Ośrodek Tęcza 3P znajduje się w szczególnie zaniedbaniej części Palermo. Prowadząca go Siostra Alonzo nie dostała od miasta żadnej pomocy, wsparli ją natomiast więźniowie z pobliskiego zakładu karnego
Spotykam w Palermo s. Annę Alonzo, dzięki której zdegradowane i oblężone strefy miasta zasmakowały przyjemności przebywania razem. W dzielnicy Guadagna, nie różniącej się od Brancaccio pod względem ubóstwa kulturalnego i zagęszczenia mafii, znalazła opuszczony budynek, zajęła go i przemieniła. Z miesiąca na miesiąc rosła liczba będących do dyspozycji wspólnoty metrów kwadratowych, a reakcją na ataki, prowokacje, przemoc nie były ani systemy alarmowe, ani drzwi antywłamaniowe. Dziś jest to Centro Arcobaleno 3p — Ośrodek Tęcza 3p, od inicjałów o. Pina Puglisiego — Padre Pino Puglisi — którymi tutaj nadal go określają. W środku — opowiada mi s. Anna — zawieszony jest wielki portret tego błogosławionego.
Płótno jest pełne szwów, gdyż pewnego dnia ktoś wtargnął i ostrzem chciał go zabić po raz drugi, jakby dla powiedzenia: koniec z tym Kościołem o drzwiach otwartych. Lepsza jest dyskrecja znajdującej się obok parafii: kult, a potem cisza. Męczeński wizerunek ze swoimi bliznami określa dziś pewien styl — styl codziennej obecności, nieważne, za jaką cenę, niczym zaczyn w cieście. «Oczywiście moją pracą w niezwykle trudnej dzielnicy burzę rozmaite równowagi» — słowa te rozpowszechniły się w sieci po napadzie, którego ofiarą padła pewnej nocy, gdy wracała do domu. Ścigana, maltretowana i zastraszana przy użyciu noża przez młodych ludzi, posłanych, aby ją zniechęcić. Jest to epizod, który dziś chętnie pomija, niemal jakby nie chciała znęcać się nad reputacją Palermo i nastolatkami, którym woli patrzeć w oczy. Pokazuje on jednak zbyt wiele nieuwagi i nieobecności: «Praca w dzielnicy Guadagna nie obchodzi miasta. Tu zrabowali wszystko, co mogli, nawet produkty spożywcze z banku żywności. Zniszczyli drzwi i okna, ukradli miedź, jednak nikt się nie dopytuje ani nie interweniuje». Pomimo wielkiej pozytywnej energii, jaką zakonnica ma w sercu, widoczne jest doświadczenie gorzkiej samotności. Anna gotowa jest jednak wspominać pociechę, jaka płynie od ubogich, niejako znak, że zmiana jest możliwa: «Jedyna pomoc, jakiej doświadczyłam w najbardziej dramatycznych miesiącach, to była pomoc więźniów z zakładu karnego Pagliarelli. Zebrali 3200 euro, które posłużyły mi do remontu części ośrodka, która groziła zawaleniem się; powiedzieli mi, że dzięki mojej pracy być może ich dzieci będą mogły mieć inną przyszłość». Dwustu nastolatków, osiemdziesiąt kobiet zaangażowanych jest w szereg mnożących się nieustannie inicjatyw i programów. A 23 grudnia ub.r. wydarza się niemal cud, który zakonnica przypisuje temu, że ks. Puglisi nie jest nigdy bezczynny w niebie: burmistrz i arcybiskup Palermo przychodzą razem do Centro Arcobaleno 3p, by zainaugurować dwa boiska, a zwłaszcza na znak pewnego przełomu, zaangażowania się całego miasta w utrwalanie tego, co dzięki niej powstało.
Wyprzedzając to, co Papież Franciszek zaleca w Evangelii gaudium, s. Anna rzeczywiście raczej zapoczątkowywała procesy, niż zajmowała przestrzenie. Daje klucze od ośrodka i umożliwia spotykanie się każdemu, kto wykazuje pragnienie dobra: gości, wychowuje, pozwala działać. Nie planuje: cieszy się tym, co młodzieży, kobietom, ludziom ubogim przychodzi chęć zapoczątkować. Co najwyżej pomaga zorganizować: chroni, pielęgnuje, motywuje, łączy. I tak pomysł dojrzewa, jakaś potrzeba spotyka się z odzewem, pewne projekty trwają i rozwijają się — dzień po dniu, od lat. A jako pierwsze weszły do ośrodka w Guadagni dzieci. Prawdę mówiąc, wchodziły tam przez płot już wcześniej, zanim s. Anna wszystko zapoczątkowała: to dzięki nim, przechodząc, mogła ona zobaczyć w piekle ogród, którego nie było. Wkrótce oprócz malców zaczęli jednak przybliżać się ludzie w każdym wieku i różnego pochodzenia: to cud w dzielnicy, w której przestępczość odstraszała obcych i trzymała z dala policję. Jest to rewolucja na ulicach, którymi mieszkańcy z centrum Palermo nigdy by nie chodzili. Przychodzą nie tylko, żeby brać, ale coraz częściej, aby dawać, bo jest to naturalne: jeżeli to, co było niczyje, staje się wspólne — dostępne, piękne, autentyczne — wówczas rodzi się poczucie przynależności. Rodzi się odpowiedzialność, poczucie uczestnictwa, dzięki czemu nikt nie jest biernym odbiorcą czy wiecznie korzystającym z pomocy społecznej.
Słucham opowiadania Anny, a jest ono niczym wezbrana rzeka. Rozumiem, że nie jest to jej osobista przygoda, ale historia Kościoła mało znana w samym Palermo. Ona żyje ubogo z paroma współsiostrami, ma cztery dyplomy, lecz nie okazuje żadnej wyniosłości akademickiej, pomimo że przez 22 lata wykładała na uniwersytecie. W biurze usług socjalnych władz miejskich niemal nie ma nikogo, kto z nią nie studiował. Przechadzamy się ulicami centrum i zauważam, że to właśnie ostatni ją znają: zatrzymują ją albo ona się zatrzymuje, i widzę, jak natychmiast wdają się w bardzo osobiste rozmowy. Dostrzegam więzi, które trwają lub które się rodzą, jedna za drugą. Studia, tytuły, katedra? Konieczne, ponieważ «ubogim trzeba dać to, co najlepsze». Lubi przytaczać rewolucyjne słowa kard. Ernesta Ruffiniego, który był arcybiskupem Palermo od 1945 r. do 1967 r. — to ojciec, o którym Anna Alonzo mówi z szacunkiem, zaprzeczając anachronicznym przekazom, które mówią o jego rzekomej niechęci do ujawniania uciążliwości mafii dla miasta. To że ona tu jest, to że jest zakonnicą, to że wykazała siłę, by zburzyć nawarstwioną strukturę władzy, która paraliżuje całe dzielnice, to dzięki temu biskupowi, który już po drugiej wojnie światowej wybrał ubogich, opowiadając się za nimi. Działalność misyjna, którą dziś kontynuują «jego» zakonnice, zanim będzie «przeciwko» komuś, miała rodzić się «dla» kogoś: dla ostatnich, traktowanych jako pierwsi. Ruffini, gdy zakładał Instytut misyjnych opiekunek społecznych (Istituto delle assistenti sociali missionarie), a także wznosił kościoły na peryferiach, przedszkola, organizował miejsca spotkań, domy ludowe, ośrodki solidarności — przeciwstawiał życie Ewangelią przestępczej sieci klienteli, poświęcając się ziarnu, choć znał kąkol. Później miały nadejść czasy otwartego potępienia ze strony Papieża, który na Sycylii gromkim głosem nawoływał członków mafii do nawrócenia, ze strony proboszcza, który przelał krew dla odkupienia swoich ludzi. Nieliczni jednak wiedzą, że Palermo było świadkiem niezwykłego przygotowania, cichego, dostrzeganego tylko częściowo w jego potencjalnych skutkach: nurtu krasowego, zdolnego ogarnąć młodzież, uczuloną na puste formalności, święcie niespokojnych kontestatorów. Właśnie takich jak Anna Alonzo, która w dzieciństwie jeździła do szkoły z kierowcą: licząca się rodzina, luksusy, dobre maniery i wykształcenie, przyszłość pod znakiem przywilejów. Zwierza mi się, że trzęsienie ziemi nastąpiło podczas podróży do Tunezji, gdy uczęszczała do dobrego liceum w Palermo: nieoczekiwane i porażające było zetknięcie z dziećmi i z ubogimi na poboczach ulic, na peryferiach i wsiach. Wymiana spojrzeń z okien autobusu, sceny, które na zawsze wyryły się w żywym umyśle, w spragnionym sercu. Powrót do domu osiemnastolatki, wstrząśniętej rzeczywistością do tej pory negowaną, narastający bunt, poczucie braku powietrza — tam na zewnątrz, także w Palermo, mieście, którego nigdy nie widziała, byli ludzie sztucznie unikani. W ten sposób została przerwana pewna ciągłość wartości rodzinnych: «Od mojego ojca nauczyłam się, kim nie chcę być».
Anna odkrywa, że parę kroków od znanych miejsc żyją już zakonnice wśród ubogich i rozwija się Kościół, który bardziej pachnie nimi niż kadzidłem. Studiuje literaturę klasyczną, ale nie jest już tą samą osobą. Poszukuje i znajduje życie zakonne, które łączy rozum i miłość: pozostawia wszystko, wyjeżdża, odbywa formację, odkrywa świętych, czyta mistyków, oddaje się naukom społecznym, pracuje, konsekruje się, podróżuje. Życie wolne, w posłuszeństwie, które, gdy słyszy się, jak o nim opowiada, zachwyca i rodzi pytanie: kto wie o tym wszystkim? Kto dostrzega w Kościele i w kraju kobiecą rewolucję ucieleśnianą przez takie kobiety? «Chciałbym, aby były w nim dusze o wielkiej wrażliwości, zdolne wyczuwać wszystkie drgania ludzkiego bólu», mówił Ruffini, zarysowując ową pracę symboliczną i praktyczną, potrzebną do tego, aby miasto zawsze było dla jego mieszkańców, na co dzień, miejscem dobrostanu, który kształtuje życie. Jak twierdzi mieszkanka Palermo Mariella Pasinati, «często chodzi nie o to, żeby tkać ex novo, ale żeby cerować dziury, powstałe przez lekkomyślne praktyki i przez nieroztropne wybory, umacniając więzi i poczucie wspólnoty. Jest to sztuka scalania na nowo wątku ludzkiego życia, w której od zarania czasów wyróżniały się kobiety». Oczywiście jako wielka zakonnica Anna Alonzo ucieka od świateł ramp i prosi, aby w gazecie napisano o Centro Arcobaleno, o Guadagni, o ubogich, których się ratuje, nie o niej. A jednak zauważam, że liczą się jej imię, okoliczności, fakty, aby opowiedzieć o słuszności Kościoła niewidocznego, w którym przejawia się skuteczność miłosierdzia. Ona z prostotą mówi «Opatrzność», opowiadając o swoim Bogu; choć pracuje od rana do wieczora, uważa, że wszystko zależy od Niego, bez fałszywej pokory; pro.vi.de. to skrót, którym nazwała stowarzyszenie wolontariatu wspierające jej projekty — paradoksalne połączenie nieba i ziemi, wiary i zakasanych rękawów, oczekiwania i zaangażowania. Można by w istocie pomyśleć, że misyjną opiekunkę socjalną pochłania w każdej godzinie dnia i może nocy działanie. Pod pewnymi względami tak jest. A jednak w jej obecności dostrzega się łaskę, przyprawiającą o zawrót głowy głębię, nad którą wszystko jest jakby w sposób światły zawieszone. Kocha Jana od Krzyża, Teresę z Avili, Teresę od Dzieciątka Jezus i chętnie o nich mówi; w jej oczach błyszczy kontemplacyjne pragnienie, które ogarnęło przede wszystkim to, co posiada. Na przykład dom rodzinny nad morzem, do którego zawozi na wakacje ubogich: pewna dziewczynka romska zapytała ją, czy to jest pałac królowej. A ona opowiada, że od razu tam na plaży zrozumiała: «Dom królowej, oczywiście!»; stąd całkowita zmiana przeznaczenia budynku i dodanie do promoción vida derechos tytułu Królowa Pokoju. Anna, bez rozgłosu, widzi Boga, działanie Ducha, wielką tajemnicę w procesach, których jest sprawczynią i świadkiem. Najbardziej uderzającą cechą w tym sensie jest to, że o niczym nie mówi jako o swoim: każde miejsce, każdy projekt w jej myślach należy pozostawić możliwie jak najszybciej, gdy tylko jest w stanie rozwijać się samodzielnie. Chodzi tu — to jasne — nie o dobra, ale o osoby, o dzieci, które matka widzi już dorastające i ma nadzieję, że są silne, gotowe wyruszyć w drogę. Jak Jezus w Ewangeliach, wędrujący, tak siostra Anna, misyjna opiekunka społeczna, idzie naprzód, wędruje, rozkręca nowe pomysły — nie powstrzymują jej ani groźby, ani oklaski. Tak wiele otwartych do tej pory drzwi jest najwyraźniej owocem życia, które pozostało otwarte.
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano