Wdowa ze świątyni

Nikt oczywiście jej oficjalnie nie kanonizował, ale jeśli naprawdę istniała - musi przecież być w niebie.

Szymon Hołownia

WDOWA ZE ŚWIĄTYNI

Nikt oczywiście jej oficjalnie nie kanonizował, ale jeśli naprawdę istniała – musi przecież być w niebie.

Ta postać pojawia się w dwunastym rozdziale Ewangelii według świętego Marka i dwudziestym pierwszym Ewangelii według świętego Łukasza. Historia i tu, i tu jest ta sama, choć opowiedziana ciut innymi słowami: Jezus w świątyni zobaczył kobietę, ubogą wdowę, która wraz z innymi wrzucała pieniądze do przeznaczonej na ofiary skarbony. I poczynił następującą uwagę: inni wrzucają z tego, co im zbywało, a ona – choć wrzuciła bardzo mało – dała wszystko, co miała, całą kasę, jaką miała na swoje utrzymanie.

Wdowa ze świątyni

Ile konkretnie wrzuciła? Ewangelia w greckim oryginale mówi, że dwa leptony, czyli jeden kwadrant. Lepton to – jak wyjaśnia znakomity biblista ksiądz Wojciech Węgrzyniak – była najmniejsza moneta w ówczesnym obiegu. Dniówka wynosiła wtedy jednego denara, czyli 148 leptonów. Na dzisiejsze: jeśli przyjmiemy, że żyjemy w świecie, w którym otrzymuje się 12 złotych za godzinę pracy, to wdowa wrzuciła do skarbonki około dwóch złotych, równowartość przepracowanych dziesięciu minut. 1/74 denara, czyli wymaganego od żydów raz w roku podatku świątynnego.

Z punktu widzenia klasycznej ekonomii owa wdowa była kompletną idiotką. Z punktu widzenia reguł współżycia społecznego była skończoną egoistką. Przecież to sprzeczne ze wszystkimi zasadami, które wbija nam się do głów od czasów założenia książeczki Szkolnej Kasy Oszczędności (były obowiązkowe w moich latach szkolnych) – musisz wszak odkładać, robić rezerwy na minimum trzy miesiące, broń Boże nie żyć z dnia na dzień! A poza tym, wykonując tak szczodry gest i poprawiając sobie samopoczucie, skazujesz innych na to, że chcąc, nie chcąc, będą musieli zajmować się tobą! Miałaś, droga wdowo, dobroczynny czy religijny kaprys, a teraz ja będę musiał za to płacić, bo Pismo nakazuje mi przecież troszczyć się o wdowy i sieroty! Czy Jezus rzeczywiście pochwala taką górnolotną niefrasobliwość?

Stosunek Jezusa do dóbr materialnych, zwłaszcza do pieniędzy, to temat na osobny traktat i fascynującą opowieść, która – założę siꠖ wielu z nas doprowadziłaby do rozpaczliwej refleksji, że ze swoimi przyzwyczajeniami w tej materii nadajemy się na wyznawców Chrystusa jak Król Julian na prezydenta. Czy jednak Jezus rzeczywiście autoryzuje zachowanie owej wdowy? W Ewangelii nie ma na temat ani słowa. On komentuje tam de facto nie to, ile ludzie dają, ale ile wciąż ciułają dla siebie. Zestawia tych, co rzucają swój jeden procent, i tę, która wrzuca sto procent. Można się domyślać, kto tu jest dobrym wzorem, a kto złym, ale żadne wartościujące słowo nie pada.

Ksiądz Węgrzyniak sugeruje, że komentarz Jezusa mógł być nie tyle wychwaleniem wdowy, co zarzutem pod adresem tych, którzy na jej grosikach się paśli. Że to lament skierowany do kapłanów (bo to oni korzystali ze składanych ofiar), którym nie brakowało niczego, a jeszcze, i to w imię Boga, byli gotowi zabierać ludziom ich utrzymanie.

Gdyby jednak pójść tropem klasycznej interpretacji i wrócić do pytania o zachowanie opisanej kobiety, moim zdaniem nie można mieć wątpliwości, że Ewangelia jest o takich właśnie ludziach jak ona. Ba, w Starym Testamencie mamy bardzo podobną historię: prorok Eliasz przychodzi do wdowy w Sarepcie Sydońskiej i każe sobie dać jeść, na co ona odpowiada mu, że to świetny pomysł. Bo ona ma akurat tyle żywności, żeby zrobić sobie i synowi kolację, a później umrzeć z głodu. Eliasz nalega. Kobieta – nie wiadomo, z rozpaczy czy  nadziei – idzie za jego radą. I co? I odtąd nigdy już nie brakuje jej pożywienia. Nie żeby miała go dużo, na zapas, a jej piwnica przypominała znany dyskont spożywczy. Ma tyle, ile wystarczy, by przeżyć. Bo – Bogiem a prawdą – po co mieć więcej?

