Fragmenty książki "Ucieczka za Świata? Zakony dzisiaj"
Copyright © Wydawnictwo WAM 2003
Rozdział II
Taka wizja ewangelicznego ubóstwa, wizja szeroka i zarazem realistyczna, wyraźnie wykracza poza ciasne granice ujmowania naszego ślubu w aspekcie jedynie prawnym czy duchowym. Jest też nadzwyczaj wymagająca, bo każe nam pytać się o naszą osobową spójność z publiczną profesją w okolicznościach współczesnego życia zakonnego. I każe nam też zadać sobie to jakże istotne pytanie: po której stronie jesteśmy naszym życiem — czy jesteśmy z bogatymi, czy z ubogimi? Albo czy przypadkiem w porównaniu z bogatymi, jak również ubogimi nie tworzymy swego rodzaju trzeciej kategorii, szczególnie uprzywilejowanej? Czy przypadkiem nie należymy do tych, którzy choć posiadają wiele, wolni są jednak od trosk i niepokojów ludzi bogatych? Bo nie muszą pracować tak jak oni, nie muszą zadręczać się myślą o konkurencji, starać się o kredyty, śledzić z niepokojem wahań koniunktury ekonomicznej, hossy czy bessy na giełdzie. Takie pogłębione spojrzenie na specyfikę naszej sytuacji nieuchronnie prowadzi nas do stwierdzenia pewnej dwuznaczności. Nasze przyjacielskie stosunki z tymi, którzy posiadają wiele, nasze przyzwyczajenie do wygodnego życia i przywilejów dzięki świadczonym przez nas posługom, które sprawiają, że jesteśmy dobrze widziani; nasza zdolność pobudzania wielu osób do filantropii, wreszcie rzeczy nagromadzone przez całe wieki historii naszych zgromadzeń i w jakimś sensie obecne w nas — wszystko to niewątpliwie bardzo utrudnia nam przeżywanie na serio radykalnego ubóstwa ewangelicznego. A zatem — od czego powinniśmy zacząć nasze nawrócenie?
Świat, w którym żyjemy i który rzuca nam wyzwanie, jest światem skomplikowanym i pełnym sprzeczności. I taki świat mamy obowiązek ewangelizować, w nim powinniśmy głosić wszystkim orędzie, powinniśmy żyć i pracować dla wszystkich. Z drugiej strony, nasze zakonne powołanie, jeśli dogłębnie je rozumiemy, w tym właśnie świecie zachowuje szczególną aktualność. Bardziej niż kiedykolwiek jego racja bytu została uznana i potwierdzona przez Kościół, albowiem bardziej niż kiedykolwiek świat potrzebuje ludzi, którzy w sposób wyraźny świadczyliby o absolutnym prymacie Boga i wynikającej stąd względności tego, co ludzie, a konkretnie ludzie naszych czasów uznają za wartość absolutną.
Wielu zakonników wspaniałomyślnie i szczerze zdecydowało się pójść do materialnie ubogich, do potrzebujących ze slumsów i dzielnic nędzy. Inni, oprócz tej fizycznej obecności pośród ubogich, dostrzegli jeszcze potrzebę zakwestionowania samych struktur naszego świata, które sprzyjają powstawaniu takich sytuacji. Dla ubogich, zepchniętych na margines, dla tych jakże licznych we współczesnym świecie, którzy nie mają nawet minimum wyżywienia i ubrania ani gwarancji elementarnego wykształcenia, opieki zdrowotnej, najskromniejszego mieszkania, pracy — dla tych wszystkich zakonnik nie może być tylko narzędziem pomocy i opieki. Powinien bowiem stać się również rzecznikiem sprawiedliwości, poruszając sumienia tych, którzy sprawują władzę i posiadają środki, powinien występować w imieniu ludzi, którzy nie mają głosu ani przedstawicielstwa i nie wiedzą nawet, w jaki sposób upomnieć się o swoje prawa. Społeczeństwo głodujących, emigrantów, wykolejonych, bezrobotnych, uciśnionych potrzebuje naszej obecności. Musimy jednak wystrzegać się przy tym czynienia sobie z ich sytuacji swego rodzaju atrakcji turystycznej czy odskoczni i udawania się do nich nie tyle z orędziem wyzwolenia, żeby pomóc im zrozumieć życie w ich sytuacji i walczyć razem z nimi o jej przezwyciężenie, co raczej — żeby posłużyć się nimi dla zaspokojenia naszych aspiracji duchowych czy nawet ideologicznych. Nie wolno nam wykorzystywać takich ubogich dla naszych celów osobistych czy wspólnotowych.
Wszelka pochopna próba zakładania wspólnot czy zgromadzeń zakonnych w środowiskach ubogich, zakładania wspólnot niedostatecznie przygotowanych, nie związanych ze środowiskiem, nie czujących konkretnej sytuacji — jest w gruncie rzeczy uprawianiem turystyki zakonnej. Jest to nawet nowa forma ucisku, kiedy idzie się do środowisk ludzi ubogich, żeby zaostrzać w nich problemy, których oni nie są świadomi, a my sami nie dajemy ich rozwiązań, albo nie troszczymy się o ich rozwiązanie razem z ubogimi i od nich zaczynając; zamiast tego upolityczniamy nieodpowiedzialnie owych ubogich i wciągamy ich w konfrontację; a kiedy sytuacja przyjmie dramatyczny obrót, my sami wycofujemy się przestraszeni, by schronić się w bezpiecznym dla nas miejscu, jako osoby bez zobowiązań rodzinnych i posiadające oparcie we własnych zakonach. Jakże często, owładnięci jakąś ideą, prowokujemy sytuacje ponad siły ojców rodzin lub młodych ludzi, którzy porwani naszym słowem, rzucają się w heroiczne przygody i ostatecznie, w decydującym momencie, nie mogą liczyć na naszą pomoc. Kościół, a w szczególności Kościół brazylijski wielokrotnie już dowiódł, że posiada osoby, które aż do śmierci ponoszą konsekwencje swoich czynów. Dochodzi w nas jednak do głosu naleciałość retorycznego charakteru naszej formacji humanistycznej. Łatwo przychodzi nam mówić i mnożyć dokumenty czy deklaracje. Bardzo trudno natomiast o wnikliwą analizę złożonych sytuacji i podjęcie w sposób uczciwy i konsekwentny, z obiektywizmem i zmysłem krytycznym poważnego, zakrojonego na długą metę wysiłku, który miałby na celu wyzwolenie człowieka ubogiego z niesprawiedliwych struktur; tych zaś struktur nie da się zmienić za pomocą słów czy emocji; potrzebny jest przede wszystkim wytrwały wysiłek życia, które czerpie z ewangelicznej mocy Ducha i rzeczywiście, a nie tylko werbalnie uczestniczy w budowaniu nowego społeczeństwa.
Świat nie składa się jednak wyłącznie z ubogich i nędzarzy. Nie mniejszym wyzwaniem dla nas jest społeczeństwo opływające w dostatek, o nastawieniu konsumpcyjnym; są dla nas wyzwaniem środowiska o wyrafinowanej kulturze, kręgi uniwersyteckie, ludzie sztuki, nauki, śródków masowego przekazu, ludzie finansów, handlu, przemysłu, techniki, klasa robotnicza miejska i wiejska. Wszyscy oni również potrzebują naszej obecności i byłoby tragiczną krótkowzrocznością Kościoła, gdyby pomijał te trudne obszary. W wyniku historycznej ewolucji my sami jako osoby zakonne częściej mimo wszystko znajdujemy się po stronie obfitości niż niedostatku. I bywa, że przyswajamy sobie nie tylko niektóre elementy, ale i nawet same zasady życia w obfitości. Aktualnie pojawiająca się reakcja nie może być powierzchowna ani upraszczająca. Istnieje bowiem radykalna różnica pomiędzy byciem z bogatymi a kontestacyjną i ewangelizacyjną obecnością pośród bogatych. Trudność polega na tym, że to my sami musimy dostrzec i wyważyć w swoim wnętrzu ową różnicę, a nie oczekiwać, by uczynili to inni. To samo odnosi się do naszych stosunków ze środowiskami, które nie zaliczają się do bogatych, ale nie są też środowiskami ubogimi czy z marginesu; i z takich to środowisk Kościół i my jako zakonnicy wycofujemy się w elegancki sposób, ponieważ są trudne, krytyczne i wymagające.
W Kościele brazylijskim znamienne jest wspólnotowe podejście do działalności ewangelizacyjnej oraz kształtowanie się wszędzie podstawowych wspólnot kościelnych, które są niczym zapowiedź wios- ny; rodzi to w nas wszystkich nadzieję. Powinniśmy się jednak zastanowić, dlaczego owe wspólnoty udaje nam się tworzyć głównie w regionach wiejskich i wśród osób w średnim wieku. Środowiska miejskie i środowiska młodzieżowe — tak charakterystyczne dla naszego kraju — pozostają dla nas ciągle wyzwaniem. Znikoma jest procentowo nasza ewangelizacyjna obecność w środowiskach akademickich czy robotników przemysłowych: jesteśmy albo nieobecni, albo archaiczni w sposobach komunikacji. Dowiedzione zostało, że nie wywieramy ewangelizacyjnego wpływu na wielką część alumnów naszych kolegiów i ich rodziców, na lekarzy i sanitariuszy naszych szpitali. Nie potrafiliśmy nawet nawiązać dialogu ze środowiskami artystycznymi i naukowymi, nie mówiąc już o środowiskach przedsiębiorców, przed którymi okopujemy się i nie próbujemy poznać przynajmniej ich dynamiki. Nie jest więc przypadkiem, że brakuje w Kościele brazylijskim postaci czy instytucji, które mogłyby podjąć poważny i krytyczny dialog. Musiałby on być podbudowany rzetelnymi analizami historycznymi i kulturalnymi, żebyśmy mogli kompetentnie przedstawić w środowiskach pozakościelnych nasze poglądy na temat tak licznych problemów ludzkich i społecznych. Jak dotąd, podchodziliśmy do nich w sposób powierzchowny i zbyt doraźny. Z powodu naszych zaniedbań i braku kompetencji owe środowiska wybierają inne rozwiązania prawne i strukturalne, ulegając sile innych słów — być może mniej treściwych, lecz wypowiadanych bardziej zrozumiale i lepiej osadzonych w rzeczywistości.
Ewangeliczne horyzonty misji Jezusa Chrystusa, którą my dziś mamy kontynuować, nie mogą być zawężane przez nasze ograniczenia. I to właśnie ubóstwo ewangeliczne, które publicznie głosimy, wyzwoli nas do czytelnej i kontestacyjnej obecności na tych wszystkich obszarach, do których z powodu naszej miernoty nawet nie zbliżamy się lub z których tchórzliwie się wycofujemy.
Tym, czego nam istotnie brakuje, jest wewnętrzna wolność, a dać nam ją może tylko ubóstwo istnienia i osoby. Zakotwiczona w nim wewnętrzna wolność pozwoli nam stwierdzić, że konieczne jest pójście do materialnie ubogich, podobnie jak nieodzowne jest też nasze osobiste nawrócenie, aby zachować czyste serce względem tych, którzy nie są ubodzy w dobra materialne, ale brakuje im Boga. Ewangelizowanie takich ludzi jest równie trudne, jak nasze osobiste nawrócenie. Lecz ta sama moc Ducha Świętego, która pozwala nam dziś dosłyszeć wołanie uciśnionych, może nas również uzdolnić do ukazywania wszystkim innym ludziom oblicza Jezusa Chrystusa. On pragnie zbawienia wszystkich i chce, aby wszyscy rozpoznali w Nim — również za naszym pośrednictwem — objawienie miłości Ojca, bez której ani my, ani nikt inny nie byłby w stanie zmieniać struktur. Ewangelia jest całościowym projektem dla wszystkich ludzi. Fakt, iż Jezus uprzywilejowywał ubogich, nie oznacza, iż tym samym wykluczał bogatych, chociaż starał się uczynić wszystko, by przestrzec ich przed ogromną przeszkodą, jaką stanowi bogactwo; zniewala ono bowiem człowieka i prowadzi go do zapomnienia o Bogu i bliźnim. Lecz pomiędzy bogatymi i ubogimi w dobra znajduje się liczna warstwa tych, których my wykluczamy, co najmniej w naszych teoriach, lecz także i w praktyce, albowiem nie potrafimy być wobec niej tym, czym być powinniśmy. Jako zakonnicy cierpimy na utratę siły ewangelizacyjnej, spowodowaną stwierdzeniem naszych ograniczeń, których w głębi i na poziomie egzystencjalnym nie akceptujemy, ponieważ nie mamy w sobie serca ubogich.
Jestem przekonany, że sprawa ewangelicznego ubóstwa, wyznawanego, ślubowanego przez nas publicznie wobec Kościoła i świata, a przede wszystkim wobec Boga, dotyka bardzo rozległej i głębokiej sfery całego naszego istnienia i działania. Wola — wsparta Bożą mocą, która w nas jest — ofiarowania Panu oraz naszym braciom i siostrom tego wszystkiego, czym jesteśmy, objawia nam, jak sądzę, zadziwiającą aktualność i owocność naszego ślubu ubóstwa. Lecz zarazem staje się wezwaniem do nawrócenia, aby to wszystko mogło się odzwierciedlić w naszym życiu. Jeżeli nam się to uda — z pomocą daru Bożego — wtedy nasze światło zajaśnieje pośród ludzi i kontynuować będziemy misję Jezusa Chrystusa. W przeciwnym przypadku oznaczać to będzie, że nasze światło zgasło, a sól straciła w nas swój właściwy smak. Bóg potrafi wzbudzić innych, wzbudzić inne powołania apostolskie, i za ich pośrednictwem kontynuować będzie w historii objawianie swojej miłości do ludzi w Jezusie Chrystusie, Jego Synu, a naszym Bracie.
opr. ab/ab