Żyjemy w epoce miłosierdzia

Przemówienie podczas spotkania z kapłanami diecezji rzymskiej, 6.03.2014

• Co to znaczy cierpienie pasterskie? Oznacza cierpieć za osoby i z nimi. A to nie jest łatwe! Cierpieć jak ojciec i matka cierpią dla dzieci.
• Czy płaczesz z powodu twojego ludu? Powiedz mi, czy odmawiasz modlitwę wstawienniczą przed tabernakulum?
• Jak wieczorem kończysz swój dzień? Z Panem czy z telewizją?
• Czy wadzisz się z Panem? Czy dyskutujesz z Panem, tak jak to robił Mojżesz?
• Na końcu czasów będzie dopuszczony do kontemplowania uwielbionego ciała Chrystusa tylko ten, kto nie wstydził się ciała swojego brata, zranionego i wykluczonego.

W watykańskiej Auli Pawła VI odbyło się pierwsze spotkanie Ojca Świętego z proboszczami i księżmi z diecezji rzymskiej na początku Wielkiego Postu. W ich imieniu słowo powitalne wygłosił wikariusz kard. Agostino Vallini. Papież Franciszek w swoim przemówieniu — które zamieszczamy poniżej — mówił o miłosierdziu, zadając kapłanom serię bezpośrednich pytań; udzielił im także licznych wskazań duszpasterskich, a swoją refleksję wzbogacił osobistymi wspomnieniami z okresu, kiedy był księdzem, a potem biskupem w Buenos Aires.

Kiedy wraz z kardynałem wikariuszem rozmyślaliśmy nad tym spotkaniem, powiedziałem mu, że mógłbym wam przedstawić rozważanie na temat miłosierdzia. Na początku Wielkiego Postu wspólna refleksja nas kapłanów nad miłosierdziem dobrze nam zrobi. Wszyscy go potrzebujemy. A także wierni, ponieważ jako pasterze powinniśmy okazywać wiele, bardzo wiele miłosierdzia!

Fragment Ewangelii Mateusza, którego wysłuchaliśmy, zachęca nas do przyglądnięcia się Jezusowi, który przechodzi przez miasta i wioski. I jest to rzecz ciekawa. W jakim miejscu Jezus bywał najczęściej, gdzie najłatwiej można Go było spotkać? Na drogach. Mogło się wydawać, że jest bezdomny, gdyż zawsze był w drodze. Życie Jezusa toczyło się w drodze. Zachęca nas przede wszystkim do poznania głębi Jego serca, tego, co On odczuwa w stosunku do tłumów, do ludzi, których spotyka: tej wewnętrznej postawy «litości» — widząc tłumy, litował się nad nimi. Ponieważ widział osoby «zmęczone i utrudzone, jak owce bez pasterza». Wielokrotnie słyszeliśmy te słowa, które być może nie narzucają się z mocą. Ale są mocne! To trochę tak, jak bardzo wiele osób, które dziś spotykacie na ulicach waszych dzielnic... Później horyzont się poszerza, i widzimy, że te miasta, te wioski to nie tylko Rzym i Włochy, ale świat... a te utrudzone tłumy to ludzie bardzo wielu krajów, którzy cierpią z powodu jeszcze trudniejszych sytuacji...

Wtedy pojmujemy, że nie jesteśmy tutaj po to, aby odbyć solidne rekolekcje na początku Wielkiego Postu, ale żeby słuchać głosu Ducha, który przemawia do całego Kościoła w tym naszym czasie, który jest właśnie czasem miłosierdzia. Tego jestem pewien. To nie jest tylko Wielki Post; żyjemy w czasie miłosierdzia od trzydziestu albo więcej lat, aż do tej pory.

W całym Kościele jest czas miłosierdzia

Takie było przeświadczenie bł. Jana Pawła II. On miał «wyczucie», że to był czas miłosierdzia. Pomyślmy o beatyfikacji i kanonizacji siostry Faustyny Kowalskiej; później ustanowił święto Miłosierdzia Bożego. Stopniowo szedł naprzód, postępował w tym kierunku coraz dalej.

W homilii przy okazji kanonizacji, która odbyła się w 2000 r., Jan Paweł II podkreślił, że orędzie Jezusa Chrystusa, powierzone siostrze Faustynie, czasowo sytuuje się między dwiema wojnami światowymi i jest bardzo ściśle związane z historią XXw. A odnosząc się do przyszłości, powiedział: «Co przyniosą nam nadchodzące lata? Jaka będzie przyszłość człowieka na ziemi? Nie jest nam dane to wiedzieć. Jest jednak pewne, że obok kolejnych sukcesów nie zabraknie niestety także doświadczeń bolesnych. Ale światło Bożego Miłosierdzia, które Pan Bóg zechciał niejako powierzyć światu na nowo poprzez charyzmat Siostry Faustyny, będzie rozjaśniało ludzkie drogi w trzecim tysiącleciu». To oczywiste. Tu jest powiedziane wyraźnie, w 2000 r., ale jest to coś, co w jego sercu dojrzewało od dłuższego czasu. Przeczuł to w swojej modlitwie.

Dziś zbyt szybko wszystko zapominamy, także Magisterium Kościoła! Po trosze jest to nieuchronne, ale ważnych treści, wielkich intuicji i przesłań, przekazanych ludowi Bożemu, nie możemy zapominać. A to o Bożym miłosierdziu jest jednym z nich. Jest to przesłanie, które on nam przekazał, ale które pochodzi z wysoka. Do nas, jako kapłanów Kościoła, należy dbanie o to, aby to przesłanie było żywe, zwłaszcza w głoszeniu i w gestach, w znakach, w wyborach duszpasterskich, na przykład w decyzji przywrócenia pierwszorzędnego miejsca sakramentowi pojednania, a zarazem dziełom miłosierdzia. Jednać, zaprowadzać pokój poprzez sakrament, a także przez słowa i przez dzieła miłosierdzia.

Co oznacza miłosierdzie w przypadku księży?

Przypomina mi się, że niektórzy z was dzwonili do mnie, napisali list, później rozmawiałem przez telefon... «Ale, Ojcze, dlaczego Ojciec ma coś do księży?» Bo mówili, że ja ganię księży! Nie chcę tu ganić...

Zastanówmy się, co znaczy miłosierdzie w przypadku księdza, pozwólcie, że powiem — dla nas księży. Dla nas, dla nas wszystkich! Księża litują się na widok owiec, tak jak Jezus, kiedy widział ludzi zmęczonych i znękanych, jak owce nie mające pasterza. Jezus ma «serce» Boga, Izajasz dużo o tym mówi: Jest pełen czułości dla ludzi, zwłaszcza w stosunku do osób wykluczonych, to znaczy względem grzeszników, względem chorych, o których nikt się nie troszczy... Tak więc na podobieństwo Dobrego Pasterza kapłan jest człowiekiem miłosierdzia i współczującym, bliski powierzonych mu ludzi i sługą wszystkich. To jest zasada duszpasterska, na którą chciałbym położyć mocny nacisk: bliskość. Bycie blisko i służenie, ale bliskość, towarzyszenie!... Każdy, kto w jakikolwiek sposób został zraniony w swoim życiu, może znaleźć u niego wrażliwość i wysłuchanie... W szczególności ksiądz okazuje miłosierne serce, gdy sprawuje sakrament pojednania; okazuje to całą swoją postawą, przez sposób przyjęcia, wysłuchiwania, doradzania, rozgrzeszania... A to wynika z tego, w jaki sposób on sam, osobiście, przeżywa ten sakrament, z tego, jak pozwala objąć się Bogu Ojcu w spowiedzi, i czy pozostaje w tych objęciach... Jeżeli ktoś doświadcza tego w swoim życiu, w swoim sercu, może to także ofiarowywać innym w posłudze. I zalecam wam pytanie: Jak się spowiadam? Czy pozwalam się przygarnąć? Przychodzi mi na myśl pewien wielki kapłan z Buenos Aires, jest młodszy ode mnie, będzie miał może 72 lata... Pewnego razu przyszedł do mnie. Jest wielkim spowiednikiem — zawsze jest do niego kolejka... Większość księży chodzi spowiadać się u niego... Jest wielkim spowiednikiem. I kiedyś przyszedł do mnie: «Ojcze...», «Słucham», «Mam pewne skrupuły, ponieważ wiem, że zbyt wiele rozgrzeszam!»; «Módl się... jeśli rozgrzeszasz za dużo...». I rozmawialiśmy o miłosierdziu. W pewnej chwili powiedział do mnie: «Wiesz, kiedy czuję, że te skrupuły są silne, idę do kaplicy, przed tabernakulum, i mówię do Niego: Wybacz mi, to Twoja wina, ponieważ dałeś mi zły przykład! I odchodzę spokojny...». To jest piękna modlitwa miłosierdzia! Jeśli ktoś w spowiedzi przeżywa to w stosunku do siebie, w swoim sercu, może także obdarowywać tym innych.

Ksiądz musi się tego nauczyć — aby miał serce, które się wzrusza. Księża — pozwolę sobie użyć tego słowa — «aseptyczni», tacy «z laboratorium», wszystko czyste, wszystko piękne, nie pomagają Kościołowi. Dzisiaj Kościół powinniśmy wyobrażać sobie jak «szpital polowy». Wybaczcie mi, że to powtarzam, ale ja tak to widzę, tak to czuję: «szpital polowy». Trzeba leczyć rany, liczne rany! Bardzo wiele ran! Jest bardzo wiele osób zranionych — przez problemy materialne, przez skandale, także w Kościele... Ludzi zranionych przez ułudy świata... My księża musimy być tam, blisko tych ludzi.

Miłosierdzie znaczy przede wszystkim leczyć rany. Kiedy ktoś jest zraniony, potrzebuje natychmiast tego, a nie analiz, takich jak wskaźniki cholesterolu, poziomu cukru we krwi... Jeśli jest rana, zalecz ranę, a potem przyjrzymy się analizom. Później będzie leczenie specjalistyczne, ale najpierw trzeba zaleczyć otwarte rany. Dla mnie to w danej chwili jest ważniejsze. A są także rany ukryte, ponieważ są ludzie, którzy oddalają się, żeby nie pokazywać ran... Przychodzi mi na myśl zwyczaj, podyktowany Prawem Mojżeszowym, dotyczący trędowatych w czasach Jezusa, którzy zawsze byli oddalani, aby nie zarażali... Są ludzie, którzy oddalają się ze wstydu, bo wstydzą się, nie chcą pokazać ran... I odchodzą być może trochę nadąsani na Kościół, ale w głębi, w środku jest rana... Chcą czułości! A wy, drodzy współbracia — pytam was — czy znacie rany waszych parafian? Czy je wyczuwacie? Czy jesteście przy nich blisko? To wciąż to samo pytanie...

Miłosierdzie to nie jest zbytnia pobłażliwość ani nadmierna surowość

Powróćmy do sakramentu pojednania. Zdarza się często nam księżom słyszeć, jak wierni opowiadają o swoich doświadczeniach, że przy spowiedzi zetknęli się z kapłanem bardzo «surowym» albo bardzo «pobłażliwym», rygorystą albo nadmiernie tolerancyjnym. A to nie jest dobre. Jest rzeczą normalną, że istnieją różnice stylu wśród spowiedników, ale te różnice nie mogą dotyczyć istoty, to znaczy zdrowej nauki moralnej i miłosierdzia. Ani kapłan nadmiernie tolerancyjny, ani rygorysta nie dają świadectwa o Jezusie Chrystusie, bowiem ani jeden, ani drugi nie bierze odpowiedzialności za osobę, którą spotyka. Nadmiernie surowy umywa ręce: w istocie przygważdża ją do prawa pojmowanego w sposób zimny i sztywny; nadmiernie tolerancyjny natomiast też umywa ręce: tylko na pozór jest miłosierny, ale w rzeczywistości nie traktuje poważnie problemu danego sumienia, minimalizując ciężar grzechu. Prawdziwe miłosierdzie bierze odpowiedzialność za osobę, wysłuchuje jej uważnie, podchodzi z szacunkiem i w prawdzie do jej sytuacji i towarzyszy jej w drodze pojednania. A to jest uciążliwe, owszem, bez wątpienia. Kapłan naprawdę miłosierny postępuje jak Miłosierny Samarytanin... a dlaczego to robi? Bowiem jego serce jest zdolne do litości, jest sercem Chrystusa!

Dobrze wiemy, że ani laksyzm, ani rygoryzm nie sprzyjają wzrastaniu w świętości. Być może niektórzy rygoryści wydają się święci, święci... Ale pomyślcie o Pelagiuszu, a potem porozmawiamy... Nie uświęcają księdza, nie uświęcają wiernego ani zbyt duża tolerancyjność, ani zbytnia surowość! Natomiast miłosierdzie towarzyszy dążeniu do świętości, towarzyszy jej i przyczynia się do jej wzrostu... Zbyt wiele pracy dla proboszcza? To prawda, zbyt wiele pracy! A w jaki sposób towarzyszy na drodze świętości i sprzyja jej wzrostowi? Przez cierpienie pasterskie, które jest jedną z form miłosierdzia. Co to znaczy cierpienie pasterskie? Oznacza cierpieć za osoby i z nimi. A to nie jest łatwe! Cierpieć jak ojciec i matka cierpią dla dzieci; pozwolę sobie powiedzieć, także z niepokojem...

Aby to lepiej wyjaśnić, zadam także wam parę pytań, które mi pomagają, kiedy jakiś kapłan przychodzi do mnie. Pomagają mi też, kiedy jestem sam przed Panem!

Powiedz mi: Czy płaczesz? Czy też straciliśmy zdolność do łez? Pamiętam, że w starych mszałach, tych z dawnych czasów, jest piękna modlitwa prośby o dar łez. Ta modlitwa tak się zaczynała: «Panie, Ty, który poleciłeś Mojżeszowi uderzyć w skałę, aby wytrysnęła woda, uderz w skałę mojego serca, aby łzy...» — mniej więcej tak brzmiała ta modlitwa. Była bardzo piękna. Ale ilu z nas płacze na widok cierpienia dziecka, w obliczu rozbicia rodziny, wobec tak wielu ludzi, którzy nie znajdują drogi?... Płacz kapłana... Czy ty płaczesz? Czy też w tym kapłaństwie utraciliśmy łzy?

Czy płaczesz z powodu twojego ludu? Powiedz mi, czy odmawiasz modlitwę wstawienniczą przed tabernakulum?

Czy walczysz z Panem o twój lud, tak jak walczył Abraham: «A gdyby było ich mniej? A gdyby było 25? A gdyby było 20?...» (por. Rdz 18, 22-33). Ta śmiała modlitwa wstawiennicza... My mówimy o parrezji, odwadze apostolskiej, i myślimy o projektach duszpasterskich; to dobrze, ale taka sama parrezja jest potrzebna także w modlitwie. Czy wadzisz się z Panem? Czy dyskutujesz z Panem, tak jak to robił Mojżesz? Kiedy Pan miał dość, był zmęczony swoim ludem i mu powiedział: «Bądź spokojny... zniszczę wszystkich, a ciebie uczynię przywódcą innego ludu». «Nie, nie! Jeżeli zniszczysz lud, zniszcz także i mnie!». Ależ ci byli mężni! A ja pytam: czy my jesteśmy na tyle mężni, by walczyć z Bogiem o nasz lud?

Inne pytanie, które zadaję: Jak wieczorem kończysz swój dzień? Z Panem czy z telewizją?

Jaki jest twój stosunek do tych, którzy pomagają być bardziej miłosiernym? To znaczy twój stosunek do dzieci, do ludzi starszych, do chorych? Czy potrafisz ich pogłaskać, czy wstydzisz się pogłaskać osobę starszą?

Nie wstydź się ciała twojego brata (por. Reflexiones en esperanza, I rozdz.). Na końcu będziemy sądzeni według tego, jak potrafiliśmy podchodzić do «wszelkiego ciała» — to mówi Izajasz. Nie wstydź się ciała twojego brata. «Zbliżyć się»: bliskość, bycie blisko, zbliżenie się do ciała brata. Kapłan i lewita, którzy przeszli wcześniej, przed Miłosiernym Samarytaninem, nie potrafili zbliżyć się do tamtego człowieka, zmaltretowanego przez bandytów. Ich serce było zamknięte. Być może kapłan popatrzył na zegarek i powiedział: «Muszę iść na Mszę, nie mogę się spóźnić na Mszę», i odszedł. Usprawiedliwienia! Ileż razy usprawiedliwiamy się, aby obejść problem, osobę. Drugi, lewita albo uczony w prawie, adwokat, powiedział: «Nie, nie mogę, bo jeśli to zrobię, to jutro będę musiał wystąpić jako świadek, stracę czas...» Wymówki!... Mieli zamknięte serce. A serce zamknięte zawsze się usprawiedliwia z tego, czego nie robi. Natomiast ów Samarytanin otwiera swoje serce, pozwala sercu wzruszyć się głęboko, i ten wewnętrzny odruch przekłada się na praktyczne działanie, na konkretną i skuteczną interwencję, aby pomóc tamtej osobie.

Na końcu czasów będzie dopuszczony do kontemplowania uwielbionego ciała Chrystusa tylko ten, kto nie wstydził się ciała swojego brata, zranionego i wykluczonego.

Wyznam wam, że dobrze mi robi niekiedy przeczytanie wykazu tego, z czego będę sądzony, przydaje mi się — jest to u Mateusza, rozdz. 25.

To są sprawy, które nasunęły mi się na myśl i którymi chciałem się z wami podzielić. Są trochę nieuporządkowane, tak jak wyszło... [Kard. Vallini: «Niezły rachunek sumienia»]. Dobrze nam zrobi [oklaski].

W Buenos Aires — mówię o innym księdzu — był pewien znany spowiednik: on był ze Zgromadzenia Kapłanów od Najświętszego Sakramentu. Prawie wszyscy duchowni spowiadali się u niego. Kiedy za jednym z dwóch pobytów Jan Paweł II poprosił o spowiednika w nuncjaturze, poszedł on. Był leciwy, bardzo leciwy... Był prowincjałem w swoim zgromadzeniu, wykładowcą... ale zawsze był spowiednikiem, zawsze. I zawsze była do niego kolejka tam, w kościele Najświętszego Sakramentu. Ja wtedy byłem wikariuszem generalnym i mieszkałem w Kurii, i codziennie wcześnie rano schodziłem do pomieszczenia z faksem, aby zobaczyć, czy coś przyszło. I w poranek wielkanocny przeczytałem faks od przełożonego wspólnoty: «Wczoraj, pół godziny przed Wigilią Paschalną, odszedł ojciec Aristi, w wieku 94 — albo 96? — lat. Pogrzeb odbędzie się w dniu...». A rano w Wielkanoc miałem pójść na obiad do księży w domu emerytów — zwykle tam chodziłem w Wielkanoc — a potem — powiedziałem sobie — po obiedzie pójdę do kościoła. Był to duży kościół, bardzo duży, z piękną kryptą. Zszedłem do krypty, była tam trumna i tylko dwie staruszki, które się modliły, a nie było ani jednego kwiatka. I pomyślałem: przecież ten człowiek odpuszczał grzechy całemu duchowieństwu Buenos Aires, także i mnie, a nawet jednego kwiatka... Wyszedłem i udałem się do kwiaciarni — bo w Buenos Aires na skrzyżowaniach ulic są kwiaciarnie, na ulicach, w miejscach, gdzie przechodzą ludzie — i kupiłem kwiaty, róże... Wróciłem i zacząłem przystrajać ładnie trumnę, kwiatami... I spojrzałem na różaniec, który miał w ręku... Od razu przyszło mi na myśl — to ten złodziej, którego wszyscy mamy w sobie, może nie? — i kiedy układałem kwiaty, chwyciłem krzyż od różańca i trochę siłą go oderwałem. I w tamtej chwili popatrzyłem na niego i powiedziałem: «Daj mi połowę twojego miłosierdzia». Poczułem jakąś siłę, która dała mi odwagę, by to uczynić i by wypowiedzieć tę modlitwę! A potem ten krzyżyk włożyłem tu, do kieszeni. Koszule Papieża nie mają kieszeni, ale ja zawsze noszę tutaj mały woreczek z materiału, i od tamtego dnia aż do dziś ten krzyżyk jest ze mną. A kiedy nachodzą mnie złe myśli w stosunku do jakiejś osoby, moja ręka sięga tam, zawsze. I czuję łaskę! Czuję, że dobrze mi to robi. Tak jak dobrze robi przykład miłosiernego kapłana, księdza, który zbliża się do ran...

Jeśli się zastanowicie, z pewnością wy znaliście takich wielu, bardzo wielu, ponieważ księża we Włoszech są dzielni! Są dzielni. Ja uważam, że to iż Włochy są jeszcze takie mocne, nie tyle jest zasługą naszą, biskupów, ale dzięki proboszczom, dzięki księżom! To prawda, to jest prawda! To nie jest kadzenie, żeby wam dodać otuchy, ja tak to czuję.

Miłosierdzie. Pomyślcie o bardzo wielu księżach, którzy są w niebie, i proście o tę łaskę! Aby wam dali to miłosierdzie, jakie mieli względem swoich wiernych. A to dobrze robi.

Bardzo dziękuję, że wysłuchaliście i że przybyliście tutaj.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama