Co Kościół ma do powiedzenia w czasach kryzysu gospodarczego?
Setki ludzi zbierają się codziennie pod oknem katolickiego szpitala w Springfield w stanie Massachusetts, gdzie, ich zdaniem, można zobaczyć utrwalony w cudowny sposób na szybie wizerunek Matki Bożej. Wielu z nich uważa, że to znak od Boga dany ludzkości na czas wielkiego kryzysu gospodarczego.
Stara maksyma: „jak trwoga, to do Boga", znajduje po raz kolejny swoje potwierdzenie właśnie dziś. Bo wiara to najlepsza waluta czasów kryzysu. Dlatego amerykańskie kościoły, zbory i synagogi przeżywają prawdziwe oblężenie wiernych. „Białe kołnierzyki" i „Czerwone szelki" szukają tam duchowego pocieszenia i wsparcia - także tego finansowego. „Siedzą, płaczą i wyglądają na wykończonych" - powiedział niedawno o swoich parafianach ks. Mark Bozzuti-Jones, proboszcz anglikańskiej parafii św. Trójcy leżącej na nowojorskim Wall Street. A przecież ci sami ludzie jeszcze do niedawna zarabiali prawdziwe krocie i trzęśli rynkami finansowymi od Londynu po Tokio.
Dziś z większą niż do tej pory uwagą zaczynają wsłuchiwać się w to, co Kościół ma im do przekazania właśnie na obecne trudne czasy - być może pierwsze w ogóle takie czasy w całym ich dotychczasowym życiu.
Wbrew obiegowej opinii Kościół w swoim nauczaniu nigdy nie krytykował kapitalizmu jako takiego. Leon XIII czy Pius XII, choć dostrzegali minusy ustroju wolnorynkowego, nie traktowali go-w przeciwieństwie do socjalizmu czy tym bardziej komunizmu — jako systemu antyhumanitarnego. Wręcz przeciwnie, podkreślali, że wolny rynek, własność i wolność to elementy idące jak najbardziej w parze z chrześcijańskim personalizmem.
Między bajki można więc włożyć historyjki o jakimś lansowanym rzekomo przez Kościół pomyśle trzeciej drogi ekonomicznej, mającej stanowić złoty środek między utopijno-ścią socjalizmu a krwiożerczością kapitalizmu. Kościół traktuje bowiem kapitalizm jako najbardziej naturalny i najbardziej przyjazny człowiekowi system ekonomiczny. I kropka.
Mimo to nadal bardzo często powielane jest błędne przekonanie, jakoby w nauczaniu Jana Pawia II znajdowały się bogate pierwiastki myśli socjalistycznej. Tymczasem to właśnie nasz Papież w encyklice „Centesimus annus", jak żaden inny z jego poprzedników, jednoznacznie opowiedział się za gospodarką wolnorynkową, dostrzegając jej znaczenie dla normalnego funkcjonowania jednostki. „Współczesna ekonomia przedsiębiorstwa zawiera aspekty pozytywne, których korzeniem jest wolność osoby, wyrażająca się w wielu dziedzinach, między innymi w dziedzinie gospodarczej" - pisał Papież. Dyktowało mu to jego osobiste doświadczenie wyniesione z kilkudziesięciu lat życia w kompletnie niewydolnym systemie nakazowo-rozdzielczej gospodarki Peerelu.
Rzecz jasna, Jan Paweł II nie był też aż tak ortodoksyjnym kapitalistą, aby nie dostrzegać konieczności ograniczenia w pewnych sytuacjach mechanizmu rynkowego. Furtkę dla interwencjonizmu państwowego widział w sprawach dotyczących dobra wspólnego.
Zawsze też przestrzegał przed „dzikim" kapitalizmem, podkreślając, że w centrum każdego działania - także tego biznesowego - musi znajdować się człowiek. Potrzeba moralnego korzystania z każdej rzeczy. Nie pokładajcie zaufania w pieniądzu i bogactwie. Pomnażajcie dostatek, ale nie bądźcie krwiożerczymi rekinami - apelował wielokrotnie.
Nadaremnie. Bo źródła dzisiejszego kryzysu finansowego biorą się nie tylko z fluktuacji giełdowych, ale właśnie z zatracenia tych podstawowych prawideł ludzkiego działania.
Kościół wyraźnie dostrzega, gdzie leżą źródła dzisiejszego kryzysu ekonomicznego.
„System finansowy powinien być przedmiotem zatroskania człowieka i nie powinna nim kierować wyłącznie żądza zysku, gdyż w przeciwnym wypadku traci głowę" - napisała niedawno Rada do spraw Rodzinnych i Społecznych Konferencji Biskupów Francji w dokumencie „W sercu kryzysu: tworzyć kredyt, tworzyć zaufanie". Podkreślono w nim, że obecna sytuacja „wzywa nas do zadania sobie pytań na temat naszego stylu życia, naszego stosunku do pieniędzy, naszego sposobu korzystania ze swych oszczędności i zaciągania kredytu".
W podobnym tonie wypowiedział się bp William Murphy z diecezji Rockville Centre w liście otwartym skierowanym do Kongresu Stanów Zjednoczonych oraz administracji prezydenta George'a Busha: „Działania ekonomiczne, nowe instytucje i środki zaradcze powinny mieć jako zasadniczy cel ochronę godności ludzkiego życia". Zdaniem amerykańskiego hierarchy niezbędne do wyjścia z obecnego kryzysu jest sięgnięcie po ważne dla katolickiej nauki społecznej zasady solidarności i pomocniczości. Murphy zalecił też politykom zapoznanie się z nauką społeczną Jana Pawła II.
„Kościół nie może wkraczać w techniczne mechanizmy rynków i bankowości. Jednakże wielkie wskazania jego nauki społecznej nic nie utraciły ze swej aktualności" - stwierdził z kolei bp Sanchez Sorondo, sekretarz Papieskiej Akademii Nauk Społecznych. Jego zdaniem wraz z globalizacją i „dostrzegalną bezsilnością nawet najpotężniejszych państw świata" rodzi się problem osiągnięcia dobra wspólnego w płaszczyźnie międzynarodowej. Tym bardziej że brakuje dziś instancji, która mogłaby o to zadbać.
Głos w sprawie kryzysu zabrał także sam Benedykt XVI. Papież podkreślił, że kryzys finansowy jest dowodem na pustkę pogoni za pieniądzem. „W upadku wielkich banków, w znikaniu pieniędzy dostrzegamy, że są one niczym, że chodzi o realia drugorzędne, a kto na nich buduje, jakby budował na piasku" - stwierdził Ojciec Święty, odnosząc się do ewangelicznej przypowieści o dobrej i złej budowie. Wskazał przy tym, że tylko Słowo Boże jest jedyną wartością i fundamentem całej rzeczywistości.
Cały chrześcijański świat czeka dziś jednak przede wszystkim na zapowiadaną jeszcze na ten rok nową encyklikę społeczną Benedykta XVI, której roboczy tytuł brzmi „Caritas in veritate" (Miłość w prawdzie). Jak ważny będzie to dokument, niech świadczy fakt, że watykański sekretarz stanu kard. Tarcisio Bertone zapowiedział już, iż Papież nie będzie w nim powtarzać głównych założeń nauki społecznej Kościoła, lecz wprowadzi oryginalne elementy, zgodne z wyzwaniami naszych czasów. Trudno doprawdy o lepszy moment na to. ◊
Ks. Jacek Stryczek, krakowski duszpasterz ludzi biznesu: -Jeśli człowiek bazuje przede wszystkim na swojej karierze i na zdobywaniu coraz większych pieniędzy, ewentualnie włączając w to jeszcze troskę o swoich najbliższych, to taka sytuacja prędzej czy później prowadzi do jego wypalenia, do wewnętrznego przeświadczenia, że życie nie ma sensu. Dlatego też nowoczesny biznes coraz częściej wprowadza niemal obowiązkowy wolontariat w miejscu pracy, właśnie po to, żeby nadać działalności człowieka jakiś ; inny wymiar niż tylko zysk i konsumpcja. Bo kiedy następuje załamanie na j rynkach, utrata pracy czy radykalne obniżenie dochodów, to taka dodatkowa — perspektywa staje się niezbędną do dalszego funkcjonowania. Dziś spotykam całą masę ludzi biznesu, którzy właśnie się wypalają i którzy gwałtownie potrzebują pomocy duchowej. Ta potrzeba nie zawsze jest przez nich uświadomiona, tak jak nie zawsze wiedzą, jak można ją zrealizować. Najważniejszym zadaniem Kościoła jest więc stworzenie przestrzeni, w której doświadczą oni tego dodatkowego wymiaru życia, który my nazywamy perspektywą wieczności. Myślę tu np. o Mszach św. dla ludzi biznesu, które powinny uwzględniać specyfikę tej grupy zawodowej - inny rodzaj kazań, inny język, inny sposób przekazu itp. To bardzo ważne, bo - używając języka biznesu - pozyskanie nowego „klienta" jest dwadzieścia razy droższe niż utrzymanie starego. Dlatego trzeba to zrobić dobrze.
I druga sprawa - specyfika ludzi biznesu polega na tym, że często stawiają pytania i od razu szukają na nie odpowiedzi. Ado tej pory sposób nauczania Kościoła byt najczęściej taki trochę skatechizowany, zamknięty, niepodlegający dyskusji, bo „tak ma być". Tymczasem najlepszym sposobem docieranie do tych ludzi jest prowadzenie debaty: stawianie pytań, prowokowanie rozmowy, pokazywanie postawy otwartej. I to świetnie zdaje egzamin w praktyce.
opr. mg/mg