O. Stanisław Papczyński, założyciel Zgromadzenia Księży Marianów
Już wkrótce jako święty o. Stanisław Papczyński zostanie dany całemu Kościołowi, by ten oddawał mu cześć należną świętym Pańskim. Każde wyniesienie na ołtarze niesie ze sobą określone przesłanie. Kościół ma konkretne powody, żeby przedstawić jakąś postać jako godną szczególnej czci. Nie wystarczy powiedzieć, parafrazując Gombrowicza, że ten czy ów „świętym człowiekiem był”. Przyjrzyjmy się więc, czego uczy nas, ludzi XXI wieku, założyciel Zgromadzenia Księży Marianów Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny.
O. Papczyński, żyjący w XVII wieku, wydaje się postacią dość odległą. Z jakiego powodu Kościół stawia nam go za przykład, za wzór godny naśladowania? Co takiego znajdujemy w jego życiu, działalności, sposobie postępowania, ukształtowanych i uwarunkowanych przez tak odległe i obce nam czasy, kulturę itp.? Takie pytania mają pewien „zwodniczy” aspekt. Stawiając je, możemy bardziej zwracać uwagę na zewnętrzne okoliczności niż na istotę. Owszem, mają one znaczenie i trzeba je uwzględnić, tak jak bierzemy pod uwagę okoliczności, miejsce i specyfikę czasu, w którym Jezus głosił Dobrą Nowinę, choć przecież nie mają one decydującego wpływu na jej przyjęcie przez nas dzisiaj. Każdy człowiek jest wyposażony przez Boga w cechy naturalne (fizjonomia, temperament, psychika), jest również — w przypadku osoby ochrzczonej — obdarowany łaską. To wszystko po to, by zmagając się z rzeczywistością, taką, jaka jest dana (czasy, miejsce, wydarzenia historyczne), rozpoznać i pokochać Boga, przylgnąć do Niego i dać się Mu pociągnąć. Analogicznie rzecz się ma w odniesieniu do osoby o. Papczyńskiego. To nie okoliczności zewnętrzne decydują o historii danego świętego, lecz to, jak się w nich odnalazł. Oczywiście ważne jest to, czego dokonał. Ale czyż nie jest równie ważne (a może ważniejsze) to, jak tego dokonał? Właśnie sposób przeżywania swojej historii ma dla nas tak wielkie znaczenie.
O. Stanisław Papczyński pochodził z prostej choć dość dobrze sytuowanej, jak na ówczesne czasy, rodziny. Ojciec — kowal (ponoć surowy człowiek, często karcący swoje dzieci według ówcześnie przyjętych norm wychowania), matka — gospodyni domowa (czuła, kochająca i zapobiegliwa), brat...: ot, zwykła rodzina, pobożna, przywiązana do tradycji, w zasadzie niewyróżniająca się na zewnątrz niczym wyjątkowym. Zapewne rodzice mieli wobec małego Janka (takie imię chrzcielne nosił) konkretne plany, niewykraczające poza standard: minimalne (o ile się da) wykształcenie, nauka jakiegoś fachu, założenie rodziny — zgodne z logiką narzuconą przez porządek naturalny, status społeczny, stan majątkowy
Wszystko potoczyłoby się „normalnie”, „zwyczajnie”, gdyby nie pragnienia ukryte w sercu młodego człowieka, pragnienia dotyczące Boga i służenia Mu. Najszybciej mogły się one urzeczywistnić w życiu zakonnym i kapłańskim. Jednak próba ich realizacji od początku nastręczała trudności. Kłopoty z nauką (choćby z nauczeniem się czytania), choroby, niski status społeczny, bieda mogłyby niejednego zniechęcić. Janek jednak tak łatwo nie „odpuszczał”. Kiedy łaska współpracuje z naturą, a człowiek jest niesiony wiarą i zaufaniem Bogu, wtedy zaczynają się dziać cuda. Silny charakter (przez niektórych nazwany uporem) oddany na służbę wiary doprowadził młodego Janka do zakonu pijarów. Doświadczenia młodości przygotowały go do poważnych zmagań i wyzwań, których w przyszłości miał doświadczyć w sferze wiary i zaufania.
I tutaj można wysnuć pierwszy wniosek dla nas, współczesnych. Zjawiskiem dość powszechnym jest dzisiaj niestałość wobec podejmowanych zobowiązań i realizacji wewnętrznych natchnień, z powołaniem włącznie. Współczesny człowiek niejednokrotnie chce osiągnąć cel szybko, łatwo i spektakularnie. Musi być miło, no i trzeba „czuć się dobrze”. Dotyczy to zarówno małżeństwa, rodziny, jak i powołanych do życia zakonnego czy kapłaństwa. Pojawiające się trudności, zmaganie się ze słabością własną i drugiego powodują wycofanie, rezygnację czy szukanie odpowiedniego środowiska i warunków, w których krzyż raczej się nie pojawia. Coraz mniej jesteśmy skłonni do poświęceń i dawania siebie. Wyjątek może stanowić zdobywanie pieniędzy, choć i nawet w tej sferze bywa różnie. Tak często gdy pojawiają się trudności, gdy drugi objawia się również jako słaby grzesznik, a rzeczywistość okazuje się mniej kolorowa, ludzie się rozwodzą, zakonnicy opuszczają życie zakonne, a kapłani idą tam, gdzie mogą realizować siebie i własne projekty.
O. Stanisław zdaje się mówić całą swoją historią: to, co zdobyte jest w trudzie, zmaganiu, przy całkowitym powierzeniu siebie Panu Bogu, jest trwałe — a na końcu człowiek jest szczęśliwy i naprawdę „czuje się dobrze”. Dobrze, bo na właściwym miejscu, na miejscu, do którego zajęcia Bóg go powołał. Tylko w taki sposób ten, który na początku edukacji nie mógł nauczyć się alfabetu, stał się profesorem retoryki. Ubogi uczeń, głodujący, chory, pozostawiony na ulicy młody człowiek, bez środków do życia, stał się duchowym powiernikiem wielkich tego świata (Jana III Sobieskiego, nuncjusza Pignatelliego — późniejszego papieża Innocentego XII). Ktoś powie: siła woli i charakteru, ktoś inny: cuda się zdarzają... A może to silna wiara i zaufanie Panu Bogu, który wybiera to, co kruche, pokorne i ufne, aby okazać swoją moc. Może to wiara, potwierdzona wewnętrznym pragnieniem samego Boga, ku Niemu całkowicie zwrócona nasycona przekonaniem, że „jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?” (Rz 8, 31)
W zakonie pijarów, do którego wstąpił, a w którym pojawiły się poważne trudności wewnętrzne, o. Stanisław też nie miał łatwego życia. Jako człowiek szczery, nie mógł znieść nieprawdy, która wkradła się w życie wspólnoty. W imię wierności prawdzie, a co za tym szło — wierności zasadom życia zakonnego, czystości obyczajów i równego traktowania współbraci — znosił prześladowanie, z uwięzieniem włącznie. Prostota i czystość intencji nie pozwalały mu na łatwe kompromisy. O. Stanisław nie umiał „ustawić się”, nie był oportunistą, nie chciał iść „z prądem” w imię „świętego spokoju”. Kochał swoich braci i swój zakon i w imię tej miłości nie umiał zgodzić się na bylejakość i zachowania sprzeczne z ewangelicznym ideałem życia braterskiego. W tym również jest dla nas znakiem.
Dziś wielu powtarza za Piłatem: „Cóż to jest prawda?” (J 18, 38). Zakłamywanie rzeczywistości wkrada się wszędzie. Praktycznie nie ma środowisk, w których nie podważa się prawdy: począwszy od codziennego życia, aż po kwestionowanie samej Ewangelii i prawd objawionych. Próbuje się ją „zmiękczać” i przeinaczać. Kusiciel, ojciec kłamstwa, zbiera obfite żniwo... O. Stanisław przypomina nam, że są sytuacje, kiedy kompromis jest niemożliwy, by nie zdradzić Boga, siebie i ideałów, którym się zobowiązało poświęcić życie.
Życie o. Stanisława było nade wszystko doświadczeniem żywego Boga, obecnego w historii ludzi, bliskiego człowiekowi, Boga, który objawia się w tajemnicy wcielenia, a w dziele odkupienia przekazuje każdemu swoją zbawczą miłość. Los nie szczędził mu trudnych doświadczeń. Przekonanie o udzielonej łasce Bożej i upór w byciu jej wiernym sprawiły, że stał się on jedną z najwybitniejszych postaci Kościoła Rzeczypospolitej XVII wieku. To, co przeżył, nauczyło go zaufania wobec Boga, który jak miłosierny Ojciec daje życie tam, gdzie śmierć wydaje się panować. Zaufanie i wierność były największym bogactwem duchowym Założyciela marianów. Dzieje o. Stanisława Papczyńskiego to historia codziennego zmagania się, by żyć według Bożego upodobania, to historia zaufania Bożej Opatrzności, miłości Pana Boga, który nigdy nie zawodzi. Dlatego jego postać staje się bliska każdemu, kto doświadczając własnej niemocy i zewnętrznych przeciwności, pragnie trwać przy Bogu, nawet jeśli wydaje się to szaleństwem.
opr. ab/ab