Czy ekonomia jest sprzeczna z etyką? (Artykuł z tygodnika Idziemy)
Czy ekonomia jest sprzeczna z etyką? Często spotykamy opinię, że biznes to dziedzina moralnie podejrzana. Uważa się, że chodzi w nim głównie o bogacenie się, o pogoń za zyskiem. Przytacza się przykłady korupcji i chciwości. Takie przypadki się zdarzają, ale łacińska zasada prawna głosi, że „nadużycie nie świadczy przeciw użyciu”. Przedsiębiorczość wcale nie musi budzić podejrzeń, a tym bardziej gospodarka w ogóle.
Te dwie dziedziny traktuje się zwykle jako odrębne, przy czym zasady moralne służyłyby jako ograniczenie dla gospodarki. W rezultacie liczni biznesmeni skłonni są uważać etykę za kłopotliwy hamulec. Chcieliby ją ograniczyć do tego, co absolutnie konieczne, albo zredukować do działalności charytatywnej. Gospodarkę uważają za niezależną od moralności.
Przeciwne stanowisko zajmują ci moraliści, którzy nie znając ekonomii, usiłują narzucić gospodarce reguły całkiem nieżyciowe. Bywają też one moralnie niesłuszne, gdy pod szyldem sprawiedliwości społecznej (albo, co gorsza, Ewangelii) próbuje się odebrać przedsiębiorcom i pracującym uczciwie uzyskane dochody. Odmianą tego stanowiska jest sposób myślenia urzędników, popularny również wśród otumanionych propagandą obywateli, że biznesmen nieuczciwy to taki, który nie przestrzega przepisów — choć często są one szkodliwe i niesprawiedliwe. Gospodarka nie rejestrowana, zwana szarą strefą, to na ogół ucieczka przed uciskiem i wyzyskiem ze strony państwa.
Podejdźmy do tej sprawy inaczej, nie oddzielając sztucznie ekonomii od etyki. Co to jest właściwie gospodarowanie? Polega ono na tworzeniu dóbr materialnych i innych, potrzebnych ludziom do przeżycia i godnego bytowania. Ten cel jest dobry, a tym samym gospodarka jest ze swej istoty dobra.
Trzeba więc przeciwstawić się potocznej opinii, że produkcja i praca to zjawiska moralnie obojętne, skupione na życiu czysto materialnym. Mało kto wychodząc do pracy myśli, że będzie robił rzeczy dobre i pożyteczne dla bliźnich, choć przecież przeważnie tak jest! Jeszcze rzadziej myśli się o przedsiębiorstwie jako instytucji nastawionej na dobro bliźnich.
Dlaczego pracę i przedsiębiorczość należy tak ocenić? W normalnej gospodarce rozmaite dobra kupuje się dobrowolnie. Jeśli czegoś potrzebujemy, skłonni jesteśmy odpowiednio zapłacić. Tym samym producent towarów i usług, który chce je sprzedawać, musi proponować bliźnim rzeczy użyteczne i nie za drogie, służąc im w pewien sposób.
Następna dobra z natury cecha przedsiębiorstwa to zapewnienie zajęcia i utrzymania tak właścicielowi, jak pracownikom. Dzięki tej formie organizacji pracy ludzie mogą godnie żyć, stosownie do swojego wysiłku i uzdolnień. Dla wielu właścicieli firm jest to ważny cel, choć pracownicy często nie zdają sobie z tego sprawy. Zyski i inwestycje, które na razie nie przynoszą doraźnej korzyści, sprawiają, że również w przyszłości firma będzie pełniła powyższe funkcje.
Odpowiednie wynagrodzenie za pracę jest podstawowym wymogiem sprawiedliwości. Jeśli należy się ono robotnikowi, lekarzowi, czy księdzu, to również przedsiębiorcom i inwestorom. Ten ostatni punkt wymaga wyjaśnienia. Czy jest słuszne czerpanie korzyści z inwestowania pieniędzy? Tak, gdyż pieniądze są owocem pracy wykonanej poprzednio — przykład to banki, które inwestują oszczędności swoich klientów.
Może ktoś uznać, że w takim razie ludzie robią to wszystko dla swojej korzyści. Owszem, ale troska o utrzymanie siebie i rodziny nie jest przejawem egoizmu, lecz rozsądnej, prawidłowej miłości samego siebie i bliźniego. Słowo „bliźni” pochodzi od „bliski”. Nasze podstawowe obowiązki to dobre pokierowanie własnym życiem i zapewnienie bytu najbliższym, a następnie troska o otoczenie: także o tych, którym nasza praca przynosi pożytek, oraz tych, z których pracy korzystamy.
Zdrowe więzi społeczne istnieją wtedy, gdy praca wielu ludzi sumuje się dla wspólnego dobra, czyli gdy istnieje korzystna dla wszystkich, dobrowolna wymiana i współpraca. Społeczeństwa składają się głównie z ludzi pożytecznych dla innych, a nie z nierobów i pasożytów. To samo dotyczy przedsiębiorstw.
Co zrobić, by kraje funkcjonowały według tych zasad? Zależy to najpierw od dobrych praw i ich przestrzegania. Dla energii tkwiącej w gospodarowaniu są one jak wały dla rzeki. Nie pozwalają za pomocą złych środków dążyć do dobrego celu, jakim jest wzrost dóbr. Dobre prawo to sfera obowiązków państwa.
Ludzie dla owocnej pracy potrzebują bezpieczeństwa. Państwo musi więc zwalczać przestępczość i bronić przed wrogiem. W gospodarce, czyli w sferze dóbr materialnych, szczególnie ważne jest ochrona przed kradzieżą, oszustwami i naruszaniem umów. W Polsce jest z tym kiepsko...
Inaczej mówiąc, centralną dla gospodarki zasadą moralną i prawną jest przykazanie „nie kradnij!”. Ta zasada moralna jest zarazem warunkiem rozwoju gospodarczego, gdyż ludzie pracują dlatego, że mogą spożytkować owoce swej pracy. Gdy ktoś je im zabiera, zniechęcają się, nie pracują, nie inwestują.
Choć mało kto skłonny jest odrzucać to przykazanie wprost, zasada poszanowania własności prywatnej budzi różne zastrzeżenia. Widząc fortuny powstałe nieuczciwie, ludzie obruszają się na ochronę własności. Tymczasem powstały one właśnie dlatego, że władza tolerowała różne formy kradzieży! Majątku złodzieja nie nazywa się własnością, gdyż dzierży go on bezprawnie.
Inny błąd, to utożsamianie własności z wielką własnością. Tymczasem główna część majątku i dochodu narodowego składa się z własności zwykłych ludzi: pól, domów, małych firm, comiesięcznych dochodów. Ta własność jest stale umniejszana przez chciwą władzę i różnych naciągaczy.
Dość często motywem niechęci do bogatszych, pracowitszych i zaradniejszych jest pospolita zazdrość. To ona popycha do głosowania na lewicę, której program sprowadza się do obietnicy, że po wygraniu wyborów zabiorą tamtym, a dadzą nieporadnym, nieumiejętnym i leniwym. Zazdrość powoduje niechęć do energicznych przedsiębiorców, choć zwykli obywatele powinni być im wdzięczni i ułatwiać życie. Przecież ciągną się za nim jak za lokomotywą. Bez nich bowiem nie wymyślą, nie zainwestują, nie zaryzykują, nie zorganizują, a w konsekwencji nie zarobią.
Przedsiębiorca nie może więc być dojną krową dla urzędów skarbowych. Jest bowiem rzeczą niemoralną i głupią, gdy krępuje się i oskubuje pożytecznych członków społeczności. Stosuje się tu bajka Ezopowa o zarżnięciu kury znoszącej złote jajka.
Do natury własności należy swoboda dysponowania majątkiem. Warunkiem uczciwej i efektywnej gospodarki jest więc wolność gospodarcza. Jest to zasada moralna, gdyż wolność w tej sferze należy według nauki Kościoła do wolności osoby ludzkiej. Zarazem jest to zasada korzystna w praktyce, gdyż w warunkach wolności majątek jest lepiej wykorzystywany.
Do gospodarki należą pewne przedsięwzięcia, które moralnego celu jednak nie mają, choćby były prawnie dozwolone. Przykładem może być produkcja i promocja alkoholu i papierosów. Nie jest też uczciwe sprzedawanie wyrobów po zawyżonej cenie, czemu służy rozdęta reklama, w tym ta adresowana do dzieci.
Takie zjawiska występują w każdej gospodarce, ale nie decydują o niej. Większe znaczenie mają deformacje związane z działalnością władzy państwowej. W ustroju obecnym, który należałoby nazwać biurokratycznym, ograbia nas ona przez zbyt wysokie podatki oraz krępuje przez wagony przepisów, rodzimych i europejskich. Skutkiem tego jest bezrobocie, którego nie da się przecież usunąć bez stworzenia należytych warunków przedsiębiorstwom, jak również kryzysy i zmniejszony wzrost gospodarczy. No i oczywiście drożyzna: na przykład większość ceny benzyny to podatki.
Tworzy to pożywkę dla korupcji, gdyż najwięcej zarobić można na styku państwowego z prywatnym. Sprzyja też monopolom i zawyżaniu cen, gdyż państwo przez system zezwoleń i koncesji hamuje konkurencję; dlatego w Polsce tak droga jest telekomunikacja. Sektor państwowy, ładnie zwany publicznym, jest mało efektywny, czego przykładem mogą być publiczne szkoły i szpitale. Nie można w nich zapłacić i wymagać: jakość pozostaje niska, a koszty rosną.
W gruncie rzeczy przedsiębiorstwo jest więc czymś dobrym dla bliźnich poprzez swoją normalną, uczciwą działalność, nawet jeśli właściciel nie przeznacza niczego na cele charytatywne. Powinien to oczywiście czynić — jeśli go stać. Jednakże firmy, duszone przez podatki i przepisy, często nie przynoszą odpowiedniego dochodu. W tej samej sytuacji jest każdy opodatkowany obywatel. Z tej przyczyny za mało dajemy na cele charytatywne i na ewangelizację.
Jednakże płacąc podatki, obywatele już oddają sporo na biedniejszych, utrzymują bowiem cały państwowy system świadczeń społecznych. To nie państwo „daje” zasiłek, szpital czy szkołę. Dają wszyscy, którzy się trudzą i płacą podatki. Władza tylko przymusowo zabiera, a potem dzieli rękami urzędników (co dużo kosztuje).
Starożytny pisarz chrześcijański, św. Klemens z Aleksandrii, zauważył, że nie można dawać, jeśli brak tego, co ma. Trudno się dziwić, że Polacy, oddawszy w ręce państwa większość dochodów, mało pomagają osobiście. Jest to jednak potrzebne. Najpilniejsze sprawy, za mało uwzględniane przez władze, to obrona dzieci nienarodzonych, pomoc rodzinom, ludzie umierający. Tylko oddolnie można zwalczać chory system polityczny i gospodarczy. Te dziedziny bez naszych darów się nie obędą.
Michał Wojciechowski
Autor jest biblistą, świeckim profesorem teologii na uniwersytecie w Olsztynie. Na tematy tu omawiane napisał m. in. książki W ustroju biurokratycznym oraz Moralna wyższość wolnej gospodarki.
Artykuł z tygodnika „Idziemy” 2008 nr 47, publikacja na Opoce za zgodą autora.
opr. mg/mg