Bez domu

Bezdomni i pomoc społeczna dla nich - noclegownie, kuchnie, schroniska...

Zwykle zaczynamy ich zauważać, kiedy na zewnątrz robi się zimno. Przemykamy szybko z pracy: jeszcze tylko zakupy, odebrać dziecko z przedszkola i już, do domu. I nagle staje przed nami skulona postać z wyciągniętą ręką. Źle ubrana, w letnich klapkach zamiast butów, mimo że na chodniku wielkie deszczowe kałuże. Bezdomny, który mówi do nas:

Czy mogę prosić o pomoc?

Niewiele o nich wiemy, a prawdę mówiąc tylko niewielu z nas ciekawi ich życie. Robione kilka lat temu badania wykazały, że bezdomnymi stawali się ludzie, którzy nagle tracili grunt pod nogami, przede wszystkim byli mieszkańcy hoteli robotniczych. Kiedy to, co do tej pory było pewne: praca i mieszkanie w hotelu robotniczym, nagle się skończyło, nie wiedzieli, gdzie się podziać. Wcześniej było często tak: zerwali kontakty z rodziną, zaczęli pić, a żyjąc od wypłaty do wypłaty nie myśleli o przyszłości. Bezdomnymi stają się też byli więźniowe, wymeldowani przez rodzinę z mieszkania, albo ludzie, których rodzina postanowiła się pozbyć z domu, czasem choroba psychiczna gna ich ciągle przed siebie, nie pozwalając nigdzie zagrzać miejsca.

Latem, kiedy można przespać się w naprędce skleconym szałasie w podmiejskim lesie lub w opuszczonej działkowej altance, problem jakby sam znika. Późną jesienią i zimą, kiedy spada temperatura, ich życie staje się trudniejsze, każdy dzień to walka o przetrwanie. Wtedy szczególnie przyciągają ich wielkie miasta, bo tutaj łatwiej znaleźć nocleg, zarobić parę groszy, jakoś przeżyć tych kilka zimowych miesięcy. Witold Kramarz, kierownik Działu Pomocy Bezdomnym krakowskiego Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, podaje, że latem liczbę bezdomnych w mieście oblicza się na ok. 1000—1500 osób, zimą ta liczba rośnie do 2500 — 80 procent to ludzie spoza Krakowa, którzy przyjeżdżają do miasta, bo uważają, że łatwiej będzie im tutaj przeżyć — mówi.

Noclegownie i schroniska

— Z naszych obserwacji wynika, że problem bezdomności narasta, bowiem tego lata nasz dom przy ulicy Pawiej wcale nie opustoszał. To znak, że coraz więcej ludzi potrzebuje pomocy — twierdzi brat Joachim ze Wspólnoty „Chleb i Światło”, która oprócz obliczonej na 150 miejsc noclegowni przy ulicy Pawiej prowadzi także dom przy ulicy Estery, gdzie bezdomni zatrzymują się na dłużej. Potwierdzać te dane zdają się także informacje z przychodni lekarskiej dla bezdomnych, prowadzonej w Krakowie przy ulicy Radziwiłłowskiej przez Stowarzyszenie „Lekarze Nadziei”. W ciągu całego 1999 roku przychodnia udzieliła 2,5 tysiąca porad. Tymczasem do końca października tego roku było ich już 3,3 tys.

W mieście, w różnych placówkach, przygotowanych jest 600 miejsc noclegowych, a każdy potrzebujący znajdzie pomoc. W Krakowie działa kilka schronisk, przytulisk, noclegowni dla bezdomnych. To z reguły schroniska dla mężczyzn, bowiem bezdomność, jak mówią fachowcy zajmujący się na co dzień pomocą w tym zakresie, dotyka przede wszystkim mężczyzn. Kobiety mogą znaleźć dach nad głową w schronisku dla kobiet prowadzonym przez siostry albertynki przy ulicy Malborskiej.

Instytucje te działają na różnych zasadach, w jednych można po prostu spędzić noc, inne nastawione są bardziej na długofalową pomoc: dłuższy pobyt, pomoc w uregulowaniu sytuacji prawnej, w znalezieniu pracy, pomoc medyczną, w wychodzeniu z alkoholizmu itp. Na taki właśnie dłuższy pobyt nastawione jest Przytulisko Świętego Brata Alberta przy ulicy Kościuszki. Obliczone na 70 mieszkańców nie tylko udziela potrzebującym natychmiastowej pomocy, dając jedzenie i dach nad głową, ale także umożliwia powrót do normalnego życia.

Pracownicy służb społecznych Krakowa na co dzień także stykają się z bezdomnymi, z których każdy wymaga indywidualnego podejścia. Jedni najpierw potrzebują ciepłego ubrania, talonu na obiad, skierowania do noclegowni. Wielu z nich musi na nowo wyrobić sobie dowód osobisty, a wtedy często okazuje się, że „gdzieś w Polsce” mają swoje rodziny, swoje domy, do których czasami udaje się wrócić.

Spory margines stanowią ci bezdomni, którzy chcieliby tylko doraźnej pomocy: jedzenia, ciepłego ubrania; nie chcą podporządkować się regułom obowiązującym w schroniskach i noclegowniach.

Najlepiej na dworcu

— Nikt mi nie będzie mówił, co mam robić. Już swoje przeżyłem i się nie zmienię — odpowiada mi brodaty mężczyzna, który na jednej z krakowskich ulic poprosił mnie o kilka groszy, a ja zapytałam go, czy nie wygodniej byłoby mu zamieszkać w schronisku, zwłaszcza że zbliża się zima.

Dlatego dla wielu z nich wybrane i jedyne miejsca noclegu — to dworzec PKP i klatki schodowe bloków na osiedlach mieszkaniowych. Kiedy temperatura spada do kilku stopni poniżej zera, hale krakowskiego dworca kolejowego wypełniają się niespokojnym tłumem. Mężczyźni w trudnym do określenia wieku, układając obok siebie wypchane reklamówki, starają się zdrzemnąć, inni prowadzą niekończące się dyskusje z sobą i całym światem, jeszcze inni kręcą się przy kasach biletowych, zbierając skrzętnie każdy darowany grosz. Na noclegi bezdomnych na strychach i klatkach schodowych niechętnie patrzą mieszkańcy budynków, a obawiając się między innymi wywołania pożaru, żądają od administracji usuwania niechcianych gości lub montują domofony.

— Stworzony w MOPS-ie dział pomocy bezdomnym zajmuje się między innymi monitorowaniem miejsc, w których mieszkają i nocują bezdomni. To są węzły ciepłownicze, pustostany, opuszczone domy. Ci ludzie nie chcą mieszkać gdzie indziej, dlatego pomagamy im w miejscach, które zamieszkują — mówi Witold Kramarz.

Różne formy pomocy

Ratunkiem dla tych ludzi są też kuchnie charytatywne, które w Krakowie wydają każdego dnia kilka tysięcy ciepłych posiłków. Największa z nich to kuchnia im. Świętego Brata Alberta przy ulicy Dietla, gdzie codziennie może posilić się od 450 do 550 ubogich i bezdomnych.

Z uwagi na to, że dla bardzo wielu bezdomnych brak stałego miejsca zamieszkania to tylko jeden z elementów ich skomplikowanego życia, w system swoistego „leczenia” z bezdomności wpisują się też grupy Anonimowych Alkoholików.

W Krakowie od dwóch lat ukazuje się też, jedyna chyba w Polsce, „Gazeta dla Bezdomnych”. Każdego roku wychodzą cztery jej numery. W każdym znajdują się porady i przydatne adresy. Redagują ją zawodowi redaktorzy, dziennikarze, ale także sami bezdomni.

Wstydliwą sprawą staje się w tej sytuacji mówienie o pieniądzach. Skoro znaczna większość bezdomnych przebywających w Krakowie to osoby z innych gmin, naturalne wydaje się, że ich pobyt w krakowskich noclegowniach i schroniskach powinny finansować te właśnie gminy. Tymczasem jak na razie udaje się odzyskać tylko 20 procent kosztów. Przedstawiciele władz gmin, które nie chcą zwrócić kosztów, używają różnych argumentów, mówiąc na przykład, że nie przewidzieli tych wydatków w budżecie, albo że ich gmin problem bezdomności nie dotyczy, bo bezdomnych nie mają.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama