Św. Franciszek z Asyżu jako pierwszy zaproponował połączenie jasełek z Mszą św., w obu dostrzegając żywą obecność Chrystusa
Św. Teresa z Lisieux mówiła: „Wierzę, bo chcę wierzyć”. No też chcę, ale jakoś to mi nie pasuje... Żłób i ołtarz? Siano i kosztowne naczynia liturgiczne? Narodzenie i ofiara? Tajemnica Wcielenia i tajemnica Eucharystii? Bezbronność małego Dziecka i wszechmoc Boga?
Kiedy trzy lata temu wierni jednej z największych poznańskich parafii przyszli do kościoła na Pasterkę, wielu patrzyło z niedowierzaniem: stół Pański stanął w szopie! Ujmując precyzyjniej: rozświetlona szopa, zbita z jasnych desek, z pachnącym niemal do ostatniego rzędu ławek sianem, otoczyła stół Pański. Przed ołtarzem stanęły figury Dzieciątka, Maryi i św. Józefa. Pastuszkowie i zwierzęta. Tak, już słyszę głosy, że forma ta praktykowana jest w kościołach od lat, ale trzeba było wtedy widzieć nabity do ostatniego miejsca kościół i te półtora tysiąca par oczu utkwionych w ołtarz, przyzwyczajonych wcześniej do ładnego, choć nieco ginącego w kubaturze świątyni żłóbka, usytuowanego w bocznym ołtarzu. Nie, nie zawaham się: św. Franciszek z Asyżu, gdyby stanął przed tym poznańskim żłóbkiem, byłby zapewne „pełen westchnień, czcią przejęty i ogarnięty przedziwną radością”. To właśnie on jako pierwszy połączył żłób z ołtarzem, gdyż misterium eucharystyczne przypominało mu misterium Wcielenia: „Syn Boży uniża się co dzień, jak wtedy, gdy z tronu królewskiego zstąpił w łono Dziewicy. Codziennie przychodzi w pokornej postaci (...) na ołtarz w rękach kapłana” − pisał Biedaczyna z Asyżu w Napomnieniu I.
Jest początek grudnia 1223 r. Św. Franciszek zatrzymuje się w malutkim Greccio, leżącym na zboczu góry na wysokości 750 m n.p.m., w powrotnej drodze z Rzymu do Asyżu. Biedaczyna bardzo lubił to miejsce, ponieważ uważał je za „bogate ubóstwem”: „W żadnym wielkim mieście nie widziałem tylu nawróceń, jak w tym małym Greccio” − powtarzał. Zapragnął, żeby jego ubodzy mieszkańcy konkretniej przeżyli pamiątkę narodzin Pana Jezusa, a przede wszystkim, by przypomnieli sobie prawdę o realnej obecności Jezusa w Eucharystii − że ten sam Jezus, który narodził się w Betlejem, ponownie rodzi się podczas każdej Mszy św. Franciszek przeczuwał to, co ponad siedem wieków później sformułował Sobór Watykański II: „Żadna społeczność chrześcijańska nie da się wytworzyć, jeżeli nie ma korzenia i podstawy w sprawowaniu Najświętszej Eucharystii; od niej zatem trzeba zacząć wszelkie wychowanie do ducha wspólnoty”. Rozumiał, że Eucharystia nie może ograniczyć się do indywidualnej celebracji, prywatnego nabożeństwa, ale ma być przeżyciem realnego wydarzenia zbawczego − spotkaniem z żywym Chrystusem.
Czy w Kościele można dotknąć żywego Jezusa? Oczywiście. Ludzie chcą dziś w Kościele zobaczyć Jezusa, a nie tylko o Nim usłyszeć. Chcą Go dotknąć i dopóki tego nie zrobią, nie uwierzą. Wciąż w niektórych w nas pokutuje trochę postawa niewiernego Tomasza... Zmysły wzroku i dotyku górują nad zmysłem słuchu. Tymczasem Franciszek zauważa ścisły związek między rzeczywistością Eucharystii i słowa Bożego, w obu dostrzegając żywą obecność Chrystusa.
W czasach św. Biedaczyny kult Eucharystii uległ wypaczeniu. Negowano ważność sakramentu Eucharystii, podkreślano niegodność kapłanów celebrujących sakramenty, szerzyły się poglądy zaprzeczające obecności Chrystusa w sakramencie ołtarza. Kościół wobec tej trudnej sytuacji zareagował dość szybko, zwołując Sobór Laterański IV, podczas którego podjęto próbę odnowienia praktyki eucharystycznej. Tą samą drogą, choć w nieco inny, oryginalny sposób poszedł św. Franciszek. Surowo oceniał ludzi, którzy nie wierzą i odrzucają realną obecność Jezusa w sakramencie Ołtarza. Stawiał ich na równi z tymi, którzy kiedyś nie uznali w Jezusie Syna Bożego: „Dlatego potępieni są wszyscy, którzy widzieli Pana Jezusa według człowieczeństwa, ale nie dostrzegli i nie uwierzyli według ducha i bóstwa, że jest On prawdziwym Synem Bożym. Tak samo potępieni są ci wszyscy, którzy widzą sakrament (Ciała Chrystusowego), dokonywany słowami Pana na ołtarzu przez ręce kapłana pod postacią chleba i wina, ale nie dostrzegają i nie wierzą według ducha i bóstwa, że jest to prawdziwe Najświętsze Ciało i Krew Pana naszego Jezusa Chrystusa” − pisał.
Chcąc potwierdzić tę prawdę, znalazł rozwiązanie. Uczynił to za wiedzą i zgodą samego papieża Honoriusza III, z którym rozmawiał w Rzymie, w związku z oficjalnym zatwierdzeniem Reguły swojego zakonu. Zaproponował połączenie jasełek z Mszą św. Grota w pobliżu klasztoru franciszkanów w malutkim Greccio − jako pierwsza w historii − stała się żywą szopką. Przygotowania do odtworzenia pamiątki narodzin Dziecięcia w Betlejem trwały w umbryjskiej wiosce dwa tygodnie. „Aż nastał dzień radości, nadszedł czas wesela. Z wielu miejscowości zwołano braci. Mężczyźni i kobiety z owej krainy, pełni rozradowania, według swej możności przygotowali świece i pochodnie dla oświetlenia nocy, co promienistą gwiazdą oświeciła niegdyś wszystkie dnie i lata. Wreszcie przybył święty Boży i znalazłszy wszystko przygotowane, ujrzał i ucieszył się. Mianowicie nagotowano żłóbek, przyniesiono siano, przyprowadzono wołu i osła. Uczczono prostotę, wysławiono ubóstwo, podkreślono pokorę, i tak Greccio stało się jakby nowym Betlejem. Noc stała się widna jak dzień, rozkoszna dla ludzi i zwierząt. Przybyły rzesze ludzi, ciesząc się w nowy sposób z nowej tajemnicy” − notował br. Tomasz z Celano, pierwszy biograf świętego. W postacie Świętej Rodziny wcielili się mieszkańcy Greccio. Franciszek nałożył na siebie szaty diakońskie, był bowiem diakonem, a nie kapłanem, położył małe Dziecię na sianie, odśpiewał Ewangelię i powiedział krótkie kazanie o narodzeniu Pana. „A jego głos mocny i słodki, głos jasny i dźwięczny, wszystkich zaprasza do najwyższych nagród. Potem głosi kazanie do stojącego wokół ludu, słodko przemawiając o narodzeniu ubogiego Króla i małym miasteczku Betlejem” − pisał z kolei św. Bonawentura. Franciszek zadbał o to, by odprawiono Eucharystię. Pokora Chrystusa narodzonego w Betlejem była widoczna dla niego także w Eucharystii: w żłóbku wszechmocny Bóg objawił się w słabości dziecka, a w sakramencie Ołtarza ujawnia się w niepozornej postaci chleba i wina. W betlejemską noc i w każdej Eucharystii Bóg jest pokorny, kruchy, ubogi, zdany na człowieka. „Niech zatrwoży się cały człowiek, niech zadrży cały świat i niech rozraduje się niebo, gdy na ołtarzu w rękach kapłana jest Chrystus, Syn Boga żywego! O pokorna wzniosłości, bo Pan wszechświata, Bóg i Syn Boży, tak się uniża, że dla naszego zbawienia ukrywa się pod niepozorną postacią chleba! Patrzcie, bracia na pokorę Boga i wylewające przed nim serca wasze, uniżajcie się i wy, abyście zostali wywyższeni przez Niego” − wołał z przejęciem św. Franciszek. Nie zatrzymywał się na oderwanym kulcie sakramentu − przeżywał go jako wydarzenie zbawcze, które ten sakrament uobecniał.
Ale w Greccio miało miejsce jeszcze jedno wydarzenie. Tomasz z Celano wspomina, że kiedy św. Franciszek zbliżył się do żłóbka, w którym „leżało dzieciątko bez życia (...) ono jakby ożyło i zbudziło się ze snu”. I dodaje: „To widzenie nie jest nieodpowiednie, gdyż w wielu sercach dziecię Jezusa zostało zapomniane. Dopiero Jego łaska, za pośrednictwem sługi świętego Franciszka sprawiła, że zostało w nich wskrzeszone i wrażone w kochającej pamięci”.
***
Każdemu z nas w nieco inny sposób objawia się sens Bożego Narodzenia. Franciszka najsilniej ujęły narodziny Boga jako bezbronnego małego Dziecka, którym trzeba się opiekować. Takim przyjściem na świat Bóg sprowokował miłość, a jednym z najpiękniejszych darów miłości jest obecność. Biedaczyna z Asyżu powtarzał za św. Janem Ewangelistą, że choć Bóg jest duchem (por. J 4, 24), to przyjmuje realne ciało człowieka. Kontempluje piękno człowieczeństwa Syna Bożego, podkreślając, że w Eucharystii również jest realnie, nie pozornie obecny pod postaciami konsekrowanymi. Franciszek zdaje się mówić, że trzeba w to wierzyć, ale nie da się ograniczyć tylko do praktyki celebracji, bo wtedy Eucharystia zostałaby czystym rytualizmem. Trzeba jeszcze żyć Eucharystią, będącą przedłużeniem tajemnicy Wcielenia.
opr. mg/mg