Odpowiedź ciśnie się na usta: no jak to po co?! Żeby zmieniać świat, kreować, realizować swoje człowieczeństwo, pomnażać Boże dary! Ciężko się to robi z burczącym brzuchem i w dziurawych butach. Spójrzmy jednak na statystyki: iluż to świętych rekrutowało się przez wieki z ludzi opływających w dostatki? Pięć procent? Pomyliłem się o pół procenta? Że to niby wina tych, którzy zgłaszali kandydatów na ołtarze i nie mogło być inaczej, skoro w Kościele  – zanim pojawił się w nim ksiądz Jacek Stryczek – panował kult ubóstwa i automatycznie wynoszono na piedestał raczej żebraka niźli biznesmena? A co, jeśli Jezus, stwierdzając, że łatwiej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogaty wejdzie do królestwa niebieskiego, mówił serio? Powtarzałem już milion razy: ta uboga wdowa jest kimś, na kogo patrząc, możemy powtarzać sobie po raz milion pierwszy: problemem nie jest to, ile masz w portfelu, tylko czy na co dzień trzymasz w nim swoje serce. Czy tam, każdego dnia, znajdujesz swoje smutki, radości, lęki i nadzieje. Jeśli tak – jesteś tym, który żeby nie wiem co zrobił – przez bramę do nieba nie wlezie, i basta.

Subiektywny wybór fragmentów tej książki
na naszych stronach:

Człowiek rodzi się nagi i nagi odchodzi. Nieposiadanie jest więc stanem bardziej naturalnym niźli posiadanie. Wdowa może być więc świetną patronką dla wszystkich, którym radość dnia mącą jakieś kłopoty finansowe. Ta kobieta przyszła wypełnić swój obowiązek: podzielić się tym, co ma, z Bogiem, a więc Jego potrzebującymi (skarb świątynny określano kiedyś jako pieniądze wdów i sierot właśnie). Z liczb wynikałoby, że nie ma nic. A w rzeczywistości miała dużo więcej: miała zaufanie do Boga, który zapowiedział przecież wiele razy (w Psalmach, ale nie tylko), że jeśli biedak będzie go prosił o chleb, dostanie go. Może nie kawior, może nie majonez, ale chleb: tyle, ile wystarczy, by przeżyć do jutra – tak.

Dlaczego więc na tym świecie niektórzy, mimo że proszą o chleb, nie dostają go i umierają z głodu? Bo im go po drodze kradnę. Pamiętam rozmowę z jałmużnikiem papieża Franciszka, człowiekiem, który jest dla mnie (podobnie jak jego szef) wzorem chrześcijanina. „Ale co ja niby mam? Wszystkie pieniądze, które mam i które pan ma, to przecież jałmużna biednych. To powinno się rozdać po odjęciu tego, co wystarczy na własne skromne utrzymanie. Dlatego wychodząc z pokoju, gaszę światło, bo wiem, że to pieniądze biedniejszych ode mnie”. Słuchałem tego i zadawałem sobie pytanie: czy kiedykolwiek zbliżę się choćby na pięć kilometrów do takiego myślenia? Ale przecież dokładnie tego wymaga ode mnie Ewangelia!

Papieski zespół działa dziś w Rzymie prężnie na rzecz współczesnych następców ubogiej wdowy z jerozolimskiej Świątyni. Stawia noclegownie, rozdaje jedzenie, pieniądze (bo czy bezdomny koniecznie musi chodzić w ciuchach po kimś, czy nie może sobie raz kupić butów, których nikt wcześniej nie nosił, które pasują tylko na niego, mieć wreszcie coś własnego?). Zbudował prysznice w kolumnadzie Berniniego, czym wpienił różnych kardynałów pomstujących, że bruka się świętość miejsca. I do granic ucieszył papieża, który oddaje bezdomnym kilka swoich ostatnich tiszertów, włącznie z jakimś sportowym, „który podobno sam oddycha, zupełnie się w niej nie pocisz” i cieszy się, że komuś ten prezent sprawia przyjemność.

Wdowa ze świątyni
Fragment pochodzi z książki:

Szymon Hołownia
Święci codziennego użytku

wyd.: Wydawnictwo ZNAK 2015

Wdowa przeżyje tyle lat, ile ma przeżyć, i ty też przeżyjesz swoje. Bóg martwi się o tych, którzy Mu ufają. Jeśli mówi „Nie martwcie się o swoje życie, o to, co macie jeść i pić (Mt 6, 25)”, to znaczy że mamy się nie martwić, kropka. W innym miejscu Ewangelii Jezus, stając naprzeciw głodnego i zmęczonego tłumu, nie mówi: „Należało być przezornym i zabrać kanapki”. Albo: „Jakbyście oszczędzali, to dziś stać by was było, żeby coś zamówić”. Nie dokonuje też – to ciekawe – cudu, którego podczas kuszenia na pustyni oczekiwał od niego szatan: nie zmienia kamieni w chleb, nie zaczyna bawić się w polityka, który rozwiązuje wszystkie problemy ludzkości, nie funduje chleba i igrzysk. Postępuje inaczej: bierze to, co na zdrowy rozum, zgodnie z zasadami ekonomii i biologii jest dalece niewystarczające, i  sprawia, że każdy dostaje tyle, ile jest mu w tej chwili potrzebne.

Nie wiem, czy uboga wdowa istniała, chcę wierzyć, że tak, skoro mówił o niej Bóg. Modlę się czasem do niej, bym zrozumiał, że – tu znów cytat z papieża Franciszka – najlepszym stanem konta jest zero. Bo tylko puste naczynie Bóg może czymś napełni – jeśli trzymasz tam nieświeżą wodę, hodując glony, to się nie dziw, że nie dzieją się u ciebie żadne cuda. Zresztą – może tak lubisz. Każdy przecież może wybrać, czy i tu, i w wieczności woli oglądać Boga, czy też saldo.

opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama