Człowiek, chrześcijanin, kapłan

Rekolekcje kapłańskie "Nadzieja zawieść nie może" - I rozdział

Człowiek, chrześcijanin, kapłan

ks. Tomasz Horak

NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE

ISBN: 978-83-7505-476-7

wyd.: WAM 2009



Człowiek, chrześcijanin, kapłan

Pierwszy i zasadniczy cykl rekolekcyjny osnuty jest wokół trzech egzystencjalnych planów naszego życia: człowiek, chrześcijanin, kapłan. By być dobrym księdzem, trzeba w jednakowej mierze świadomie pielęgnować każdy z tych obszarów. Życie człowieka w każdej z tych stref wyznaczają trzy wymiary, którymi są: wiara, nadzieja i miłość. I tak powstaje złożony, przestrzenny układ wciąż zmieniających się odniesień, zachowań, wzlotów, upadków. Tę przedziwną, a niezbywalną podwójną trychotomię mam ciągle przed oczyma i to ona inspiruje rekolekcyjne rozważania tej — i nie tylko tej serii.

SKĄD — DOKĄD?

wciąż w drodze
przez świat
czasem ktoś obok
czasem nikogo
skąd
dokąd
minęło południe
ile dnia pozostało
czy zdążę
dokąd
Zdziwienie malca

W dzieciństwie zbyt często w kościele nie bywałem. W Blachowni Śląskiej kościoła nie było. Parafii też nie. Zresztą, co pięcioletni pętak wiedział o parafii! Chodziło się bardzo długą drogą przez las do Kędzierzyna. Wtedy byłem w kościele z Tatą, widocznie musieliśmy być u Babci. Pamiętam zdziwienie, ogromne zdziwienie malca: lampka przy ołtarzu zawsze czerwona, dziś świeciła fioletowo! Tato coś mi tłumaczył, nie wiem co i nie wiem, czy sam wiedział, o co chodzi. Ale tę zmianę koloru lampki pamiętam do dziś. Fascynował mnie także widok krzyżyka na „czymś takim”, co ksiądz przynosił z sobą. Czy ja wiedziałem, że tam jest kielich? I po co on jest? Ale ten krzyżyk na zielonym (tak to zapamiętałem) welonie przykuwał uwagę. Wyobrażałem sobie, że ten znak odbija się niewidzialnie na odległość na moim czole.

Niewielkie były moje kontakty z kościołem i Kościołem, bo do jednego i do drugiego było daleko, nawet bardzo. Pamiętam atmosferę oczekiwania na jakąś wizytę. Przyszedł „Ktoś”: płaszcz, długa suknia, z nim jacyś nieznajomi chłopcy, czymś tam machał, śpiewali, były jakieś obrazki. To był ten jedyny zapamiętany kontakt z oficjalnym Kościołem — dziś wiem, że to była kolęda. Któregoś roku kościół przybliżył się. Dokładniej mówiąc, przeprowadziliśmy się do Kłodnicy, na kolejną nauczycielską posadę Rodziców. Do kościoła było teraz bliziutko. Ale w tym nowym miejscu czułem się obco. Na religię chodziłem, wiem na pewno, bo zapamiętałem dziwny strój zakonnicy, która nas uczyła. Z niedzielnych Mszy bardziej pamiętam swoje fantazje, które snuły się w myślach. Mszę śpiewał ksiądz w niezrozumiałym języku, wiedziałem, że to jest „po łacinie”. Po Mszy były strasznie długie kazania. Pieśni nie znałem, chyba tylko kolędy. Na ławkach były tabliczki z nazwiskami, naszego tam nie było, bałem się usiąść, więc stałem, a myśli ulatywały gdzieś bardzo daleko — wyobraźni nie brakowało mi nigdy.

W czwartej klasie przyszła pora na pierwszą Komunię. Tak to wtedy wyglądało. Z całego przygotowania pamiętam niewiele. Siedzę przed szafą w domu, na kluczyku powiesiłem dużą kartkę niewyraźnie zadrukowaną na niebiesko (dziś wiem, że to był maszynopis odbity spirytusowym powielaczem). Siedzę przed tą kartką i szafą, wkuwając na pamięć „grzechy”: do pierwszego, drugiego... i aż do dziesiątego przykazania. Potem było odpytywanie i tych „grzechów”, i innych wiadomości: Trzydzieści sześć!! — rzucił we mnie pytaniem gruby proboszcz. — Łaska Boża jest to dar Boży darmo dany człowiekowi dla zbawienia. Numer pytania i odpowiedź zapamiętałem do dziś. Wtedy jedno i drugie było tylko brzmieniem słów. Treści nie miało żadnej. Już wtedy wiedziałem, że nic nie wiem. Odpowiedzi się nauczyłem, bo pamięć mi służyła. Myślałem sobie: Jak będziesz duży, to zrozumiesz, o co chodzi. Zawsze byłem przekonany, że nie ma spraw, których zrozumieć nie można. Trzeba na to tylko czasu. Więc ze spokojem uczyłem się tych tajemniczo brzmiących formuł, ufając, że przyjdzie czas zrozumienia. Do Komunii szliśmy, ku jakiejś Tajemnicy. Bardziej jednak ku Czemuś niż ku Komuś. Była świeca, była bardzo tajemnicza książeczka w ręce i różaniec. A w poniedziałek, być może pierwszy raz w życiu, byłem na Mszy w dzień powszedni. Wcześnie rano, kościół pustawy, kazania (co za ulga...) nie było, obok kolega — Norbert. W ogóle było nas tylko kilkoro. Po Komunii czytanie z książeczki czegokolwiek. Bo trzeba się przecież pomodlić.

Gdzie jest mój dom?

Po latach i studiów, i kapłańskiej pracy, i specjalizacji z doktoratem, i pracy w „Gościu Niedzielnym” stawiam — już sam sobie — pytanie: Trzydzieści sześć! Formułkę pamiętam: Łaska Boża jest to dar Boży darmo dany człowiekowi dla zbawienia. Czy zrozumiałem więcej? Czy bardziej uwierzyłem? Zapisałem kiedyś w swoim kajeciku taki krótki wiersz przytoczony na początku rodziału, któremu dałem tytuł Dokąd.

Od bardzo dawna stawiam sobie jeszcze inne pytanie, o dom: Gdzie jest mój dom? Jest to pytanie człowieka, który nie jest zakorzeniony w jakimś jednym miejscu, człowieka który od urodzenia miał zbyt wiele adresów i ani jednego swojego. Heimatslos — mówią Niemcy. Jest to być może jakieś zubożenie. Ale jest to równocześnie wielka szansa. Szukałem więc swego domu, szukałem swego zakorzenienia w ludzkim świecie. (Nawet jakieś zręby autobiograficznej książki zaczynają się z tego wyłaniać). Znalazłem swój dom wśród ludzi wierzących w Boga, w Bożego Syna, który stał się człowiekiem. Nieważne, czy to są dzieci w szkole, czy zaprzyjaźnieni ze mną ministranci i ministrantki, czy koledzy—księża, czy ludzie prości, czy wykształceni, czy czytelnicy, czy redaktorzy, czy Polacy, Czesi lub Niemcy. Moim domem jest wielki dom wiary, dom modlitwy, dom religijnej tradycji, dom biblii i ludowej pieśni, dom bazylik i małych wiejskich kościółków.

Dom Kościoła — w pełnym, szerokim rozumieniu, czasem nawet z jakimś antyklerykalnym zabarwieniem, a na pewno w całym bogactwie charyzmatu, czyli Bożych darów.

Droga do źródła

Jak do tego domu trafiłem? I jak trafił do niego każdy z nas? Bo nie wątpię, że wspólny jest nasz dom mimo wszelkich różnic naszych życiorysów. Nie wszystko poddaje się definicji. Ale jedno mogę powiedzieć — nie musiałem szukać na oślep, nie jest to dzieło przypadku, postrzegam to dziś jako dobrze obmyślony plan. I domyślam się, kto te plany kreśli. Dlaczego tak osobiście zaczynam rekolekcje? I to rekolekcje dla współbraci kapłanów. Pytanie o wiarę, o drogę do Ewangelii, o drogę do Boga trzeba sobie stawiać. To jedna z prapotrzeb człowieka. Zatem: Kiedy i jak dokonało się to w moim życiu?

To pytanie (nawet jeśli pełna odpowiedź nie została sformułowana) prowokuje kolejne: Jak mam otwierać drogę do przyjaźni z Jezusem innym ludziom? Jak mamy otwierać umysły i serca na tajemnicę Boga? Jak tą drogą iść, budując w sobie i wokół siebie dobro? To przecie sens bycia chrześcijaninem. I księdzem, i biskupem. Zastanawiam się, czy aby chwilami nie oczekuję zbyt wiele. Może trzeba niewzruszonego spokoju proboszcza mego dzieciństwa wołającego na nas: Trzydzieści sześć! Przecież i tak doszedłem do wiary i do Jezusa. Tak... ja doszedłem. Ilu moich kolegów i koleżanek nie doszło?

W czym tkwi tajemnica wiary? Życie nauczyło mnie, że nie jest to skutek duszpasterskiej sprawności, kaznodziejskicj czy publicystycznej atrakcji. Odpowiedź mamy od dawna zapisaną w skarbcu wiary Kościoła, nawet w tym najprostszym katechizmowym ujęciu zwanym Głównymi prawdami wiary: Łaska Boża jest do zbawienia koniecznie potrzebna. Zatem wiara jest darem.

wciąż w drodze
przez świat
czasem ktoś obok
czasem nikogo
skąd
dokąd
minęło południe
ile dnia pozostało
czy zdążę
dokąd

Wiem skąd — z rąk Stwórcy. Wiem dokąd — do źródeł życia i dobra, do źródeł prawdy i piękna. Droga — można powiedzieć — w górę rzeki, do jej źródeł. Aby zrozumieć siebie i całą resztę życia. Aby cieszyć się niezmąconą czystością źródła i wszystkiego, co zeń wypływa. Na ile będę umiał poprowadzić ku temu źródłu? Nie wiem. Będę próbował odtworzyć drogę, którą z pomocą Bożej łaski sam przebyłem. Nie, nie całą drogę, nie sposób. Tylko jej fragmenty. Będę próbował uchwycić pewne kierunki, dostrzec charakterystyczne punkty orientacyjne, zauważyć też miejsca, gdzie drogę gubiłem. Nie planuję kaznodziejskiej błyskotliwości, nie zakładam głębokiej filozofii ani teologicznych odkryć. Nie chcę koncentrować się na tematach modnych i narzucanych nam ostatnio przez media. Chcę dotknąć spraw, problemów, tematów, które wydają mi się podstawowe, proste, a zarazem fundamentalne.

Cieszy mnie, że w nauczaniu papieży — a myślę o obu — Janie Pawle II oraz o Benedykcie XVI — te właśnie podstawowe tematy są wciąż obecne. Nie będę zbyt wiele cytował, powtarzał papieskich dokumentów — choć zachęcam do sięgnięcia po nie. Inspiracji czerpię z nich wiele.

Powiem też inaczej: wiele razy ucieszyłem się, gdy w papieskich listach i adhortacjach odnajdowałem potwierdzenie moich przemyśleń, intuicji, czasem nawet intuicji nieco zbuntowanych wobec tego, czego doświadczałem (czy doświadczam) w realiach księżowskiego świata.

Na koniec jeszcze jedno. Wielu ludzi modli się za nas. Nie ma rekolekcji bez modlitwy. I tej wewnątrzrekolekcyjnej, i tej z zewnątrz. I tej wkomponowanej w program, i tej własnej, osobistej, często bez słów, ale z wielkim wysiłkiem ducha wznoszącej się ku Bogu.

Modlitwie wewnątrzrekolekcyjnej jako podłoże i przestrzeń służyć musi cisza i milczenie. Gdy odprawialiśmy w gronie redakcji „Gościa Niedzielnego” doroczne rekolekcje, odwiedził nas arcybiskup Damian Zimoń. Byłem pierwszy, którego spotkał przy wejściu. — Milczą? — zapytał zdecydowanym tonem. — No, wie ksiądz Biskup, dziennikarze... Przerwał mi: Powinni milczeć.

  • Modlą się moi parafianie, a szczególnie grupka młodzieży, z którą jestem związany takim przymierzem codziennej wymiany modlitwy: ja za ciebie — ty za mnie.
  • Modli się grono moich redakcyjnych przyjaciół z „Gościa”.
  • Modlą się za nas benedyktyni w Biskupowie.
  • Modlą się służebniczki dębickie.
  • Modlą się służki Niepokalanej w Mariówce.
  • Modlą się nazaretanki w kilku klasztorach.
  • Modlą się karmelitanki w Spręcowie.
  • Modlą się karmelitanki Dzieciątka Jezus w Sosnowcu.
  • Modlą się niepokalanki.
  • Modlą się siostry szensztackie w Świdrze.
  • Modlą się dominikanki.
  • Modli się grono moich internetowych znajomych.

Obiecałem wszystkim modlitewną wzajemność, bo odwzajemniona modlitwa urasta do ogromnej siły ducha.

dalej >>

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama