O dobrej mowie

Milczenie to ważna umiejętność w życiu mnicha. Ale nie tylko - każdy z nas potrzebuje umiejętności zapanowania nad swoim językiem, aby usłyszeć zarówno głos Boga, jak i bliźniego

O dobrej mowie

W sercu każdego z nas istnieje ogromna potrzeba dzielenia się sobą. Najczęściej jednak brak kogoś, kto chciałby posłuchać. Mówienie ma sens jedynie wówczas, gdy ktoś milczy i słucha.


Milczenie jest podstawową wartością w życiu monastycznym, stąd potrzeba milczenia  jest dla mnichów czymś oczywistym. Dlatego św. Benedykt, poświęcając „cnocie milczenia” specjalny rozdział Reguły, nie tłumaczy powodów, dla których jest ona tak ważna, ale pisze właściwie o „dobrej mowie”:

Postępujmy tak, jak mówi Prorok: Rzekłem: Będę pilnował dróg moich, abym nie zgrzeszył językiem; wędzidło nałożyłem na usta, oniemiałem w pokorze i powstrzymałem się nawet od [słów] dobrych (Ps 38,2—3 Wlg). W ten sposób chce nam Prorok wskazać, że jeśli powinniśmy się niekiedy powstrzymywać od mówienia rzeczy dobrych ze względu na milczenie, tym bardziej musimy unikać mówienia złych rzeczy z obawy przed karą za grzechy.
Dlatego też ze względu na ważność milczenia, nawet na rozmowy dobre, święte i budujące należy rzadko pozwalać uczniom dojrzałym, bo jest napisane: Nie unikniesz grzechu w gadulstwie (Prz 10,19) i gdzie indziej: Życie i śmierć jest w mocy języka (Prz 18,21). Wypada bowiem, by nauczyciel mówił i uczył, uczeń zaś powinien milczeć i słuchać.
Toteż kiedy mamy prosić o coś przełożonego, należy prosić z szacunkiem pełnym pokory i uległości.
Nie dopuszczamy zaś nigdy do niestosownych żartów oraz do gadania pustego i pobudzającego do śmiechu; potępiamy je zawsze i wszędzie. Nie pozwalamy uczniowi otwierać ust do takich rozmów (RegBen 6).

Tekst szóstego rozdziału Reguły św. Benedykta, podobnie jak i wiele innych, jest wyciągiem z wcześniejszej, obszerniejszej Reguły Mistrza, która ma charakter o wiele bardziej rygorystyczny. Echa rygoryzmu dostrzegamy np. w zdaniu: „Wypada bowiem, by nauczyciel mówił i uczył, uczeń zaś powinien milczeć i słuchać”. W Regule Mistrza, skonstruowanej na schemacie pytań ucznia i odpowiedzi mistrza, rzeczywiście mistrz mówi, a uczeń słucha. Prawdziwego ducha Reguły św. Benedykta widać z jednej strony przez porównanie jej z Regułą Mistrza, z której Zakonodawca wybrał to, co uważał za ważne, a z drugiej strony w tekstach, które dopisał od siebie. Szczególnie istotne są w tym przypadku końcowe rozdziały Reguły (68 do 73), które czasami są nazywane jego testamentem.

Kiedy przyjrzeć się dokładnie rozdziałowi „O cnocie milczenia”, uderza nas, że właściwie dotyczy on cnoty dobrej mowy. Święty Benedykt w swojej Regule napisanej dla mnichów, którzy znali tradycję monastyczną, liczącą  już wtedy ok. 300 lat, nie tłumaczył oczywistych rzeczy. Jedną z nich jest właśnie milczenie. Podstawową lekturą mnichów były  teksty napisane przez Ojców Kościoła i mnichów, w tekstach tych wartość milczenia była dostatecznie dobrze podkreślana. W całym rozdziale o milczeniu autor odnosi się do niego właśnie jako do wartości dobrze znanej.

Z treści widać, że potrzeba milczenia bardzo mocno jest związana z mową. Niewątpliwie faktem jest, że najczęściej grzeszymy językiem. Jest to najczęstszy grzech, jaki popełniamy i u nas w Polsce. Niestety, bardzo często tych grzechów sobie nawet nie uświadamiamy i nie wyznajemy ich na spowiedzi. Jakże rozpowszechnione jest u nas odbieranie ludziom dobrego imienia przez bezmyślne gadulstwo (obmowa). Warto w tym kontekście przeczytać fragmenty Pisma Świętego mówiące o gadulstwie i złej mowie[1].

