Rozmowa z krajowym duszpasterzem hospicjów
Czy widział Ksiądz całun z Manoppello lub ten przechowywany w Turynie?
Muszę zacząć od przyznania się, że choć przez kilka lat mieszkałem we Włoszech, nie dotarłem do Manoppello. Na mojej liście pielgrzymkowej jest to jedno z miejsc, które chciałbym odwiedzić w najbliższej przyszłości. Zachęcają mnie do tego moi świeccy przyjaciele i współpracownicy, którzy przeczytali książkę o cudownym wizerunku Chrystusa i byli tam jako pielgrzymi. Miałem natomiast przywilej dwukrotnie adorować Całun Turyński — raz na północy Włoch, gdy został tam wystawiony na widok publiczny, a powtórnie w Rzymie. W obu przypadkach to było niezapomnianie doświadczenie.
Całun to wyjątkowa ikona, pamiątka-znak, mająca służyć przede wszystkim umocnieniu wiary. Co Ksiądz czuł, patrząc na odbicie Oblicza Pana Jezusa?
Pamiętam rady doświadczonego terapeuty, gdy studiowałem psychologię, by uważnie obserwować twarz osoby, z którą rozmawiam, a także, by jeśli to możliwe, patrzeć jej w oczy. To pomaga we wzajemnej komunikacji między ludźmi, musi być jednak dawkowane, by nie stało się natrętnym wpatrywaniem się, ale nie było też uciekaniem wzrokiem od spotkania i kontaktu. Patrząc na twarz Jezusa z Całunu, spotykałem się z Bogiem-Człowiekiem tak, jak potrafią się spotkać ludzie. Wpatrywałem się w Niego, zadając trudne pytania dotyczące mojego życia i powołania, spuszczałem nieco wzrok, gdy mówiłem Mu o moich słabościach i zaniedbaniach. Były to momenty dialogu, rozmowy. Dlatego chętnie modlę się, patrząc na twarz Jezusa odwzorowaną z Całunu Turyńskiego — dla mnie to najbardziej autentyczne wyobrażenie Mistrza z Nazaretu i mojego Zbawiciela.
Na pierwszych stronach Biblii czytamy, że człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boże. Pracuje Ksiądz na co dzień z osobami ciężko chorymi i umierającymi. Jakie znaczenie ma prawda o Bożym podobieństwie w człowieku?
Gdyby Bóg był przedstawiany tylko jako zdrowy, szczęśliwy i zadowolony, prawdę o naszym podobieństwie do Niego uznałbym za całkowitą pomyłkę, zwłaszcza w otoczeniu ciężko chorych i umierających w hospicjum. Jednak prawda o doskonałej miłości Trójcy Świętej i wiecznym szczęściu w niebie to tylko część doktryny chrześcijańskiej. Bóg jest także cierpiącym i umierającym człowiekiem, o którym prorokował Izajasz: mąż boleści oswojony z cierpieniem. To Boże podobieństwo w osobie Jezusa i w Jego doświadczeniu cierpienia, opuszczenia, lęku przed śmiercią i trwogi konania pozwala mi i, jak sądzę, większości ludzi w hospicjach i szpitalach traktować tę pracę jako powołanie i służbę. Chrześcijanie widzieli w każdym cierpiącym i chorym, opuszczonym i starszym ikonę czy wizerunek samego cierpiącego za nas Boga — Chrystusa. Dlatego od pierwszych wieków, przez średniowiecze i renesans do dzisiejszych czasów Kościół współpracuje ze służbą zdrowia, a wielu duchownych i świeckich poświęca się służbie człowiekowi w potrzebie.
Czy człowiek cierpiący, nieuleczalnie chory i umierający jest dla Księdza odbiciem oblicza Chrystusowego? Skąd Ksiądz czerpie siły?
Jeśli mam mówić o założeniach teoretycznych, to przyznaję, że w każdym cierpiącym staram się dostrzegać Jezusa. Ale już w codziennej praktyce jest inaczej, bo nie każdy chory da się lubić, nie zawsze mimo dobrej opieki słyszymy miłe słowa, a często, opiekując się w ciągu roku ponad tysiącem ciężko chorych i umierających, mamy po prostu dosyć! Trudna rozmowa, napięcie u chorego albo w rodzinie, niejasności w zespole opiekuńczym, brak pieniędzy, który mnie jako dyrektora hospicjum niepokoi prawie codziennie. Dobrze, że w hospicjum jest kaplica i że w każdej chwili można tam uklęknąć choćby na chwilę. Kiedy czeka mnie trudna rozmowa, gdy jadąc do pacjenta albo na inne ważne spotkanie, odczuwam lęk czy niepokój, zawsze nieodłączną pomocą jest chętnie praktykowana przez pielgrzymów modlitwa różańcowa. Modlitwa jest ratunkiem w kryzysach, które potrafią dotkliwie dać o sobie znać w służbie chorym. Aby odpocząć od cierpienia, przynajmniej raz w roku zostawiam hospicjum i wybieram się na pielgrzymkowe szlaki. W tym roku wybieram się do Ziemi Świętej i bardzo się cieszę na tę pielgrzymkę; będą to z pewnością dla mnie ważne rekolekcje.
Jak zaangażował się Ksiądz w pracę hospicyjną?
Zamiast opowiadać, zacytuję fragment z jednej z moich książek (można je kupić na stronie internetowej: www.hospicja.pl, gdzie również można się dowiedzieć więcej o hospicjach): „Jadąc do pierwszej chorej hospicyjnej zaraz po święceniach, nie wątpiłem, że ją pocieszę i podtrzymam na duchu. Podszedłem do jej łóżka. Usiadłem tak, by mieć z nią kontakt wzrokowy. Zacząłem zagadywać i pytać o duchowe potrzeby. Patrzyłem na jej twarz wykrzywioną bólem i gadałem, gadałem, gadałem... Basia patrzyła na mnie z rosnącym niedowierzaniem, gdy mówiłem i zadawałem pytania, nie czekając wcale na jej odpowiedzi. — Co ty sobie do cholery myślisz? — ostro przerwała moje mądre wywody. To wystarczyło, żeby zatrzymać mój słowotok. — Jak jesteś taki mądry, to wytłumacz mi, dlaczego ja umieram?! Za jakie grzechy?! Za to, że byłam dobrą córką dla rodziców? A może za to, że przez całe studia nie ściągałam, tylko solidnie się uczyłam? Czy może za bezinteresowną pomoc w domu dziecka? Czy wstrzemięźliwość przedmałżeńską, żeby było po Bożemu? No, powiedz mi, księże mądralo, za który z tych grzechów twój Pan Bóg mnie ukarał? Za co tak cierpię? Jak mi odpowiesz, będziesz mógł ciągnąć te swoje pobożne historie! — kaszląc, wykrzyczała Basia. Purpura parzyła mi twarz, a ręce drżały. — To koniec — myślałem. Były we mnie złość, bezradność i rozpacz. — Co ja mam jej odpowiedzieć? — pytałem siebie w duchu. — Co na to mówi teologia? Jak odeprzeć te zarzuty? Milczenie przerwały kapiące z moich policzków łzy. Płakała we mnie bezsilność, a może złość na siebie samego? W drodze powrotnej modliłem się i płakałem. — Dlaczego ona cierpi? Dlaczego musi umierać? Czym sobie na to zasłużyła, Boże? Jak jej pomóc? (...) Byłem u Basi prawie codziennie. Ona mówiła, a ja głównie słuchałem. Tego nauczyła mnie jej autentyczna złość na moje pobożne gadanie. Miała rację. Cóż ja wiedziałem o cierpieniu, nadziei, lęku przed śmiercią, żegnaniu się ze światem w wieku 26 lat? Ona wiedziała i chciała mi to opowiedzieć. A ja uczyłem się słuchać. Spotkania przerodziły się w przyjaźń...” (Zdążyć z prawdą. O sztuce komunikacji w hospicjum, Gdańsk 2006).
Często powtarzam, że jestem w hospicjum dzięki Basi i wielu innym chorym, którzy dali mi więcej, niż ja mogłem im dać. Bo czy może być coś wspanialszego od zaufania, przyjaźni, słów wdzięczności cierpiącego człowieka. Zostałem w hospicjum, chociaż kuszą inne formy pracy duszpasterskiej, w tym także praca przewodnika pielgrzymkowego, bo bardzo lubię odwiedzać nowe miejsca i spotykać nowych ludzi.
Co robicie na co dzień jako hospicjum i jaka liczba ludzi jest objęta Waszą pomocą?
Według definicji hospicjum otacza całościową opieką medyczną, psychologiczną i duchową, a często także socjalną i materialną nieuleczalnie chorych na choroby nowotworowe i ich bliskich. Mamy pod opieką ponad 1000 pacjentów rocznie. Opiekujemy się dorosłymi i dziećmi. Mamy opiekę domową, co oznacza, że nasi pracownicy i wolontariusze docierają do domów chorych, by tam im pomagać. Mamy oddziały stacjonarne, gdzie znajdują się chorzy, którym nie można skutecznie pomóc w domu. Co roku 600—700 osób umiera, ale hospicjum zajmuje się także osobami w żałobie, prowadząc grupy wsparcia i modląc się za zmarłych. Potrzeby z każdym rokiem są większe, dlatego obok hospicjum działa też Fundacja Hospicyjna (KRS 0000201002), która pomaga hospicjum w Gdańsku, a także ponad stu hospicjom w całej Polsce.
To za pomocą Fundacji Hospicyjnej zorganizował Ksiądz w ostatnich latach ogólnopolską akcję „Hospicjum to też Życie”, czy żonkilowe „Pola Nadziei”. Czemu służą takie akcje?
Służą przede wszystkim edukacji społecznej na temat ciężkiej choroby i śmierci, ale także zbieraniu pieniędzy, bo w budżetach hospicjów pieniądze z NFZ stanowią tylko nieco ponad 50%. Resztę musimy dozbierać, dlatego postanowiłem jako krajowy duszpasterz hospicjów zintegrować środowisko i jednym głosem mówić o naszych potrzebach, a jednocześnie uczyć, że nie pracujemy w strasznych umieralniach i beznadziejnych miejscach. Pracą zespołów hospicyjnych, ale także postawą coraz liczniejszej grupy wolontariuszy mówimy, że „Hospicjum to też Życie” i dlatego społeczeństwo powinno się nami interesować. Prosimy w ten sposób o pomoc, bo potrzebują tego nasi chorzy!
Jak zwykły człowiek mógłby pomóc hospicjum?
Najprostsza jest pomoc finansowa. Od tego roku możemy przekazywać 1% podatku w uproszczony sposób. W naszych PIT-ach wpisujemy w odpowiednią rubrykę tylko nazwę i nr KRS. Jeśli ktoś chciałby pomóc hospicjom, wystarczy wpisać: Fundacja Hospicyjna (KRS 0000201002) i podać kwotę 1% podatku na pomoc ciężko chorym. Można też przekazać darowizny materialne i rzeczowe. Szczegółowe informacje są dostępne na: www.hospicja.pl. Tam też mogą znaleźć lokalne hospicja ci, którzy chcieliby wesprzeć konkretny ośrodek w Polsce. Część z nich ma możliwość uzyskiwania 1%, inne otrzymają wsparcie od Fundacji Hospicyjnej.
W 2006 roku został Ksiądz ogłoszony Człowiekiem Roku na Pomorzu.
To wielkie wyróżnienie. Jakie plany na przyszłość?
Nagroda była wielkim wyróżnieniem i zaskoczeniem, ale odbierając ją, powiedziałem, że ja tylko reprezentuję dużą grupę pracowników, wolontariuszy i przyjaciół hospicjum i Fundacji Hospicyjnej. Wspólnie udaje nam się skutecznie pomagać tak wielu chorym i ich rodzinom. Jednocześnie pomagamy ponad stu hospicjom z całej Polski, przekazując im tak potrzebny sprzęt medyczny i środki przeciwbólowe. Równocześnie prowadzimy szkolenia, z których co roku korzysta w sumie ponad 500 osób — pracowników i wolontariuszy z całej Polski. Wydajemy książki i podręczniki dotyczące opieki hospicyjnej i medycyny paliatywnej. Przygotowujemy też serię filmów edukacyjnych dla wolontariuszy. Jeśli chodzi o plany, to wiążą się one z rozwojem wolontariatu hospicyjnego, nad czym pracujemy w ramach ogólnopolskiego projektu Lubię Pomagać. Ale jest też inna strona planów — czekam z utęsknieniem na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Mam nadzieję, że z czasem uda mi się zrealizować te cele i spotkać być może Czytelników, którzy dobrnęli do końca tego wywiadu. Dziękuję, że na łamach tego szacownego pallotyńskiego pisma mogę przypomnieć powtarzaną przez nas od lat prawdę, że „Hospicjum to też Życie”. Cieszę się z tego wywiadu, gdyż to pallotyn, ks. Eugeniusz Dutkiewicz, został nazwany ojcem ruchu hospicyjnego w Polsce. Dobrze się stało, że uczestnicy pallotyńskich pielgrzymek dowiedzą się dzisiaj, że w naszym charyzmacie jest też miejsce na pomoc ciężko chorym i umierającym w hospicjach.
opr. mg/mg