Najbogatszą i najbardziej dramatyczną historię posiada całun - płótno, w które Józef z Arymatei i Nikodem owinęli Ciało Chrystusa i złożyli je w grobie.
Całun
Spośród wszystkich pamiątek Wielkiego Tygodnia, które dotrwały do naszych czasów, najbogatszą i najbardziej dramatyczną historię posiada całun - płótno, w które Józef z Arymatei i Nikodem owinęli Ciało Chrystusa i złożyli je w grobie.
Dla Żydów była to rzecz nieczysta z dwóch powodów. Po pierwsze miała związek z ciałem zmarłego, a po drugie zawierała obraz owego ciała, co w kulcie religii żydowskiej było nie do przyjęcia. Nic więc dziwnego, że tajemnicza historia tego płótna (kilka lub kilkanaście lat po śmierci Chrystusa), prowadzi nas nikłymi śladami do Edessy, a więc do krainy leżącej poza Palestyną, na dwór króla Abgara.
Prześladowanie chrześcijan, które wybuchło jeszcze w czasach apostolskich, zmusiło tamtejszych wiernych do ukrycia cennej pamiątki. Prawdopodobnie zamurowano ją w wieży obronnej. Odkrycie jej nastąpiło dopiero w VI wieku. Od tego czasu otaczano już płótno wyjątkową czcią. Wówczas też pojawiło się po raz pierwszy zanotowane u Ewagriusza - historyka, jego tajemnicze określenie: Obraz nie ręką ludzką malowany.
Tak było do roku 944, kiedy to w dziwnej wyprawie wojennej, której głównym celem było zdobycie owej pamiątki, przeniesiono ją z Edessy do Konstantynopola.
Drugi wątek dziejów całunu jest zawarty w tradycji chusty św. Weroniki, a później w kulcie oblicza Chrystusowego. Apokryf z IV wieku mówi o spotkaniu Chrystusa w obliczu utrwalonym na chuście Weroniki z cesarzem Tyberiuszem, który w chwili wydania przez Piłata wyroku śmierci na Jezusa przebywał na wyspie Capri. Doniesiono mu wtedy o podwładnym w Palestynie, słynącym z cudów. Cesarz koniecznie chciał się z Nim spotkać. Legioniści posłani po Jezusa do Jerozolimy przybyli za późno. Było już po ukrzyżowaniu. Wtedy pojawiła się św. Weronika z Chrystusowym obliczem utrwalonym na chuście i pojechała z nim do cesarza. Tyberiusz, według legendy, po spojrzeniu na to oblicze miał zostać cudownie uleczony.
Te dwie tradycje - chusty i całunu - łączą się ze sobą z tej racji, że od początku swego zaistnienia, przez tysiąc lat, całun był zawsze złożony. Tylko oblicze było wystawione do oglądania. Połączono zatem taki obraz z małym kawałkiem płótna, który przypominał chustę. Dopiero w Konstantynopolu w XI lub w XII wieku rozwinięto całość i zobaczono na niej obraz całego ciała (od stóp po głowę) w dwu odbiciach z przodu i z tyłu. W Konstantynopolu całun otoczony kultem i bardzo pilnie strzeżony przebywał do roku 1204. Wtedy to piękne miasto zostało zniszczone przez krzyżowców, a ślad po całunie
zaginął.
Dalsze losy tego cennego płótna są połączone z zakonem templariuszy, który strzegł skarbu i zapłacił za to wysoką cenę. Poznanie całunu potraktowano w zakonie jako najwyższy stopień wtajemniczenia. Ten, kto zobaczył oblicze Chrystusa z całunu, mógł oddać życie, ale nie mógł zdradzić tajemnicy, jaki to skarb zakon posiada. Wykorzystano to w dużej mierze przy likwidacji zakonu.
Dopiero w drugiej połowie XIV wieku, czyli w czasach naszej świętej królowej Jadwigi, we Francji całun został ukazany wiernym do adoracji. W czasach św. Karola Boromeusza, a więc prawie 200 lat później przeniesiono całun z Francji do Turynu. Święty biskup Mediolanu cztery dni wędrował pieszo do tej relikwii i ze wzruszeniem przeżywał spotkanie z tajemniczym obrazem. Podobnie wspomina swe spotkanie z całunem kilkadziesiąt lat później święty Franciszek Salezy.
Dzieje całunu oplecione tajemnicą (nawet nie tyle legendą, co właśnie wielką tajemnicą) są tak bogate i niesamowite, że można w oparciu o nie nakręcić serial telewizyjny w dziesiątkach odcinków. Ostatni z nich mówiłby o pożarze katedry w Turynie i o wielkich wysiłkach straży pożarnej, by z płomieni uratować ten przedziwny skarb. Drugi serial można by nakręcić na podstawie prac badawczych nad całunem, które za zgodą władzy kościelnej były i są prowadzone w bardzo wielu wymiarach.
Zostawmy jednak analizy naukowe, tyczące autentyczności płótna. Siedzimy przecież dzieje kultu relikwii Wielkiego Tygodnia, a co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości, że całun turyński jest jedną z cennych relikwii, której cześć oddawały i oddają do dnia dzisiejszego miliony wiernych. To także nie ulega wątpliwości, że w płótno zawinięte było ciało człowieka ukrzyżowanego. Jest to swoistego rodzaju dokument cierpień, związanych z tym rodzajem śmierci. Na płótnie można oglądać rany, pozostałe po gwoździach na rękach i na nogach; oraz ranę otwartego boku. Można liczyć ślady zadane uderzeniami bicza przy słupie biczowania. Można liczyć ślady ran pozostałych po cierniowej koronie. Można podać dokładne wymiary ciała. Można odtworzyć rysy twarzy Umęczonego. Zainteresowanych odsyłam do ciekawych publikacji podejmujących ten temat.
Prace naukowców trwają i tajemnica płótna jest wciąż wielką zagadką nie tylko dla historyków, ale także dla analizujących technikę powstania „obrazu nie ręką ludzką malowanego".
Zatrzymajmy się przez chwilę przy tym obrazie. Nie jest to obraz Chrystusa z Taboru, gdzie przemienione ciało na zasadzie wtajemniczenia oglądali Apostołowie: Piotr, Jan i Jakub. Nie jest to również obraz Chrystusa Zmartwychwstałego, którego wielokrotnie spotykali uczniowie przed Wniebowstąpieniem. Jest to obraz Chrystusa umęczonego. Kto pochyla się nad tym płótnem, dostrzega ślady, które źli ludzie pozostawili na świętym ciele. Człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Grzech zniekształcił obraz, a Syn Boży przybył, aby przywrócić mu odwieczne piękno. Dokonuje tego w chwili Zmartwychwstania. Relikwia stanowi zatem wezwanie skierowane do nas, byśmy się zatrzymali nad tym, ile zła może uczynić człowiek człowiekowi. Byśmy zobaczyli, jak wydany w ręce ludzi najpiękniejszy z synów ludzkich został zeszpecony, poraniony i zabity. To niszczenie człowieka niewinnego nie skończyło się w godzinie śmierci Chrystusa na Golgocie. Ono trwa ciągle.
Jakże często ludzie uderzają, by ranić, niszczyć, zabijać brata, siostrę, dziecko, matkę. Jak często i dziś możemy oglądać skutki strasznej nienawiści. Oświęcim, Majdanek, Treblinka, Katyń, Pawiak, Syberia, więzienne cele, tortury, gabinety ginekologa, ostre rozgrywki mafijne, a czasem nawet rodzinny dom, w którym ojciec w białej gorączce maltretuje swoje dziecko tylko dlatego, by móc odreagować. Podejdźmy więc do całunu, by zobaczyć, co potrafi uczynić człowiek człowiekowi; niewinnemu człowiekowi. Podejdźmy, by zobaczyć miejsca kaźni, często ukryte w labiryntach kulturalnego świata. Podejdźmy, aby spojrzeć na własne ręce i by zapytać, czy one nie wycisnęły łez, nie poraniły, nie pokaleczyły drugiego człowieka. Czy są wolne od krwi?
Przy całunie również trzeba dostrzec drugą prawdę. Okazuje się bowiem, że można zniszczyć człowieka od zewnątrz, tak jak został zniszczony Chrystus, można zniekształcić jego twarz, unieruchomić ręce i nogi, przebić bok, sięgnąć serca, można go zamordować. Niepodobna jednak zniszczyć jego człowieczeństwa, które jest obrazem Boga. Ten obraz Boga-Człowieka ze śladami gwoździ, bicza, włóczni, plwocin, potu, cierniowej korony nic nie stracił ze swej wartości. Dotknięty przez Boga i wypełniony życiem odzyskał w zmartwychwstaniu swą moc, piękno i jaśnieć będzie przez całą wieczność. Obraz Boży może być zniszczony tylko od wewnątrz przez samego człowieka, przez jego grzech. Nikt z zewnątrz nas nie zniszczy, o ile się sami na to zniszczenie nie zgodzimy.
Na ziemi jest czas próby. Zło uderza, a Bóg traktuje godziny jego ataku na nas jako trudny i ważny test wierności. Wtedy trzeba nam na nowo odkryć swoją godność, bo jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga. Ów obraz coraz piękniejszy mamy donieść do domu Ojca.
Dziś prosimy Chrystusa o odwagę, byśmy w spotkaniu ze złymi ludźmi, którzy ranią, zadają ból i niszczą, umieli dochować wierności Bogu. Prosimy również o to, jeśli Bóg tego od nas oczekuje, byśmy umieli stanąć między katem i ofiarą, i osłonić niewinnego człowieka swoim własnym ciałem.
Całun turyński jest wielkim wołaniem, skierowanym do współczesnego świata: Dość cierpienia, dość ran zadanych drugiemu człowiekowi. Ręce człowieka są nie po to, by niszczyły innych, lecz po to, by im pomagały.
Miłość nie rani - miłość leczy! Miłość nie zabija - miłość ratuje!
Fragment książki ks. Edwarda Stańka „Kazania Pasyjne”
opr. MK/PO