Jednak w mowie nie tylko grzechy językiem są czymś złym. Samo nieopanowane mówienie rozprasza i już z tej racji nie jest dobre. Stąd Syracydes ostrzega: Nie unikniesz grzechu w gadulstwie (Prz 10,19). Święty Benedykt właściwie nie mówił o klasycznych grzechach języka, czyli o złej mowie, o obmowie czy oczernianiu, bo to było w sposób oczywisty niedopuszczalne, a w życiu klasztornym nie do pomyślenia. W Prologu do Reguły wzywa do odrzucenia wszelkich grzechów języka jako warunku wstępnego prawdziwego pójścia za Bożym wezwaniem:

Skoro chcesz mieć prawdziwe i wieczne życie, powściągnij swój język od złego, od słów podstępnych twe wargi (RegBenProl 17).

Innymi słowy, jeżeli chcesz przyjść do klasztoru i iść tą drogą, to odrzucenie złej mowy (kłamstwo, obmowa, oczernianie, podstępy, zwodzenie innych, wulgaryzmy, przekleństwa itd.) jest warunkiem si ne qua non. O takich grzechach św. Benedykt nic nie mówił. Widać zakładał, że w klasztorze nie ma na nie miejsca.

Istnieje jednak jeden szczególny grzech języka, z którym św. Benedykt bardzo radykalnie walczy. Jest nim szemranie, czyli wewnętrzne niezadowolenie i pretensje  noszone w sercu i wypowiadane do innych, wyrażone słowem lub gestem. Święty Benedykt uważa ten grzech za jeden z najgorszych i zdecydowanie go potępia. W Regule znajdujemy wiele fragmentów mówiących o szemraniu. W rozdziale 34. pod tytułem „Czy wszyscy w równej mierze powinni otrzymywać to, co niezbędne” czytamy:

Przede wszystkim niech nigdzie i z żadnego powodu nie dochodzi do głosu to zło, którym jest szemranie, w jakiejkolwiek formie, czy to w słowie, czy to w jakimś znaku. Gdyby ktoś został na tym schwytany, powinien ponieść szczególnie surową karę (RegBen 34,6n).

Może nas dziwić tak zdecydowana walka z szemraniem. W naszym otoczeniu bardzo często spotykamy się z postawami, które św. Benedykt określiłby mianem szemrania. Ze względu na powszechność zjawiska łatwo przychodzi nam tłumaczyć racje skłaniające do takiej postawy. Święty Benedykt nie usprawiedliwia szemrania nigdy! Żadne racje nie usprawiedliwiają szemrania. Jest ono po prostu złem, którego należy unikać za wszelką cenę: „To zalecamy przede wszystkim, by nigdy nie było szemrania” (RegBen 40,9).

Dlaczego tak jednoznaczne potępienie szemrania? Aby to zrozumieć, trzeba sobie uświadomić, na czym polega zło szemrania, niezależnie od jego „słusznych racji”. Zawsze zatruwa ono samo serce człowieka, zaszczepia w nim gnuśność, prowadzi do noszenia w sobie pretensji, a przez to otwiera Złemu, który jest oskarżycielem braci, przystęp do naszego serca. Szemranie wypowiadane do innych zatruwa ich tym samym jadem. Natomiast według Jana Kasjana cały wysiłek duchowy mnicha powinien koncentrować się na czystości serca, dzięki której może osiągnąć on cel ostateczny, kontemplację Boga:

Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą (Mt 5, 8).

Szemranie niszczy tę czystość. Mówił o tym bardzo jasno Pan Jezus, odpowiadając na zarzut, że Jego uczniowie jedzą nieumytymi rękami. Wskazał wówczas, na czym polega prawdziwa nieczystość:

Nic z tego, co z zewnątrz wchodzi do człowieka, nie może uczynić go nieczystym; bo nie wchodzi do jego serca, lecz do żołądka i na zewnątrz się wydala. Tak uznał wszystkie potrawy za czyste. I mówił dalej: Co wychodzi z człowieka, to czyni go nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Całe to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym (Mk 7,18—23).

Szemranie należy do zła, które wychodząc z serca, czyni nas, w szczególności samo serce, nieczystym. Niszczy ono w ten sposób cały owoc duchowego wysiłku. Jeżeli staramy się o czystość serca, musimy odrzucić wszelkie szemranie. Dlatego św. Benedykt nie akceptuje go i potępia na każdym miejscu.

Jednak nie tylko potępia, lecz znając siłę pokusy szemrania, św. Benedykt zaleca opatowi i innym przełożonym, aby zapewnili mnichom takie warunki życia i pracy, aby nie mieli słusznych powodów do niego (zob. RegBen 41,5; 53,18).

Mądrość życia polega na tym, że znając nasze słabości, potrafimy odpowiednio się z nimi obchodzić. Duchowość św. Benedykta nie jest represyjna, to znaczy nie ogranicza się do zwalczania zła, czy narzucania ograniczeń. Wysiłek duchowy ma o tyle sens, o ile prowadzi do życia. Potrzeba zatem pozytywnego działania polegającego na właściwym uporządkowaniu życia, aby wszystkie naturalne potrzeby znalazły właściwe zaspokojenie i w ten sposób nie stawały się powodem „słusznego niezadowolenia”.

W człowieku istnieje niewątpliwie ogromna potrzeba mówienia. Dietrich Bonhoeffer, siedząc w celi śmierci w hitlerowskim więzieniu, pisał: „Ludziom wydaje się tutaj, że mogą bez przerwy gadać o wszystkim. Zachowują się tak, jak gdyby chcieli zagadać siebie w niepohamowanej namiętności mówienia”. Istnieje w nas prawdziwie „niepohamowana namiętność mówienia”. Najłatwiej ją dostrzec w sytuacjach, gdy nie działają zwykłe hamulce samokontroli. Pod wpływem alkoholu w knajpach wszyscy starają się mówić do innych, wykrzyczeć swoje pretensje i żale. Najczęściej jednak nikt ich nie słucha, bo sam stara się powiedzieć swoje. W tej namiętności mówienia wyraźnie jest obecna potrzeba uzyskania potwierdzenia siebie i swoich racji. Zawiera się w niej ogromne wołanie: „przecież jestem, usłysz mnie!” W ogólnym amoku może się wydawać, że jest się słuchanym. Jednak w takiej atmosferze nie można spotkać się ze zrozumieniem i prawdziwą akceptacją. Aby zrozumieć drugiego, musimy prawdziwie słuchać. A tego nie da się zrobić w rozgardiaszu i w atmosferze wzajemnego przekrzykiwania.

Tutaj jednak pojawia się inne niebezpieczeństwo: Słuchacz, który, wydaje się, spokojnie słucha i nas rozumie, sprawia wrażenie, że jest z nami, potwierdza nam nasze racje, popiera nas. Wykorzystuje w ten sposób ogromną potrzebę potwierdzenia. Aby je uzyskać, jesteśmy w stanie zrobić wszystko i dlatego bardzo łatwo dajemy się wykorzystać przez sprytnych ludzi, którzy nami manipulują, dając pozorne potwierdzenie. Zazwyczaj jednak okazuje się, że dają je za coś: za podobne potwierdzenie, za poparcie, za usługi, za podporządkowanie się im itd. Taki mechanizm jest wykorzystywany na przykład w sektach.

Bardzo ważne dla każdego z nas jest uświadomienie sobie owej potrzeby mówienia, aby uzyskać wysłuchanie i potwierdzenie samego siebie. Sama ta potrzeba wyrasta z natury osobowego istnienia. Osoba bowiem jest kimś, kto się spełnia we wzajemności z inną osobą. Podstawowym wymiarem tej wzajemności jest słowo, czyli rozmowa. Człowiek jest stworzony do dialogu.

Pewien ksiądz, który trafił do szpitala, wykorzystał pozytywnie potrzebę mówienia o sobie. W pokoju, gdzie go umieszczono, panowie nieustannie oglądali telewizję. Chcąc to przerwać, zaczął pytać swoich sąsiadów o ich historie. Okazało się, że każdy z nich miał dużo do opowiedzenia o sobie, o tym, co go w życiu spotkało. Telewizor wkrótce wyłączono, bo zaczął przeszkadzać.

W sercu każdego z nas istnieje ogromna potrzeba dzielenia się sobą. Najczęściej jednak brak kogoś, kto chciałby posłuchać. Mówienie ma sens jedynie wówczas, gdy ktoś milczy i słucha. Inaczej pozostaje ono rozpaczliwym krzykiem, wołaniem o akceptację. Z kolei zakaz mówienia oznacza wyeliminowanie kogoś z życia wspólnego. Prawo głosu jest prawem podstawowym, wynika ono z miłości bliźniego. Dlatego trzeba umieć milczeć, żeby słuchać drugiego i w ten sposób okazać mu szacunek, który jest fundamentem miłości.

Milczenie otwiera nas na słuchanie, a przez to prowadzi do prawdziwego spotkania się z drugim człowiekiem. Słuchanie  w milczeniu jest warunkiem spotkania z drugim człowiekiem, szkołą spotkania się z nim.

O dobrej mowie

Włodzimierz Zatorski OSB,
Milczeć, aby usłyszeć,
Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC



[1] Zob. Jk 3; Mdr 1,11; Syr 5,13; 6,5; 28,13—26; 37,18.

opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama