Stawianie pomników za życia nie ma sensu. Jednak ci, którzy już nas uprzedzili w drodze do nieba, zasługują na cześć, a przede wszystkim – są naszymi orędownikami
Nie gwarantuję, że ta opowieść jest prawdziwa, ale mówią, że w roku 1991, kiedy Jan Paweł II konsekrował kościół w Wadowicach, ten pod wezwaniem św. św. Piotra i Pawła — takie wotum za papieża i za uratowanie mu życia podczas zamachu — to przy okazji miał odsłonić też swój własny pomnik. Podobno jak się dowiedział o tym, to fuknął, o ile w ogóle Papież potrafił fukać, i okazał tak wielkie niezadowolenie, że podobno ten pomnik został tak dokładnie opakowany, żeby papież nie zauważył, że tam stoi. Konsekracja Kościoła się odbyła, natomiast pomnik ktoś inny i przy innej okazji poświęcił. Nie wiem, prawdziwe czy nie, ale sporo mówi o świętości Jana Pawła II i jego podejściu do własnej osoby.
Ksiądz Boniecki w „Tygodniku Powszechnym” napisał, że Ojciec Święty cieszyłby się i pozwolił na swoją beatyfikację. I nawiązując do pomników i papieżomanii, powiedział, że Jan Paweł II jakoś znosił te pomniki. Chociaż nie przypuszczał wtedy, że będą to figury świętego. Ufamy, że teraz w świetle łaski, potem chwały Bożej poznał swoje życie. I na pewno zamiast się krygować, to zwyczajnie dziękuje Panu Bogu, jak dziękował za każdy dzień, nawet trudny, swojego życia. Przecież pod koniec był ciężko chory, bardzo cierpiący — z całą pewnością dziękuje teraz za całe to życie. I za to, że tak je przeżył, ponieważ szedł zawsze z Chrystusem. Po drodze, którą człowiek może bezpiecznie iść do zbawienia. Oczywiście u trzeba zrobić zastrzeżenie, że papież ma swoją drogę, mąż swoją, żona swoją, dziecko swoją, zakonnik też swoją, ale generalnie o to chodzi, żeby tak oddać się całkowicie Bogu i wypełnić jak najlepiej to, co przez Pana Boga zostało komuś zadane. Przy poczęciu, potem przy urodzinach. I dlatego św. Jan Paweł II powiedział kiedyś: „Człowiek jest drogą Kościoła” (por. encyklika Redemptor hominis 3,14). Niektórzy mu zarzucali, że przecież Bóg jest najważniejszy, a On tak człowieka podkreśla. Tak, ale powiedział też w innym miejscu: „Człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa” (Homilia na Placu Zwycięstwa, 1979 r., 3). A więc jak się połączy oba te powiedzenia, to widać, o co chodzi. Chrystus w człowieku. Człowiek w Chrystusie. W Chrystusie Jezusie, Panu naszym. I dopiero wtedy i droga jasna, i łatwe zrozumienie tego, o co chodzi.
Dlatego osoby, które już doszły do Celu i ich świętość została oficjalnie stwierdzona przez Kościół po długich badaniach, są, jak wierzymy, naszymi orędownikami. Odnośnie każdego świętego jest masa materiałów dotyczących tego, co pisał, mówił, jak się zachowywał, zwłaszcza obecnie gdy jeszcze któryś ze świadków żyje i doskonale pamięta. Jeśli stwierdzono, że rzeczywiście jest w Niebie i zostało to potwierdzone cudem, to w takim razie jest też wielka radość.
Czy samemu świętemu albo błogosławionemu potrzebna jest jeszcze ta zewnętrzna ceremonia i ogłoszenie, że jest świętym? Nie wiadomo. Jak przejdziemy na drugą stronę, to zobaczymy, czy nam to coś w chwale niebieskiej doda czy nie. Ale dla Kościoła na pewno jest to potrzebne. Miałem szczęście uczestniczyć w kanonizacji św. o. Rafała Kalinowskiego w Bazylice Świętego Piotra. Na takiej uroczystości w Bazylice byłem po raz pierwszy i chyba ostatni. Siedzę sobie gdzieś tam w kątku pod św. Weroniką, koło konfesji, dzięki życzliwości matki generalnej nazaretanek (tak mnie bliżej postawiła, bo była takim żeński, VIPem w Rzymie) i myślę sobie: „Co się dzieje? Bazylika przybrana, oświetlona pięknie. Kardynałów mnóstwo. Karmelitów jeszcze więcej, aż brązowo w świątyni. Korpus dyplomatyczny. Ludzie świeccy. Księża, młodzież, wojskowi — abp Głódź był wtedy jeszcze biskupem polowym i on ich ściągnął. Po co taka pompa? Po co to zgromadzenie? Po co te zewnętrzne uroczystości? Co jest okazją do takiego spotkania? A to, że Józek od Kalinowskich z całą pewnością jest już zbawiony. I tak sobie myślę: „Jaka ważna rzecz!”. Papież mówił: „Nie trzeba się lękać świętości” (por. Homilia na kanonizacji bł. Kingi, Stary Sącz 1999). A jeśli ktoś tym się przejął na serio i szczęśliwie — jak pisze św. Paweł — biegu dokonał i wiary ustrzegł (por. 2 Tm 4,7), to jest naprawdę powód do wielkiego świętowania. To jest pełnia tego, co zaczęło się przy chrzcie. Wtedy padły słowa: „Wyrzekam się szatana, wyrzekam się wszystkich spraw jego, pychy jego, chcę walczyć z grzechem”. I rzeczywiście, grzech w tym człowieku nie panował. Wiara zwyciężyła, po śmierci zamieniła się w wiedzę i ten człowiek w Chrystusie staje się dla nas, którzy jeszcze żyjemy, potwierdzeniem, gwarancją, że można. O to chodzi. Bo jakże często, kiedy słyszy się słowo „święty”, to jest to kpina. „Nie bądź taki święty”. Świętoszek, obłudnik. Klepie paciorki, robi słodkie miny, rączki składa. A jaki jest, to wiadomo. To jest parodia, którą chyba szatan wymyślił, żeby ludzi zniechęcić do wiary. Z drugiej strony jest też takie myślenie: „Boże, ja i świętość — nie, w mojej hierarchii to jest gdzieś tam na szarym końcu! Daj żebym, jeśli nawet dostanę się do nieba, to siedział gdzieś w kątku na stołeczku. Nie pcham się tam za bardzo”. Tymczasem — nie! Jeśli katolik rzeczywiście wie, o co chodzi, wie kim jest, zna godność swoją, to do samego ołtarza powinien się pchać! W niebie wyzbędę się wszystkich swoich nawyczków, zwłaszcza grzechu, przestanę służyć szatanowi i oddam się Panu Bogu. Do tego będę do Niego lgnąć w miłości. Jak najwyżej. Jak najbliżej. A Pan Bóg jest jak słońce — wystarczy Go każdemu i każdy może w Jego blasku, w Jego cieple się grzać. I potem cała wieczność przy Nim.
Podsumowując to wszystko — czy świętemu albo błogosławionemu uroczyste ogłoszenie prawdy o jego statusie jest potrzebne — to dowiemy się przejdziemy na drugą stronę. Ale my go potrzebujemy, żeby wzmóc swoje wysiłki, bo wszyscy — od małych dzieci po prezydentów, papieży, profesorów i nie wiadomo kogo tam jeszcze, wszyscy możemy tą drogą dojść i też cieszyć się tą wewnętrzną chwałą, o której tylko Pan Bóg wie i ja, ewentualnie mieszkańcy nieba. A i zewnętrzną też, by innych zachęcić, by patrząc na nas, powiedzieli, jak św. Augustyn: „Mogli ci i tamci, i ty, Augustynie, próbuj”. Ty też weź się w garść. Jemu się udało. Oby się udało i nam.
Fragment książki „Ojca Leona słów kilka”
Leon Knabit OSB — ur. 26 grudnia 1929 roku w Bielsku Podlaskim, benedyktyn, w latach 2001-2002 przeor opactwa w Tyńcu, publicysta i autor książek. Jego blog został nagrodzony statuetką Blog Roku 2011 w kategorii „Profesjonalne”. W 2009 r. został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
opr. mg/mg