco się zmieniły; żyliśmy już tylko dla nich. Nic już nas nie kosztowało; świat przestał być ciężarem. Dla mnie to było dużym pocieszeniem i chciałam ich mieć dużo, by wychować je dla nieba”. W jednym ze swoich listów Zelia wyznaje: „Kocham dzieci do szaleństwa, urodziłam się po to by je mieć”. Niestety czworo z nich zmarło we wczesnym dzieciństwie. Pięć córek natomiast, z których ostatnią jest Teresa poświeciło się Bogu, podejmując życie zakonne.

Rodzice Św. Teresy mimo wielu obowiązków zawsze mieli czas dla Boga. Każdy dzień rozpoczynali od Mszy Świętej o godzinie 5.30, trzeba jednak pamiętać, że ta gorliwość religijna daleka była od dewocji. Kiedy najstarsza córka Maria zaczyna uczestniczyć codziennie we Mszy świętej o szóstej rano, Zelia podkreśla: „Uważam, że to zbyt wcześnie i to mi się bardzo nie podoba”. Rzeczą świętą w ich rodzinie był niedzielny odpoczynek i wspólna modlitwa. Dużo wagi przywiązywali do przeżywania rodzinnego wszelkich uroczystości kościelnych. Swoim przykładem wychowywali dziewczynki do stawiania Boga w centrum swojego życia. A jeśli Bóg będzie centrum życia człowieka, wszystko inne będzie na właściwym sobie miejscu. Rodzinny życiodajny klimat wiary i miłości, przesycony pragnieniem świętości swojej oraz swoich dzieci był środowiskiem wzrastania ich córek, w którym najważniejsza była wola Dobrego Boga, który wie co dla nas jest najlepsze. Przestrzegali postów, choć bez przesady. Zelia cieszyła się, gdy ich córki były modnie i ładnie ubrane, ale zachowywała rozsądek w zaspakajaniu pragnień dziewczynek, choć byli ludźmi zamożnymi. Swoje powołanie chrześcijańskie realizowali poprzez troskę o drugiego człowieka, dlatego ich dom był otwarty i każdy kto tam zapukał nie został pozostawiony bez pomocy. Uczyli dzieci dobroczynności, jak wspomina św. Teresa: „W czasie spacerów tatuś lubił dawać mi pieniążki, abym zanosiła je spotkanym ubogim”.

Miłość między Zelią a Ludwikiem była niejako namacalna. Słowa, spojrzenia, gesty, codzienne obowiązki były przesiąknięte oddaniem tej drugiej osobie. „Droga Przyjaciółko — pisze Ludwik do żony — [...] Twój mąż i prawdziwy przyjaciel kochający Cię na wieki”. Odwzajemnia Zelia: „Mój kochany Ludwiku, [...] twoja żona, która kocha Cię bardziej niż własne życie”. Wzajemnie pragnęli swojego szczęścia, rozumieli się i nie potrzebowali zbyt wielu słów, bo jak pisała Zelia — „nasze uczucia były zawsze nastrojone na jeden ton”. Takim napędzającym motorem tej relacji była niewątpliwie Zelia. Jednak nigdy nie pozostawała bez oparcia męża we wszystkich swoich poczynaniach: „On zawsze był moim pocieszycielem i podporą”. W swoich listach wyrażała miłość i podziw dla swego kochanego męża: „Jestem zawsze z nim szczęśliwa; on jest przyczyną, że życie moje jest bardzo miłe. Mąż mój — to święty człowiek. Życzyłabym wszystkim kobietom takich mężów”. Często z niecierpliwością oczekiwała jego powrotu do domu. Były chwile, że tęsknota, którą odczuwała nie pozwalała się jej skupić na pracy; „Jestem dziś tak szczęśliwa, że Cię wkrótce zobaczę, iż nie mogę dziś pracować”. Miłość ich z dnia na dzień się pogłębiała, rozwijała się, a przede wszystkim dawała poczucie nieogarniętego szczęścia: „kocham Cię z całego serca i czuję, że podwaja się jeszcze moje uczucie przez to pozbawienie Twojej obecności. Byłoby dla mnie niemożliwością żyć z daleka od Ciebie”. Ludwik odwdzięczał się jej tą samą opieka i troską. Podjął się prowadzenia jej interesów, które wymagały wyjazdów do Paryża, ponieważ Zelia nie lubiła podróżować. We wszystkich sprawach podejmowali wspólne decyzje. Zelia pisząc o podjęciu jakiejś z nich podkreślała: „Mój mąż zgadza się na to”.

Była to rodzina o jasno określonych rolach — kobiety jako żony i matki i mężczyzny jako męża i ojca.

Życie państwa Martin to również sytuacje szczególnie trudne, naznaczone osobistym dramatem, a jednak przeżywanym wspólnie. Przedwczesna śmierć czworga dzieci niosła ze sobą doświadczenie, które niejednokrotnie wydawało się niemożliwe do uniesienia. Po śmierci jednej z córek — Zelia pisze — „Jestem w rozpaczy. (...) Chciałabym również umrzeć”. Nie brakowało im również kłopotów wychowawczych. Szczególnie z córką Leonią, która wymagała podwójnej uwagi swoich rodziców. Następnie doświadczenie choroby, która niosła za sobą ból fizyczny i cierpienie. Zelia zachorowała na długotrwałą chorobę nowotworową... Znosiła ją z prawdziwie chrześcijańskim bohaterstwem. Zmarła w wieku 46 lat. Ludwik zmarł w wieku 71 lat, lecz pod koniec swego życia także bardzo cierpiał. Zapadł na chorobę psychiczną, potem został sparaliżowany — „Dziedzic i Władca Senioratów Cierpienia i Upokorzenia” — mówiła o nim Teresa.

Życie Ludwika i Zelii to przykład „codziennej” świętości. To droga do nieba poprzez wspólne niedzielne spacery, długie rozmowy pełne miłości z dziećmi, drobne ofiary składane w ręce ubogiego, parzenie herbaty czy łowienie ryb. To przykład świętości dla wszystkich, szczególnie dla rodzin, małżeństw, które być może poddały się w poszukiwaniu własnej drogi do nieba, bo wydaje im się że jest to „prezent” zarezerwowany tylko dla wybranych stanów. Jest to przede wszystkim wzór heroicznej wierności Ewangelii w życiu małżeńskim i rodzinnym, w którym przeplata się miłość i cierpienie, pewność i zwątpienie. „Chciałabym być świętą — pisze Zelia — tylko nie wiem, z którego końca do tego się zabrać. Jest tyle do zrobienia, a ja ograniczam się tylko do pragnień” — któż z nas tego nie przeżywa...?

 

Głos Karmelu 25 (1/2009)

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama