O bankructwach i problemach finansowych linii lotniczych
Włoski przewoźnik narodowy, linia lotnicza Alitalia, zbankrutował. Na bruk może pójść 19 tysięcy osób. To nie ostatnie bankructwo linii lotniczych. To początek serii — ostrzegają specjaliści.
Kilkanaście dni temu wpływowy brytyjski dziennik „The Independent” opublikował wywiad z prezesem brytyjskich linii lotniczych British Airways. Szef jednego z największych przewoźników powietrznych na świecie mówił, że do świąt Bożego Narodzenia zbankrutuje 30 linii lotniczych. Takie zapowiedzi w ustach niezależnego analityka, a nie prezesa linii, która także ma kłopoty finansowe, brzmiałyby może bardziej wiarygodnie, ale w tym, co powiedział Willie Walsh, jest sporo prawdy. Linie lotnicze padają i w najbliższej przyszłości będą padać.
Paliwa i...
Głównym powodem sporych kłopotów przewoźników są bardzo wysokie ceny paliwa. Ale kryzys dałoby się przezwyciężyć, gdyby koniunktura była lepsza. Tymczasem ludzie nie chcą latać. Czy to jeszcze pokłosie ataków terrorystycznych? Raczej nie, Amerykanie czują się coraz bezpieczniej. Rzecz w tym, że coraz mniej osób stać na wakacje w odległych rejonach globu. Kryzys na rynku przewozów lotniczych dotyka w największym stopniu tych, którzy żyli z lotów czarterowych. Brak koniunktury — jak kamień u szyi — ciągnie w dół takie giganty turystyczne jak TUI Travel czy firma Thomas Cook. Stąd porada dla tych, którzy planują wakacje. Dobrze sprawdzić, czy w podpisywanej z biurem umowie jest gwarancja powrotu do domu. Bez tej klauzuli może się zdarzyć, że z urlopu przyjdzie wracać na koszt własny. Trzecie co do wielkości biuro podróży w Wielkiej Brytanii, XL, kilkanaście dni temu ogłosiło bankructwo. 85 tysięcy osób, będących wtedy na wakacjach, musiało wracać do domów za własne pieniądze. Kolejnych 200 tysięcy na wykupione wakacje nigdy nie poleci.
Oprócz przewoźników współpracujących z biurami podróży, kryzys najbardziej dotknie tzw. tanie linie lotnicze. Te — chcąc osiągnąć sukces — działają bardzo blisko progu opłacalności. Nie mają też zwykle „bufora” finansowego, środków, które pozwalają na czasowe zaciśnięcie pasa. Dobrym przykładem jest chociażby polski przewoźnik Centralwings. To firma zależna od narodowego przewoźnika PLL LOT; podobnie jak niemiecki Germanwings jest firmą-córką Lufthansy.
Uziemione linie
Ostatni lot Centralwings zaplanowano na trasie Warszawa—Lizbona na 7 października. Później spółka zawiesza działalność. Ci, którzy już kupili bilet lotniczy, mogą dostać zwrot kosztów albo skorzystać z rejsów LOT-em na tych samych trasach. Problem dotyczy kilku tysięcy osób. Co było powodem zamknięcia Centralwings? Ogromne straty. Tylko w pierwszym półroczu tego roku firma przyniosła straty sięgające 55 mln złotych. Teraz charakterystyczne, pomalowane na czerwono samoloty będą wypożyczane albo czarterowane biurom podróży. Tylko czy to jest jakiekolwiek rozwiązanie, skoro kryzys na rynku lotniczym najbardziej dotyka właśnie tych, którzy czarterują maszyny? Prezes spółki Tomasz Szymczak wspominał niedawno, że samoloty wraz z załogą będą mogły być wypożyczane innym państwom, po to, by tam latać jako przewoźnicy krajowi. Podobno odpowiednie umowy są już podpisane z Libią.
Kryzys dotknął też włoskiego przewoźnika narodowego — linię Alitalia. Jej sytuacja finansowa była tak zła, że od kilku tygodni włoscy piloci za wszystkie usługi na innych lotniskach musieli płacić gotówką. Nikt nie chciał honorować kart kredytowych linii, która była na skraju upadku. Teraz jest jeszcze gorzej. Maszyny Alitalii stoją unieruchomione, bo gotówki w kasie zabrakło. Nie ma za co kupić paliwa, nie mówiąc o pokryciu opłat lotniskowych czy pensji 19 tysięcy osób pracujących w firmie. Jeżeli włoski rząd nie pomoże, firma pójdzie pod młotek. Na razie rząd mianował komisarza.
W kogo uderzy kryzys?
Odpowiedź na to pytanie wydaje się prosta. W pracowników linii. To prawda, w nich najbardziej bezpośrednio, ale pośrednio uderzy we wszystkich, którzy latają czy wykupują wakacje. Nawet jeżeli urlop nie wiąże się z lataniem. Eksperci twierdzą, że szybkimi krokami zbliża się koniec ery tanich lotów. Koniec swego rodzaju szaleństwa, które szczególnie opanowało Europę. Koniec czasów, w których dużo taniej było lecieć samolotem niż jechać samochodem. Tak już nigdy nie będzie. Bo gdy ceny biletów rosną, tanie linie... wcale nie są już takie tanie. Ktoś, kto ma zapłacić tyle samo za bilet u taniego przewoźnika co w renomowanej, regularnej linii lotniczej, wybierze to drugie. Zwykli przewoźnicy (w przeciwieństwie do tanich) w cenie biletu podają posiłek na pokładzie maszyny. Poza tym komfort podróżowania jest dużo wyższy. Jest więcej miejsca na nogi, fotele są wygodniejsze i więcej bagażu można zabrać ze sobą bez dodatkowych opłat. I jeszcze jedna sprawa. Samoloty dużych linii lądują na głównych, doskonale skomunikowanych z centrum, lotniskach. Maszyny tanich linii korzystają z małych lotnisk, często oddalonych o wiele kilometrów od centrów miast. Te wszystkie niedogodności klient może zaakceptować tylko wtedy, gdy różnica w cenie biletu jest duża. Gdy maleje... mechanizm przypomina lawinę. Mniej klientów oznacza konieczność podniesienia cen tanich biletów. To z kolei dalszy odpływ klientów i wzrost cen biletów. Fatalne dla przewoźnika koło się zamyka. To właśnie w tym kontekście prezes British Airways — Willie Walsh — mówił w „The Independent” o bankructwie 30 linii do świąt Bożego Narodzenia. Jeszcze dalej idzie Fundusz Inwestycyjny Blue Oar Securities. Jego eksperci twierdzą, że nadchodzącej zimy nie przetrwa 50 przewoźników. Co szczególnie dla nas istotne, wśród tych, którzy w najbliższych miesiącach mają zbankrutować, został wymieniony polski przewoźnik narodowy PLL LOT.
Przedstawiciele wszystkich linii lotniczych okopują się na swoich pozycjach. Tną koszty. PLL LOT likwiduje kilka rejsów, tak samo jak Norwegian, Ryanair i wiele innych. To kłopot nie dla najbogatszych, ale dla tych, którzy na lot mogli sobie pozwolić tylko pod warunkiem, że jest tani.
opr. mg/mg