Pobożność maryjna to nie czczy sentymentalizm, ale uczenie się od Maryi-kobiety postaw ważnych i dla kobiet, i dla mężczyzn
Na widok głodnego człowieka mężczyzna ma ochotę napisać traktat o niesprawiedliwości społecznej albo wywołać wojnę. Kobieta natomiast zagląda do kuchni, aby sprawdzić, czy nie zostało jej coś z obiadu.
MARIUSZ MAJEWSKI: Zacznijmy prosto z mostu: czy Matka Boża, którą stawia się często za wzór kobietom, może czegoś nauczyć mężczyzn?
PAWEŁ KRUPA OP: Pozwoli pan, że zacznę od pewnej historii. Otóż byłem kiedyś w gościnie u znajomej, która miała dwóch synów, wtedy jeszcze zupełne dzieciaki. W pewnym momencie jeden z malców czmychnął do łazienki, a jego mama poszła po coś do kuchni. Nagle z przedpokoju dobiegł mnie jej podniesiony głos: „Wstawaj, na stojąco rób, jak chłopaki, żadnego siadania!”. Chwilę potem, widząc moje osłupienie, wyjaśniła podenerwowana: „No co, uchylone było, to zajrzałam. Ojca nie ma w domu całe dnie, ktoś go musi przecież nauczyć sikać”.
Ja też osłupiałem.
Tak? Ręczę panu jednak, że ta historia związana jest bezpośrednio z tematem naszej rozmowy. Kiedy zastanawiałem się nad pytaniem postawionym przez redakcję „W drodze”, o to, co Matka Boża ma do zaproponowania mężczyznom, to pomyślałem sobie, że znowu jakaś kobieta ma mnie czegoś uczyć. Od kołyski do matury same „edukatorki” — mężczyzn jak na lekarstwo. Nawet sikać nas uczą! Czy jest zatem sens stawiać mężczyźnie za wzór kolejną kobietę? Czy to nie za dużo? Czy oni to zniosą? Kiedyś może było inaczej, ale dziś Maryja tonie w fali sfeminizowanego życia.
A jednak, choćby w średniowieczu, które ojciec tak lubi, a także później, pobożność maryjna kształtowała również mężczyzn.
Kiedyś postać Maryi odgrywała rolę edukacyjną w sposób oczywisty, jakby naturalnie, bo Matka Boża na gruncie duchowym uczyła tego, czego kobiety uczyły ówczesnych mężczyzn w życiu codziennym: delikatności, dobrych manier, bezinteresownego szacunku. Mężczyzna przy kobiecie miał okazję wykształcić i rozwijać cechy rycerskie. Wie pan, że niektórzy możni panowie mieli przywilej wjeżdżania do kościoła na koniu? Niech pan to sobie teraz wyobrazi: zajeżdża taki wielmoża butny koniem przed ołtarz, a tam z figurki patrzy na niego z politowaniem subtelna i delikatna Matka Boża. To było jak orzeźwiający powiew łagodności w brutalnym świecie wojowników. Nie zapominajmy, że określeniem, którego Kościół najchętniej wtedy w odniesieniu do siebie używał, było „Ecclesia Militans” — Kościół walczący: przeciw grzechowi, heretykom, Saracenom, i ta postawa Maryi znakomicie zmiękczała tę twardą wspólnotę, zdominowaną przez uzbrojonych mężczyzn, którzy nawet łagodnego Pana Jezusa, na jednej z bizantyjskich mozaik, ubrali w strój rzymskiego żołnierza, krzyż kazali nieść jak włócznię, a księgą Słowa osłaniać się jak tarczą. Le Christ chevalier ... to może ładnie brzmi, ale jest trochę niezręczne jako metafora.
Wielkie nabożeństwo do Matki Bożej mieli także mnisi.
Duchowni, w tym także mnisi, byli kształtowani, jak wszyscy mężczyźni, przez etos rycerski, który dwóm kobietom — matce i damie serca — nakazywał cześć i wierność absolutną. Matka Boża doskonale łączyła w sobie obie te funkcje. Z jednej strony przypominała ziemską matkę, ku niej kierowała myśl, będąc jednocześnie matką wszystkich wierzących, a z drugiej strony wchodziła ze swoją czystą, choć niepozbawioną emocji kobiecością w życie mężczyzny, który decydował się na samotność dla Chrystusa.
To wszystko czas przeszły. Czy edukacyjna rola Maryi w tym wymiarze, o którym mówimy, to już historia?
Zmiana dokonała się na naszych oczach, a związana jest ze zmianą miejsca kobiet w społeczeństwie europejskim. Kobiety podjęły słuszną i skuteczną walkę o swoje prawa i odniosły niewątpliwy sukces. Jednocześnie zaczęły się w jakiś sposób do mężczyzn upodabniać, a ci ostatni również poszli w kierunku równości, by nie rzec identyczności płci, odchodząc konsekwentnie od modelu wzbogacającej się nawzajem komplementarności. Dlatego dzisiejszy feminizm jest doskonałą ilustracją zjawiska „opóźnienia”, jakie często spotykamy w historii idei. Na przykład pod koniec XIV wieku na Uniwersytecie w Paryżu w teologicznych traktatach i dysputach walczono z tezami nominalizmu, choć nie udało się odnaleźć w tym okresie żadnego myśliciela, który by owe tezy jawnie i wprost popierał. Po prostu wyrobił się pewien usus intelektualny, takie miejsce wspólne, które wciąż tradycyjnie powielano. Podobnie dzisiejsze feministki walczące z „maczyzmem” i rządami supersamców według mnie są kompletnie zapóźnione. No bo gdzie są ci samcy?! W przestrzeni popkultury na jednym biegunie pomykają kruche emocjonalnie bawidamki, trochę tylko mniej wydepilowane od swoich koleżanek, a na drugim zalegają niedomyte, opite piwskiem grubasy w stylu Ferdka Kiepskiego. I to mają być godni przeciwnicy feministek? Przecież tu nie ma z kim walczyć — śmiech na sali! Dzisiejszy feminizm w Europie na kilometr trąci anachronizmem. Powiem więcej: w interesie Europejek leży nie tyle walka z mężczyznami, ile walka o nich. Bo giną.
A wracając do tematu: edukacyjna rola Maryi jako mistrzyni rycerstwa skończyła się wraz ze śmiercią ostatniego rycerza.
Czas rycerzy skończył się bezpowrotnie...
Oczywiście, zanika sztuka kształtowania w młodych chłopcach, a później mężczyznach rycerskości i szacunku wobec słabszych, uciskanych, w tym także kobiet. Nawet zwykłej kultury mało kto już dziś uczy. Pewna pani opowiadała mi historię, która przydarzyła jej się podczas podróży koleją. Było lato, dość gorąco, pełno ludzi. W pewnym momencie jedyny mężczyzna w przedziale pyta: „Przepraszam bardzo, czy pozwolą panie, że zdejmę marynarkę?”. Ona mało nie zemdlała z wrażenia. Bo, proszę pana, jej koledzy buty przy dziewczynach ściągają, nie pytając o pozwolenie, a tutaj gentleman pyta, czy może zdjąć marynarkę. Jakby nie z tej epoki. I chyba to jest to. Jej koledzy to dzieci, wieczni chłopcy, w których między emocjami a czynami nie istnieje żaden bufor, żadna przegroda rozumu, opanowania czy rozwagi. Co w sercu, to na widelcu! Maryja nie będzie dziś uczyć delikatności czy męskiej subtelności facetów, którzy od dzieciństwa są wychowywani w cieple i którym jakiekolwiek wymaganie, nakaz czy obowiązek wydają się atakiem na ich wolność. A jeśli to kogoś razi, to tym gorzej dla niego.
Maryja była Matką Jezusa, czyli Boga i człowieka. Czy trudność odnoszenia się do Niej jako wzoru nie wynika także z tego specjalnego posłannictwa?
Z pewnością. Chociaż fakt Bożego macierzyństwa Maryi jest dla naszej kultury nie tyle ciężarem czy przeszkodą, ile zarzewiem kulturowej rewolucji. W starożytności uznawano, że w procesie prokreacji kobieta jest rodzajem inkubatora, w którym mężczyzna składa nasienie, czyli coś, co będzie człowiekiem. W kobiecie to coś miało jedynie dojrzeć, on był aktywny, ona pasywna. Na tym w pewien sposób opierało się także rozumienie ról społecznych mężczyzny i kobiety. Zgodnie z tym poglądem mężczyzna dawał dziecku zarówno ciało, jak i całe jego człowieczeństwo. W wypadku Jezusa nie mogło się tak stać, bo Jezus nie miał ziemskiego ojca, Jego cielesność dana Mu została przez Matkę, która wypełniła niejako to, co w świadomości ludzi tamtej epoki było domeną mężczyzn. Czy zdaje pan sobie sprawę, co to za rewolucja? W patriarchalnym społeczeństwie pojawia się kobieta, która w niedościgniony sposób zdystansuje wszystkich mężczyzn świata. Chwała Bogu, że Pan Jezus wcielił się w ciało mężczyzny i trochę powodów do dumy nam, facetom, zostawił! Narodziny Jezusa oznaczały w tym kontekście mniej więcej tyle, że oto istnieje przynajmniej jedna kobieta na świecie, która dała dziecku to, co zwykle daje wyłącznie mężczyzna. Nieprawdopodobne. Nagle w religii, w której nie było kapłanek, pojawia się kobieta, która jest między uczniami Jezusa, mało tego — zajmuje tam szczególne miejsce i jest Matką Tego, którego nazywają Nauczycielem i Mistrzem. A jednocześnie wcale się nie stara któregokolwiek z Apostołów zastępować, a tym bardziej wysadzać z siodła. Gdyby nie tajemnica Wcielenia, nie byłoby mowy o żadnym równouprawnieniu, równości, komplementarności. Byłyby absolutne rządy facetów i basta.
Może więc mężczyźni żyjący w XXI wieku mogą się czegoś nauczyć od Maryi?
Po pierwsze, Maryja uczy nas troski o to, co wypełnia naszą codzienność. Jako mężczyźni świetnie się czujemy w świecie idei, abstrakcji. Jesteśmy genialnymi strategami, potrafimy snuć śmiałe wizje. Kobieta widzi codzienność i najważniejsze potrzeby w życiu otaczających ją osób. Na weselu w Kanie Galilejskiej to Maryja dostrzegła podstawowy brak, czyli brak wina. I znów przypomina mi się rodzinna historyjka. Moi znajomi mieli bardzo zdolnego syna. Mądry nad wiek, niezwykle utalentowany i pracowity. W wieku 12—13 lat pisał wiersze na naprawdę niezłym poziomie, poruszające takie kwestie, których nikt by się u młodego chłopca nie spodziewał. Kiedyś siedzimy z jego ojcem, on pokazuje mi kilka wierszy syna i pyta, co o tym sądzę. Dyskutujemy o talencie chłopaka, który coraz bardziej pąsowy z zadowolenia siedzi sobie w kąciku. W tym momencie w drzwiach staje matka i mówi: „A schody dalej niepozmywane, od trzech dni proszę, bezskutecznie”. Już, już miałem sobie pomyśleć coś o przyziemności kury domowej, kiedy nagle zrozumiałem, że ona przecież tymi słowami ratuje w swoim synu normalność, przywraca mu kontakt z rzeczywistością, a przede wszystkim kieruje jego uwagę na proste potrzeby otoczenia, czyli rzeczy, o których łatwo zapomnieć, gdy pofrunie się szlakiem górnolotnych idei. Maryja tego właśnie uczy. Facetom bardzo tego potrzeba.
Dziwne jest to, co ojciec mówi, bo czyż to nie mężczyzna właśnie jest konkretny, zdecydowany i praktyczny, a kobieta krucha, zagubiona, pełna wahań?
Nieprawda. To mężczyźni są teoretykami, barowymi filozofami i kombinatorami. Kobiety mają w sobie jakąś nieomal cielesną prostotę. Proszę zauważyć jak mało jest kobiet filozofów, jak niewiele ich jest w naukach teoretycznych. Tak jakby mężczyźnie łatwiej było oderwać się od konkretu i zająć abstrakcją. I to jest cudowne! Cudowne jest, że nie jesteśmy tacy sami i że tacy nie będziemy, ale jedni od drugich możemy się czegoś uczyć.
Jak często kobieta słyszy od mężczyzny, który od niej odchodzi, że on nie może z nią być, bo ona jest taka cudowna, że on na nią nie zasługuje. Odchodzę od ciebie, bo nie jestem ciebie wart. Która kobieta zrozumie taką logikę? Żadna. Kochasz mnie, to ze mną bądź, a nie kombinuj! A my, faceci, znakomicie rozumiemy takie meandry i chętnie się w nich gubimy.
Gdzie szukać przyczyny tej różnicy?
Pisałem o tym kiedyś na łamach „W drodze”. Za św. Hildegardą z Bingen wróciłbym do samego początku, czyli do momentu stworzenia. Przyjrzyjmy się, jak zostali stworzeni mężczyzna i kobieta. Mężczyzna został stworzony z gliny. Z tego, co niskie, ciężkie i zimne, czyli z wody i z ziemi, które — wedle kosmologii starożytnej — wraz z gorącym ogniem i lekkim powietrzem tworzą zbiór składowych elementów wszechświata. Natomiast kobieta została stworzona z żebra mężczyzny, z ciepłego, tętniącego życiem ludzkiego ciała. Hildegarda w tym właśnie widzi pierwszą przyczynę różnorodności kobiet i mężczyzn. To doskonały metaforyczny skrót męskiej i kobiecej osobowości. Mężczyzny, który wobec tego, co cielesne i materialne, jest „jakby z zewnątrz”, i kobiety, która porusza się w środowisku ciała naturalnie i z prostotą. Na widok głodnego człowieka mężczyzna ma ochotę napisać traktat o niesprawiedliwości społecznej albo wywołać wojnę. Kobieta natomiast zagląda do kuchni, aby sprawdzić, czy nie zostało jej coś z obiadu.
Czy wyjątkowa pozycja Matki Bożej nie odsuwa jej jakoś od nas, nie czyni odległą?
O Maryi trzeba mówić prawdę, całą prawdę i tylko prawdę — wtedy Jej historia jest dla nas źródłem umocnienia i nadziei. Nie można przechodzić w milczeniu obok tajemnicy macierzyństwa Maryi czy niepokalanego poczęcia, ale nie możemy też nie widzieć, że jest Ona po prostu jedną z nas. Nie jest ani postacią historyczną z zamierzchłej epoki, ani mitem czy alegorią. A tymczasem my trochę tak właśnie Ją przedstawiamy: jako bohaterkę przeszłości albo uniwersalny mit. W obu przypadkach można Ją podziwiać, ale trudno w jakikolwiek sposób naśladować. Tak mało mamy przedstawień Maryi piorącej Jezusowi pieluszki. Jeśliby nasze wyobrażenie o Maryi oprzeć jedynie na świętych obrazkach, to wyszłoby na to, że większość życia spędziła, klęcząc przy żłóbku i unosząc się w chmurach. A przecież robiła to, co każda matka robi przy dziecku. Wracając zaś do mężczyzn, to sądzę, że odmitologizowanie Maryi pomogłoby im spojrzeć na Nią realnie, jak na przewodniczkę, a nie jedynie kolejny kobiecy ideał o tyleż piękny, co nieprawdziwy, a w każdym razie odległy.
Czego jeszcze brak współczesnym mężczyznom, a czego śmiało mogą się nauczyć od Maryi?
Milczenia. Oczywiście, że dotyczy to zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Mam jednak wrażenie, że ostatnio mężczyźni stali się bardzo rozgadani. Plotkują, obgadują, popisują się, przelewają potoki pustych słów, przechwałek, głupich żartów. Czasem jest to wprost nie do zniesienia. A Maryja? Ona milczy i rozważa. Wśród zgiełku stara się znaleźć sens. Si tacuisses... szkoda, że w szkołach nie uczy się już dzisiaj łacińskich maksym.
Maryja uczy też cierpliwości. Zauważył pan, jak często i jak długo czekamy w życiu na różne rzeczy? A tymczasem świat nas pogania, bo sam leci bez opamiętania do przodu. Nam, mężczyznom, bardzo potrzeba cnoty cierpliwości. Przede wszystkim wobec nas samych, wobec naszych słabości, z którymi wciąż się zmagamy. Łatwo wygrać bitwę — wystarczy trochę brawury. Ale do wygrania wojny potrzeba tony cierpliwości. Potrzeba jej także do innych. Przykładów, zwłaszcza jeśli ktoś prowadzi samochód po warszawskich ulicach, można by mnożyć na pęczki.
Powiedzieliśmy już, że Maryja może uczyć mężczyzn delikatności, ogłady, milczenia, cierpliwości czy troski o zwykłą codzienność. A w dziedzinie wiary?
Zaangażowania w sprawy Boga i ludzi. Takiego prawdziwego, ludzkiego, czyli pełnego obaw, ale też gotowego do przekroczenia siebie. Ujmując to bardziej dosadnie, Maryja może pomóc mężczyznom skrócić okres noszenia krótkich spodenek. Dzisiaj to zjawisko jest coraz bardziej widoczne w naszym kręgu kulturowym i nie tylko. Mężczyźni chcą za wszelką cenę przedłużyć okres beztroskiej młodości i — jak długo się da — uciekać od odpowiedzialności. Zauważmy, że zadanie, które otrzymała Maryja od Anioła Pańskiego musiało Ją nieźle wystraszyć. A jednak je podjęła. Dorosła. Wzięła na siebie misję. Taka postawa we współczesnej, infantylizującej się Europie jest na wagę złota. To dla nas, mężczyzn, prawdziwe wyzwanie. I nie ma co grymasić, że ukazuje nam to kobieta. Bo uczy nas cechy bardzo męskiej, na którą z utęsknieniem czekają otaczające nas kobiety — odpowiedzialności.
Trudne słowo...
Niełatwe, to prawda. Ale też nie jesteśmy sami wobec naszych zadań. I to jest ostatnia lekcja Maryi dla mężczyzn, o jakiej chcę wspomnieć. Przeczytałem ostatnio po raz kolejny fragment z De fide orthodoxa Jana z Damaszku mówiący o tym, że Maryja została oczyszczona od wszelkiej zmazy, aby stać się Matką Chrystusa, i dana Jej została od Boga łaska przyjęcia w siebie bóstwa Słowa, drugiej Osoby Trójcy Świętej. Czytałem to zdanie wiele razy, bo cytuje się je nieodmiennie w sporach o Niepokalane Poczęcie Maryi, jednak teraz po raz pierwszy uderzyła mnie druga jego część. Maryja nie byłaby w stanie przyjąć w siebie bóstwa Logosu, gdyby nie otrzymała takiej łaski. Ona nie jest skarbonką, do której przypadkowo wpadła złota moneta, bo to, co miała przyjąć, przekraczało ją w sposób niewyobrażalny. A jednak się to stało.
Myślę o wielu mężczyznach, którzy żyją w przekonaniu, że nałożone na nich lub podjęte przez nich dobrowolnie zadania przekraczają ich siły, którzy się boją, że nie dadzą rady, którzy mają ochotę zrejterować. Takie myśli i uczucia goszczą często w męskich sercach, tylko nie lubimy o nich mówić. Mam ochotę powiedzieć tym moim braciom: nie bójcie się! Popatrzcie na Maryję. Jeśli Bóg postawił was przed trudnym zadaniem albo jeśli podjęliście się w Jego imię czegoś, co teraz wydaje się ponad siły — ufajcie! On dał Maryi moc przyjęcia bóstwa i stania się naprawdę Matką Boga. On da wam moc uniesienia zadań, które stoją przed wami. On was nie opuści. On będzie w was siłą i mocą do działania. Tego uczy nas — czasem zmęczonych, czasem przestraszonych facetów — ta wyjątkowa kobieta z Nazaretu.
Rozmawiał Mariusz Majewski
Paweł Krupa — ur. 1965, dominikanin, historyk mediewista, studiował w Krakowie, Paryżu i Rzymie, od 1997 roku członek Commissio Leonina przygotowującej krytyczne wydanie dzieł św. Tomasza z Akwinu, dyrektor Instytutu Tomistycznego, mieszka w Warszawie.
opr. mg/mg