Mały Alfie i pytanie o ludzką wrażliwość

Sprawa Alfiego pokazuje, że z naszą ludzką wrażliwością nie jest najgorzej. Mamy natomiast problem z autentyczną "wyobraźnią miłosierdzia"

Raczej rzadko zdarza mi się czytać komentarze pod artykułami zamieszczonymi na popularnych portalach. Tym razem jednak, w związku ze sprawą małego Alfiego, którego brytyjski sędzia kazał odłączyć od aparatury podtrzymującej życie, zrobiłem wyjątek. Byłem ciekaw, jakie jest zdanie polskich czytelników w tej kwestii.

Muszę przyznać, że zdziwiłem się — i to pozytywnie. Wprawdzie część wpisów była okrutna, niemal pozbawiona jakiejkolwiek empatii i zrozumienia sytuacji, jednak olbrzymia większość wskazywała na to, że z naszą wrażliwością nie jest tak źle. Nawet pod negatywnymi komentarzami dostrzec można było ogromną przewagę czerwonych „łapek” (oznaczających, że czytelnicy nie zgadzają się z nimi).

Mniej więcej w tym samym czasie w Polsce podniesiona została kwestia opieki nad osobami niepełnosprawnymi i upokarzająco niskich zasiłków i innych świadczeń dla takich osób. Jest to oczywiście sprawa, która nie pojawiła się nagle za rządów PiS, ale pozostaje niezałatwiona od wielu lat. Bolesny jest zwłaszcza problem młodocianych niepełnosprawnych, którzy osiągają próg dorosłości i zostają w zasadzie pozostawieni sami sobie, bez adekwatnego wsparcia ze strony państwa.

Dlaczego te dwie — z pozoru różne kwestie — poruszam razem? Dlatego, że obydwie mieszczą się w tym, co Jan Paweł II nazwał bardzo trafnie „wyobraźnią miłosierdzia”. Nasz stosunek do ludzi słabych, potrzebujących pomocy i wsparcia mierzy się właśnie w kategoriach tej wyobraźni. Jej pierwszym elementem jest autentyczna wrażliwość na potrzeby drugich i dobrze uformowane sumienie, które dostrzega prawdziwe wartości. Zarówno w przypadku Alfiego, jak i innych osób niepełnosprawnych prawe sumienie dostrzeże, że życie jest zbyt wysoką wartością, żeby można je było stawiać na jednej szali z czyjąś wygodą, osiągnięciami czy sukcesami. Rozumowanie, jakoby „niska jakość życia” usprawiedliwiała rezygnację z życia (czy to przez samobójstwo, czy jakąkolwiek formę eutanazji) jest oparte na zaburzonej hierarchii wartości. Przyjemność, sukces, bezpieczeństwo czy wygoda to wartości podporządkowane samemu życiu, a nie nadrzędne. Nawet gdy cierpienie nie pozwala cieszyć się różnymi radościami życia, gdy nie można spodziewać się spektakularnych sukcesów, gdy życie pełne jest ciężarów i zmagań — warto żyć.

Rozróżnienie na rezygnację z uporczywej terapii oraz celową rezygnację z życia (np. w formie wspomaganej eutanazji) jest tu bardzo ważne. Rezygnacja z terapii jest możliwa, gdy terapia jest bezskuteczna, a jedynie przedłuża cierpienie danej osoby. Ujmując rzecz od drugiej strony — nie można rezygnować z terapii tylko z tego powodu, że ta nie jest w stanie przywrócić pełnego zdrowia czy „akceptowalnej” jakości życia, ale nie wiąże się z dodatkowym cierpieniem.

Bez właściwie uformowanego sumienia, dostrzegającego nadrzędną wartość życia samego w sobie, nie jest możliwy drugi element wyobraźni miłosierdzia — rozsądna ocena sytuacji osób potrzebujących pomocy. O ile jednak — jak sądzę — Polacy nie mają (jeszcze?) zasadniczego problemu z elementem sumienia, ten drugi składnik — związany z rozsądkiem, planowaniem i szeroko pojętą wyobraźnią, jest naszą słabością. Wzrusza nas czyjeś cierpienie, spontanicznie pragniemy mu pomóc. Jednak trudność sprawia nam zapewnienie opieki systemowej, stałej i konsekwentnej.

W tym momencie staje mi przed oczami fragment z ewangelii Mateusza: „Coście uczynili jednemu z tych moich braci najmniejszych, Mnie uczyniliście” (Mt 25,40). Pan nie będzie nas pytał o nasze wzruszenia, o nasze dobre i wrażliwe serce, ale o to, co konkretnie zrobiliśmy. Jego słowa nie brzmią „coście zamierzali uczynić”, ale wyraźnie: „coście uczynili?” Jednorazowe poruszenie serca to zdecydowanie za mało, aby pomóc osobom niepełnosprawnym. Potrzebna jest stała wrażliwość, stałe zaangażowanie, a także rozwiązania systemowe. Dobrze więc, że kwestia ta została wyciągnięta na światło dzienne. Dość już spychania jej pod dywan.

Ważne, żeby ten problem został rozwiązany — skutecznie i stosownie do rzeczywistych potrzeb. Żeby nie skończyło się na pięknych słowach i gestach. Mądra opieka i wsparcie dla osób niepełnosprawnych nie jest kwestią do politycznych targów. Próba windowania własnej politycznej popularności, posługująca się cudzym nieszczęściem i chorobą jako swego rodzaju kartą przetargową jest czymś wyjątkowo obrzydliwym. Zamiast wysługiwać się niepełnosprawnymi po to, aby dowalić politycznemu przeciwnikowi, wszystkie opcje polityczne powinny schować swój oręż i uczciwie wysłuchać osób niepełnosprawnych i ich opiekunów, niezależnie jakie stowarzyszenie czy opcję reprezentują. To jest test naszej ludzkiej wrażliwości i wyobraźni miłosierdzia. Zależy teraz od nas, czy go zdamy, czy też podejdziemy do niego jak do szkolnych egzaminów na zasadzie trzech „Z”, z których ostatnie brzmi „zapomnieć”. W tej samej ewangelii Mateusza, w kolejnym rozdziale Jezus mówi „zawsze macie ubogich u siebie” (Mt 26,11), nie obiecując łatwych rozwiązań. Problemy zdrowotne i społeczne skończą się, gdy skończy się doczesność. Póki jednak trwa doczesność, musi trwać nasza wyobraźnia miłosierdzia.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama