Zaufanie Bogu nie polega na braku stresu, ale na wewnętrznym przekonaniu, że cokolwiek się dzieje, Bóg ma to w swoich planach
Trwa nasza miłość w czasach zarazy, a patrząc na Jezusa, staramy się uczyć, w jaki sposób chrześcijanin ma przeżywać swoje życie.
Jednym z podstawowych wymiarów chrześcijańskiej egzystencji jest zaufanie do Pana Boga. Myślę, że każdy z nas ma z tym mniejszy lub większy problem, bądź od strony formalnej, bo nie do końca wiemy, co to znaczy: zaufać Mu, bądź od strony praktycznej — nie wiemy, w jaki sposób mamy praktykować na co dzień to zaufanie.
Myślę, że warto przyjąć w swoim życiu zasadę, że jeśli czegoś nie wiemy z dziedziny wiary, to odpowiedzi szukamy najpierw w Katechizmie Kościoła katolickiego i oczywiście w Ewangelii, czy Piśmie Świętym ogólnie, ale w niej zwłaszcza. Kościół podaje nam prawdy do wierzenia, które przechowuje od dwóch tysięcy lat, naukę apostolską, natomiast Ewangelia uczy nas, w jaki sposób mamy naśladować Pana, bo dowiadujemy się, jak On żył, w jaki sposób podchodził do życia, kiedy był na ziemi.
Chciałem dzisiaj zwrócić waszą uwagę na antyfonę na komunię. Spotkaliśmy się już z tym tekstem w oktawie Wielkiej Nocy, kiedy czytaliśmy opisy chrystofanii:
Trzeba było, aby Chrystus cierpiał i zmartwychwstał, i tak wszedł do swojej chwały. Alleluja! (por. Łk 24,26).
W tym fragmencie może nas przerażać i zastanawiać na pierwszy rzut oka zwrot „trzeba było”. Wszystko w nas się buntuje — jak to było konieczne, żeby Jezus cierpiał?
Pamiętajmy jednak, że te słowa Pan Jezus wypowiada już po swoim zmartwychwstaniu, z jego perspektywy, a nawet więcej: z perspektywy po zesłaniu Ducha Świętego i po wniebowstąpieniu.
Te słowa mówią o tym, o czym czytamy w Apokalipsie. Czasami są to sprawy dla nas po ludzku bardzo trudne, czasami przywodzą nas na skraj rozpaczy, sprawy, których nie rozumiemy. Dokładnie tak samo jak nie rozumiał całej tamtej sytuacji Jan Apostoł, kiedy stał pod krzyżem, jak nie rozumiał Piotr na dziedzińcu arcykapłana. To są nasi przodkowie w pielgrzymce wiary, poprzednicy. Wierzący jak my, a zatem ze swoimi ułomnościami i zaletami.
Potem, kiedy Misterium Paschalne się skończyło, z perspektywy zmartwychwstania rzeczywiście dało się dostrzec, że trzeba było, by cierpiał, bo to nic Bożym planom nie zaszkodziło. A raczej wręcz przeciwnie — dzięki różnym przeciwnościom te plany objawiły się w jeszcze większej pełni.
Zaufanie Bogu zatem nie polega na braku stresu, tylko polega na wewnętrznym przekonaniu, że cokolwiek się dzieje, Bóg ma to w swoich planach. My robimy to, co możemy, na ile potrafimy, na tyle działamy, natomiast rzeka historii płynie, ale Bóg ma nad nią absolutną kontrolę.
Zaufanie Panu Bogu polega też na tym, że w trudnych chwilach mówimy: „Panie Boże, teraz nic nie rozumiem, zupełnie się gubię w tym, co się dzieje, ale wiem, że Ty jesteś Panem historii i mojego życia, dlatego w ostatecznym rozrachunku wiem, że wszystkim nam to wyjdzie na dobre. Nie wiem jak, pewnie sam poprowadziłbym swoje życie inaczej, ale wiem, że jesteś Bogiem i dbasz o swoje dzieci, biorąc zawsze pod uwagę rozrachunek życia wiecznego, i ostatecznie tylko to się liczy”.
To pomaga nam wysnuć trzeci wniosek, mianowicie, że zaufanie do Pana Boga nie opiera się tylko na tym, co Pan Bóg może nam dać bądź załatwić w życiu doczesnym. Ufność ta dotyczy całego naszego życia, czyli przede wszystkim tego wiecznego. Tego, co się z nami stanie, kiedy zakończymy pielgrzymowanie na ziemi. Tu jesteśmy tylko w poczekalni. Szykujemy się wszyscy — my, nasi bliscy — na wejście do nieba. Jak mówi św. Benedykt, śpieszmy się i to tylko czyńmy, co nam przyniesie korzyść na wieczność.
Medytujmy nad tą antyfoną, próbujmy się mierzyć z tym, co dla nas trudne, spróbujmy powierzyć to w Boże ręce, nawet jeśli nas to bardzo dużo kosztuje, skupmy się na tym, że wszystko ma służyć naszemu zbawieniu. I pomyślmy, że Bóg tak nas umiłował, że Syna swego jedynego wydał za nas. Skoro więc miało miejsce tak wielkie poświęcenie z Bożej strony, to możemy być pewni, że wszystko, co nas spotyka, jest w Jego plany wliczone i ostatecznie ma służyć naszemu wejściu do raju.
Fragment książki „Dziennik z czasu zarazy”
Szymon Hiżycki OSB (ur. w 1980 r.) studiował teologię oraz filologię klasyczną; odbył specjalistyczne studia z zakresu starożytnego monastycyzmu w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Jest miłośnikiem literatury klasycznej i Ojców Kościoła. W klasztorze pełnił funkcję opiekuna ministrantów, duszpasterza akademickiego, bibliotekarza i rektora studiów. Do momentu wyboru na urząd opacki był także mistrzem nowicjatu tynieckiego. Wykłada w Kolegium Teologiczno-Filozoficznym oo. Dominikanów. Autor książki na temat ośmiu duchów zła „Pomiędzy grzechem a myślą” oraz o praktyce modlitwy nieustannej „Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie”.
opr. mg/mg