Przemówienie podczas spotkania z seminarzystami w seminarium duchownym we Fryburgu - podróż Benedykta XVI do Niemiec (22-25.09.2011)
Podczas spotkania z kilkudziesięcioma seminarzystami z archidiecezji fryburskiej w seminaryjnej kaplicyśw. Karola Boromeusza we Fryburgu Ojciec Święty wygłosił obszerne przemówienie improwizowane.
Drodzy seminarzyści, drodzy bracia i siostry!
Bardzo się cieszę, że mogę spotkać się tutaj z młodymi ludźmi, którzy przygotowują się do tego, by służyć Panu, którzy słuchają Jego głosu i chcą za Nim iść. Szczególnie gorąco chciałbym podziękować za piękny list, który napisali do mnie rektor tego seminarium i klerycy. Odczułem w sercu prawdziwe wzruszenie widząc, że rozważaliście mój list i że na jego podstawie sformułowaliście swoje pytania i odpowiedzi, że poważnie potraktowaliście to, co próbowałem wam przedstawić, i że na tej podstawie wytyczacie własną drogę.
Niewątpliwie najlepiej byłoby, gdybyśmy mogli ze sobą porozmawiać, ale program podróży, który mnie obowiązuje i któremu muszę się podporządkować, niestety nie pozwala na tego rodzaju rzeczy. Mogę więc tylko spróbować raz jeszcze uwydatnić niektóre myśli w świetle tego, co wy napisaliście i co ja napisałem.
Odnośnie do pytania: «Czemu służy seminarium, co oznacza ten okres?» W istocie zawsze najbardziej uderza mnie sposób, w jaki św. Marek opisuje w trzecim rozdziale swej Ewangelii powstanie wspólnoty apostołów: «[Pan] ustanowił Dwunastu». On tworzy coś, On czyni coś — jest to akt twórczy. Ustanawia ich, «aby Mu towarzyszyli, by mógł wysyłać ich na głoszenie nauki» (por. Mk 3, 14): są to dwa cele, które pod pewnymi względami wydają się sprzeczne. «Aby Mu towarzyszyli»: mają być z Nim, aby Go poznać, aby Go słuchać, aby On ich ukształtował, winni chodzić z Nim, być z Nim w drodze, wokół Niego i za Nim. A jednocześnie mają być wysłannikami, którzy wyruszają w drogę, którzy zabierają z sobą to, czego się nauczyli, niosą to innym ludziom, którzy są w drodze — aż na krańce świata, na rozległe obszary, nawet tym, którzy są bardzo daleko od Niego. Jednakże te paradoksalne aspekty idą z sobą w parze: jeśli oni są naprawdę z Nim, to wówczas zawsze idą również do innych, wówczas szukają zagubionej owcy, wówczas wyruszają w drogę, muszą przekazywać to, co znaleźli, wówczas muszą robić wszystko, aby Go poznawano, muszą być wysłannikami. I odwrotnie: jeśli chcą być prawdziwymi wysłannikami, muszą być zawsze z Nim. Św. Bonawentura powiedział kiedyś, że aniołowie, dokądkolwiek się udają, niezależnie jak daleko, poruszają się zawsze we wnętrzu Boga. I tak jest również tutaj: jako kapłani musimy wychodzić na wiele dróg, na których znajdują się ludzie, aby zapraszać ich na Jego ucztę weselną. Ale możemy to czynić tylko wtedy, gdy pozostajemy zawsze przy Nim. Właśnie tego wspólnego wyruszania w drogę, jako wysłannicy i ci, którzy są z Nim, pozostają przy Nim, powinniśmy — jak sądzę — nauczyć się w seminarium: a zatem właściwego sposobu pozostawania z Nim, osiągania głębokiego zakorzenienia w Nim, tego, by być coraz bardziej z Nim, coraz lepiej Go poznawać, coraz bardziej nie rozłączać się z Nim, a przy tym wychodzić coraz bardziej na zewnątrz, nieść orędzie, przekazywać je, nie zatrzymywać dla siebie, ale nieść Słowo tym, którzy są daleko, a którzy jednak, jako Boże stworzenia, kochane przez Chrystusa, w swych sercach Go pragną.
Seminarium jest zatem czasem zaprawiania się, z pewnością także czasem rozeznawania i nauki. Czy On tego chce ode mnie? Powołanie musi być zweryfikowane, a częścią tego jest życie wspólnotowe i oczywiście dialog z waszymi ojcami duchownymi, aby nauczyć się rozeznawać, co jest Jego wolą. Następnie trzeba nauczyć się ufności: jeśli On chce tego naprawdę, wówczas mogę Mu się zawierzyć. W świecie dzisiejszym, który zmienia się w nieprawdopodobny sposób i w którym wszystko nieustannie się zmienia, w którym więzi ludzkie rozpadają się w następstwie kolejnych spotkań, coraz trudniej jest uwierzyć w to, że ja wytrwam przez całe życie. Już nam, w naszych czasach nie było tak łatwo wyobrazić sobie, ile dziesięcioleci Bóg mi da, na ile świat się zmieni. Czy wytrwam z Nim, jak Mu obiecałem?... To właśnie pytanie rodzi potrzebę weryfikacji powołania, później jednak — im bardziej uznaję, że On mnie naprawdę chce — rodzi potrzebę ufności; jeśli On mnie chce, to mnie wesprze w godzinie pokusy, w godzinie próby i pośle do mnie ludzi, pokaże mi drogę, podtrzyma mnie. A wierność jest możliwa, gdyż On zawsze jest obecny i istnieje wczoraj, dziś i jutro; nie należy tylko do tej epoki, ale jest przyszłością i może nas wesprzeć w każdej chwili.
Czas rozeznawania, uczenia się, powołania... A potem oczywiście jest to czas przebywania z Nim, czas modlitwy, słuchania Go. Słuchanie, uczenie się słuchania Go naprawdę — w słowie Pisma Świętego, w wierze Kościoła, w liturgii Kościoła — i uczenie się naszego dzisiaj w Jego Słowie. Egzegeza uczy nas wielu rzeczy o wczoraj: o tym wszystkim, co było wtedy, o istniejących źródłach, o istniejących wówczas wspólnotach i tak dalej. To również jest ważne. Ale jeszcze ważniejsze jest to, że owo wczoraj powinno nas uczyć o dzisiaj, że On tymi słowami mówi teraz i że wszystkie one zawierają swoje dziś, i że — niezależnie od okoliczności historycznych, w których powstały — jest w nich pełnia przemawiająca do wszystkich czasów. Ważną rzeczą jest nauczenie się tego aktualnego aspektu Jego słów — nauczenie się słuchania, a tym samym przemawiania do innych ludzi. Oczywiście, gdy się przygotowuje homilię na niedzielę, te słowa... mój Boże, wydają się tak odległe! Jeśli jednak żyję Słowem, wówczas widzę, że nie jest ono bynajmniej dalekie, jest niezwykle aktualne, jest obecne teraz, dotyczy mnie i dotyczy innych. A wówczas uczę się także wyjaśniania go. Do tego jednak potrzebne jest stałe wewnętrzne wędrowanie ze Słowem Bożym.
Indywidualne trwanie z Chrystusem, z żywym Bogiem to jedna rzecz, drugą natomiast jest to, że możemy wierzyć zawsze jedynie jako «my». Czasami mówię: św. Paweł napisał, iż «wiara bierze się ze słuchania» — nie z czytania, ale ze słuchania, to znaczy z żywego słowa, ze słów, które inni kierują do mnie i które słyszę; ze słów Kościoła na przestrzeni wieków, z teraźniejszego słowa, które dociera do mnie za pośrednictwem kapłanów, biskupów oraz braci i sióstr. Do wiary należy «ty» bliźniego i do wiary należy «my». Bardzo ważne jest praktykowanie tego wzajemnego wsparcia, uczenie się akceptacji drugiego jako drugiego w jego inności, a także, że on ma mnie wspierać w mojej inności, abyśmy stali się «my», abyśmy mogli budować wspólnotę w parafii, wzywając ludzi do wspólnoty Słowa i do wędrowania do Boga żyjącego. Potrzebne jest do tego bardzo konkretne «my», jakim jest seminarium, a także parafia, ale trzeba również, byśmy wychodzili poza konkretne i ograniczone «my», patrząc na wielkie «my» Kościoła wszystkich miejsc i czasów: abyśmy nie byli dla siebie jedynym kryterium. Kiedy mówimy: «My jesteśmy Kościołem», jest to prawda: tym właśnie jesteśmy, nie jesteśmy kimkolwiek. Ale «my» jest znacznie szersze od grupy, która wypowiada te słowa. «My» to cała wspólnota wierzących, dzisiaj i we wszystkich czasach i miejscach. Tak więc zawsze mówię: we wspólnocie wierzących istnieje, że tak powiem, rzeczywisty głos większości, nigdy jednak większość nie może występować przeciw apostołom i świętym: byłaby to fałszywa większość. My jesteśmy Kościołem. Bądźmy nim! Bądźmy nim właśnie otwierając się na siebie i przekraczając samych siebie, będąc Kościołem razem z innymi!
Myślę, że zgodnie z programem chyba powinienem kończyć. Chciałbym tylko powiedzieć wam jeszcze jedno. Przygotowanie do kapłaństwa, droga do niego wymaga w znacznym stopniu studiów. Nie chodzi o akademicką przypadkowość, jaka ukształtowała się w Kościele zachodnim, ale o coś istotnego. Wszyscy wiemy, że św. Piotr powiedział: «Bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest» (por. 1 P 3, 15). Nasz dzisiejszy świat jest racjonalistyczny i przeniknięty naukowością, nawet jeśli bardzo często jest to jedynie pseudonaukowość. Jednak ten duch naukowości, rozumienia, wyjaśniania, wiedzy, odrzucania wszystkiego, co nieracjonalne, dominuje w naszych czasach. Ma to dobre strony, nawet jeśli często kryje się za tym wiele pychy i niedorzeczności. Wiara nie jest paralelnym światem uczuć, na który wciąż możemy sobie pozwolić, ale jest czymś, co wszystko zawiera, nadaje mu sens, interpretuje i dostarcza wewnętrznych wskazówek etycznych, jasno ukazując, że musi to być rozumiane i przeżywane jako rzeczywistość zmierzająca do Boga i wychodząca od Boga. Dlatego ważne jest, by wiedzieć, rozumieć, mieć otwarty umysł, uczyć się. Oczywiście za dwadzieścia lat będą modne teorie filozoficzne zupełnie inne niż dziś: gdy pomyślę, co za naszych czasów było najwspanialszą, najnowocześniejszą modą filozoficzną, i widzę, że całkowicie o tym dzisiaj zapomniano... A jednak uczenie się tych rzeczy nie jest bezużyteczne, gdyż są w nich także elementy trwałe. Przede wszystkim zaś wraz z nimi uczymy się oceniania idei, refleksji — i to krytycznej refleksji — w taki sposób, by w tym myśleniu światło Boże nas oświecało, a nie gasło. Studiowanie ma zasadnicze znaczenie: jedynie w ten sposób możemy ostać się w naszych czasach i głosić w nich uzasadnienie naszej wiary. Zasadnicze znaczenie ma również uczenie się w sposób krytyczny — ze świadomością właśnie tego, że jutro ktoś inny powie coś innego — ale uczenie się uważne, w sposób otwarty i pokorny, abyśmy studiowali zawsze z Panem, przed Panem i dla Pana.
Tak, mógłbym powiedzieć jeszcze wiele innych rzeczy i być może powinienem to zrobić... Ale dziękuję wam za uwagę. W mojej modlitwie wszyscy seminarzyści świata zawsze są w moim sercu. Nie tylko ci, których znam z imienia, jak osoby, które mogłem poznać dziś wieczór. Modlę się, aby w ich wewnętrznej wędrówce Pan wszystkim im błogosławił, obdarzył światłem i ukazał właściwą drogę oraz by dał nam wielu dobrych kapłanów. Serdecznie dziękuję.
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (12/2011) and Polish Bishops Conference