Dobra robota za "psie" pieniądze

Rozmowa z Maciejem Gąsiewskim, kierownikiem Warszawskiego Schroniska dla Bezdomnych Mężczyzn

- Rząd przyznał 5 mln złotych pomocy dla bezdomnych. Czy już wiadomo, ile dostanie Pański ośrodek?

- Na razie trudno cokolwiek powiedzieć. Pieniądze będą dzielić wojewodowie, ale jeszcze nie wiadomo, według jakich kryteriów.

- Jak Pan ocenia decyzję rządu i wysokość dotacji. Pierwsze reakcje organizacji pomagającym bezdomnym trudno określić jako entuzjastyczne.

- Od początku roku nie dostaliśmy żadnych pieniędzy. Żaden z naszych podopiecznych nie dostał zasiłku okresowego z ośrodka pomocy społecznej. Tymczasem w ciągu roku potrzeba nam około 120 tysięcy złotych na utrzymanie ponad 300 osób, korzystających stale lub okresowo z naszej pomocy.

- Skąd w takim razie macie pieniądze?

- Część pochodzi od podopiecznych, którzy mają pracę i oddają nam ze swojej pensji 200 zł miesięcznie. Nasz ośrodek współpracuje dosyć blisko z gminą. Trzy razy w roku sprzątamy wyznaczony teren. Dostajemy za to 12 tys. zł. Nie muszę dodawać, że gminie to też się opłaca, bo specjalistyczna firma wzięłaby o wiele więcej. Mieszkańcy schroniska nie dostają tych pieniędzy, bo z nich pokrywamy opłaty za energię i gaz. Poza tym od gminy dostaliśmy w tym roku około 15 tys. złotych dotacji. Reszta to darowizny w postaci żywności czy środków czystości. Mamy zaprzyjaźnione firmy, które współpracują z nami od lat. Mimo problemów finansowych udało się nam wprowadzić terapię dla uzależnionych od alkoholu. Wiadomo przecież, że większość bezdomnych, 70-80 proc., to ludzie pogrążeni w nałogu. Ze zdobyciem pieniędzy na ten cel nie mieliśmy dużych problemów, bo program, jeśli chodzi o schroniska, jest nowatorski. Jednak przy okazji tego przedsięwzięcia po raz kolejny wyszła sprawa tzw. dotacji celowych. Na nasz apel o dofinansowanie odpowiedziały dwie gminy, które zaproponowały pokrycie kosztów pracy terapeutów. Przeznaczenie pieniędzy na inny cel nie wchodziło w rachubę, a przecież ktoś musi się tymi ludźmi opiekować, dać im jeść itd.

- Nie chodzi więc tylko o dotacje?

- Chodzi o zrozumienie. Radni, tak jak większość społeczeństwa, mają trochę fałszywy obraz bezdomności. Patrzą na to zjawisko przez pryzmat ulicznego kloszarda: odrażającego, brudnego i często agresywnego. Tacy ludzie wybrali ten sposób życia. Można ich nawet odwieźć do schroniska, co zresztą zrobił kiedyś Kotański, ale oni rano uciekną. Wolą żyć w kanałach, niż poddać się pewnym rygorom w schronisku. Oczywiście to nie znaczy, że w sytuacjach krytycznych mamy ich zostawić samych sobie. Jeśli zaś chodzi o pomoc dla schronisk, to chętnie przyjąłbym radnych, żeby na miejscu zobaczyli, na czym polega pomoc bezdomnym, skąd się biorą koszty, ale też oszczędności. Chodzi o zrozumienie i zaakceptowanie realiów. Może wtedy znajdą się pieniądze nie tylko na specjalistyczne programy, ale również na benzynę i pensje dla personelu.

- Czy zmiana sposobu rozwiązywania problemów bezdomnych nie powinna rozpocząć się jeszcze wyżej, na przykład w parlamencie i rządzie?

- Po pierwsze, nie ma ustalonych ustawowo form dofinansowania organizacji pozarządowych. Wszyscy wiemy, że te organizacje są najtańszą formą pomocy dla osób potrzebujących. Nie twierdzę oczywiście, że państwowe placówki są niepotrzebne, bo i tak jest nas za mało wobec biedy i rozpaczy. Rządzący powinni jednak docenić organizacje pozarządowe, bo one robią dobrą robotę za "psie" pieniądze. Moim zdaniem, Warszawa powinna być preferowana w dotacjach, bo tu ciągną bezdomni z całego kraju. W moim schronisku mam obecnie 30 mężczyzn, ale tylko 8 z nich jest z Warszawy. W całym mieście jest ponad 5 tysięcy bezdomnych. Dla nich Warszawa to plaster miodu: tutaj łatwiej o pracę, ale też łatwiej coś zakombinować czy po prostu ukraść. Po drugie, potrzebna jest dobra sieć informacyjna. Pod tym względem ustawa o ochronie danych osobowych jest totalną bzdurą. W schronisku może ukrywać się bandzior, ale ja mogę po prostu o tym nie wiedzieć. Brak informacji wykorzystują bezdomni, którzy wyłudzają od nas różne rzeczy, by zaraz pojechać do następnego schroniska i poprosić o to samo. Potem stoją w niedzielę na bazarze i sprzedają swoje "łupy". Gdy są spaleni w Warszawie, jadą do Łodzi, Gdańska, Katowic. Gdybyśmy mieli skomputeryzowane schroniska, można by ukrócić spiralę roszczeń. Bo jeżeli bezdomny żyje na koszt podatników, to mamy pełne prawo rozliczać go z tego.

- Czy, Pana zdaniem, można stworzyć jakiś ogólnopolski system wychodzenia z bezdomności?

- Generalnie to jest utopia. W naszym schronisku cieszymy się, jeśli uda się wyrwać z bezdomności 4, 5 osób w ciągu roku. W Warszawie to jest bardzo dobry rezultat. Bezdomnym trzeba pomagać profesjonalnie. Trzeba od nich bardzo dużo wymagać, ale też wymagać od siebie. Żadna strona nie może wykorzystywać drugiej. Bezdomni to bardzo często są ludzie, którzy nigdy nie otrzymali żadnego ciepła, dlatego zamykają się w skorupie. Wykorzystując innych, podświadomie uważają, że wyrównują rachunki ze społeczeństwem. Oczywiście w schroniskach, oprócz grupy osób, które na wszystkim żerują, jest bardzo dużo ludzi wartościowych, którym w życiu coś się nie powiodło. Przyczyny bezdomności są różne, często bezwzględność rodziny, a ostatnio także bankructwa PGR-ów i innych zakładów pracy. Takim ludziom naprawdę warto pomóc.

- Dziękuję bardzo za rozmowę.

Rozmawiała ALICJA WYSOCKA

MACIEJ GĄSIEWSKI, kierownik Warszawskiego Schroniska dla Bezdomnych Mężczyzn, prowadzonego przez Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama