Chory nie stoi w kącie

O Archidiecezjalnym Domu Hospicyjnym w Katowicach

— Lekarz powiedział, że mama ma raka i że choroba bardzo szybko postępuje — pani Teresa zaciska dłonie na chusteczce. — Powiedział, że najlepiej byłoby prosto ze szpitala przenieść mamę do hospicjum. To był szok. Mam zostawić ciężko chorą matkę w obcym domu, obcym ludziom?

Pani Teresa nie bardzo wiedziała, co to takiego hospicjum. Lekarz tłumaczył, ale ona postanowiła sprawdzić sama. — Katowickie hospicjum robi wrażenie — przyznaje — nowoczesna architektura, duże okna, ławeczki przed budynkiem. A w środku ściany w ciepłych kolorach, przytulne pokoje.

Trudno było przyzwyczaić się do myśli, że mamy nie będzie w domu. Pani Teresa z siostrą i bratem przegadała wiele godzin. — Wszyscy pracujemy, żadne z nas nie zna się na medycynie... — myśleli. — A jeśli zamiast pomóc mamie, zostawiając ją w domu, powiększymy jeszcze jej cierpienie?

Teraz trzeba było przekonać 78-letnią staruszkę, że w hospicjum będzie jej dobrze, że będzie tam miała najlepszą opiekę. — Chcecie mnie oddać obcym? — płakała chora. — Tam będę jak w klatce. A kto mnie będzie mył, ubierał?

Przez kilka dni ciężko chora kobieta przyzwyczajała się do nowego otoczenia. — Teraz, kiedy odwiedzamy mamę, ona widząc nasze smutne twarze, strofuje nas: „Jak macie mieć takie miny, to lepiej w ogóle tu nie przychodźcie” — uśmiecha się pani Teresa. — A ostatnio powiedziała: „Co byście ze mną w domu robiły. Tu mam wszystko, czego potrzebuję — leki, plastry przciwbólowe. Dobrze mi tu”.

Większość ludzi hospicjum kojarzy się z umieralnią. — Ja też tak myślałam — przyznaje Maria, która przyszła właśnie odwiedzić chorą Irenę, sąsiadkę z bloku. — A tu tacy mili lekarze, pielęgniarki, wolontariusze. Tyle tu kwiatów. Tu naprawdę jest jak w domu.

52-letnia Irena tryska radością. Uśmiech nie znika z jej twarzy. — Kiedy tylko nic mnie nie boli, czuję się wspaniale — mówi. — Wiem, że lekarze nie dają mi już wiele życia. Ale te ostatnie chwile chcę przeżyć godnie, spokojnie, bez bólu. Sama zdecydowałam się pójść do hospicjum. Odwiedzający mnie w domu ksiądz powiedział, że w Katowicach jest taka placówka. Tu wszyscy są dla mnie tacy dobrzy. Czasem czuję się nawet jak przegłaskany kotek.

Katowickie hospicjum jest jedyną w Polsce placówką Caritas posiadającą status Niepublicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej. W ośrodku pracuje trzech lekarzy, kilka pielęgniarek, dziesięciu wolontariuszy, codziennie jest tu ksiądz. Od 1 lutego 2001 roku, kiedy otwarto placówkę, swoje ostatnie chwile życia spędziło tu blisko 90 chorych. Obecnie w ośrodku przebywa 12 osób.

Ciężko chorzy umierający w szpitalach często traktowani są jak coś wstydliwego. Lekarzom trudno jest przyjąć porażkę, przyznać się do bezsilności wobec postępującej choroby. Często więc umierających pacjentów umieszcza się w najdalszym kącie szpitalnej sali, gdzieś za parawanem, gdzie nie będą kłuli w oczy. Pracownicy hospicjum wiedzą, że dla ich podopiecznych najważniejsza jest rozmowa, ciepłe słowo, możliwość zwykłego, ludzkiego wygadania się. Wiedzą, że nie wyleczą już chorych. Ale mogą im dać coś więcej — poczucie godności.

— Wiemy, że pielęgnując chorych, nie osiągniemy już żadnych cudów, spektakularnych rezultatów medycznych — mówią lekarze z Domu Hospicyjnego Caritas Archidiecezji Katowickiej. — Tu nie ma miejsca na ordery i nie na tym ta praca polega. — Dla nas najwyższą wartością jest każda chwila spędzona z chorymi, to, że ktoś mógł zasnąć bez tabletki, że nie musiał zwijać się z bólu, że ma ochotę pożartować, pośmiać się. Większość naszych podopiecznych już nie żyje. Ale nigdy nie oswoimy się ze śmiercią. Do niej nie można się przyzwyczaić — mówią pracownicy hospicjum. — Kto tego nie rozumie, musi zmienić pracę.

Kiedy otwierano katowickie hospicjum, Grażyna Walach kończyła właśnie naukę w studium medycznym. — Chciałam sprawdzić, czy podołam tej pracy, czy wytrzymam psychicznie — wspomina. — Bałam się. Ale chorzy pomogli mi przezwyciężyć ten strach. Każdy z podopiecznych ma w sobie jakąś niezwykłą siłę, którą przekazuje nam. Od nich uczymy się pokory wobec życia, cierpliwości, pogody ducha, samozaparcia.

Pobyt w hospicjum zmienia nie tylko pracowników. Wolontariusze wspominają sześćdziesięcioletniego mężczyznę, którego znajomi odbierali jako człowieka krnąbrnego, agresywnego, po prostu złego. Rozmowy z kapelanem ośrodka, z wolontariuszami zmieniły go nie do poznania. Mężczyzna, żyjący ponad trzydzieści lat w konkubinacie, w ostatnim dniu życia zawarł związek małżeński.

— Hospicjum to wyraźny znak tego, że dyskusja o eutanazji, łatwe ferowanie wyroków to bezsens — mówi ksiądz Zenon Ryzner, dyrektor Archidiecezjalnego Domu Hospicyjnego w Katowicach. — Nie tylko sprzeciwia się to Bogu, ale i temu, co niesie medycyna. Każdy z tych ciężko chorych ma nadzieję. Do końca.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama