O żonie, opiekującej się sparaliżowanym mężem
Pani Marta pochyla się nad ortopedycznym łóżkiem. Zdejmuje barierkę ochronną i uruchamia dźwignię. Łóżko powoli się obniża. Kobieta przystawia wózek inwalidzki. Tymczasem pan Władysław otwiera oczy i wpatruje się w żonę. Ta podkłada ręce pod jego plecy i mówi łagodnie, ale stanowczo zarazem: "Władek, pomóż. Podnosimy się. Hop!". Po chwili sparaliżowany staruszek siedzi na wózku. "Teraz już ze mną współpracuje, nauczyłam go! - chwali się pani Marta. - Ponad rok to robię, mam wprawę".
- Dopiero teraz jest między nami ta prawdziwa, wielka miłość. Nie wychodziłam za mąż dla jakiegoś szaleńczego uczucia. Może nawet to był rozsądek? Przeważyła cierpliwość męża. I jego pobożność. Był o dziewięć lat starszy - opowiada pani Marta. - Poznaliśmy się w kościele. Pomagał w zakrystii. Kiedy zbierał pieniądze z koszykiem, zawsze stał przede mną dłużej, niż było trzeba. To mnie bardzo denerwowało! A on już wtedy sobie mnie upatrzył. - On mi już nic nie powie, ale ja mogę mu dać tak wiele - głos kobiety z lekka drży. - Zawsze się starałam, żeby w domu była radość, żeby wszyscy do niego chętnie wracali. Chociaż życie nie było łatwe. Różnice charakterów, walka o byt, trudy rodzicielskie. Pani Marta i pan Władysław wychowali piątkę dzieci. Doczekali się czterech wnuczek, siedmiu wnuków i jednego prawnuka, półtorarocznego Pawełka. - Monika jest bardzo dobrą mamą. Najbardziej się cieszę, kiedy widzę, jak czyni znak krzyża na czole synka - mówi ze wzruszeniem. - Cieszyliśmy się z każdego nowego życia. Niełatwe - mimo radości rodzicielskich - losy małżonków Marty i Władysława przygotowywały grunt pod największą próbę, jaką jest obecna choroba. - On będzie żył jak roślinka... Te słowa lekarki były dla mnie w pierwszej chwili niepojęte i przerażające - wspomina pani Marta. - Oczy miał zamknięte i wszyscy myśleli, że jest nieprzytomny. Przez pierwsze dni choroby trzymałam go niemal bez przerwy za rękę. Ale w pewnej chwili otwarł oczy. Nigdy nie był wylewny. Raczej szorstki. Nie przytulał mnie. Miałam nawet do niego o to żal. A wtedy... wyciągnął zdrową, niesparaliżowaną rękę - i ucałował moją dłoń! W takich chwilach wszystko topnieje. Czytałam, że w każdym chorym trzeba widzieć cierpiącego Chrystusa. Myślę, że jego choroba - to droga krzyżowa, a mnie Bóg daje siły, bym mogła się nim opiekować. Największym cierpieniem pani Marty jest to, że często nie może odgadnąć, czego potrzebuje mąż, co mu dolega, jakie są jego myśli. Ale ma wrażenie, że on wszystko wie i rozumie. Raz nie mogła go przenieść z łóżka na wózek, zabrakło sił. Wtedy z bezradności rozpłakała się jak dziecko. Kiedy spojrzała na Władysława, także na jego twarzy dostrzegła łzy... - W takich chwilach klękam tutaj, przed krzyżem - wyznaje. - Nie umiem się dobrze modlić, ale wciąż błagam Boga o pomoc. Patrzę na krzyż i proszę: "Jezu, ulżyj mu, a mnie oświeć, żebym odgadła, czego potrzebuje!". Owszem, skarżę się, że jest mi ciężko, ale robię wszystko ochoczo. Przedobra siostra Romana, zakonnica i pielęgniarka, nauczyła mnie, jak obchodzić się z obłożnie chorym. Wiele jej zawdzięczam. Podtrzymuje mnie na duchu. I tyle łask doznaję od Boga! Przecież byłam bardziej chora od męża... Dzieci zaglądają - ale każdy ma swoje życie. Mąż cieszy się, gdy przychodzą. "Daj, tato, buziaczka" - mówi zawsze Weronika. Władek układa wtedy usta "w dzióbek" i cmoka. Pan Władysław otwiera także usta, by przyjąć Ciało Chrystusa. Świadomie. Potwierdzają to nadzwyczajni szafarze Komunii Świętej, którzy każdej niedzieli go odwiedzają. Widzę to i ja podczas Mszy świętej sprawowanej w domu chorego. W homilii ks. Czesław Podleski, sekretarz ogólnopolski Apostolstwa Chorych, mówi o chorobie ciała, ale i chorobach duszy, które przygniatają nieraz człowieka bardziej niż dolegliwości fizyczne. - Jezus chce uzdrawiać i ciało, i duszę - zapewnia. Później zbliża się do pana Władysława z Eucharystią. Umacniamy się nią i my - rodzina i znajomi chorego. Na twarzach maluje się wzruszenie, niektórzy dyskretnie ocierają oczy. Jeśli Bóg pozwoli, z początkiem kwietnia pani Marta i pan Władysław będą obchodzili złote gody małżeńskie. - Oczywiście, poprosimy księdza Czesława o odprawienie Mszy świętej. Jedynie dzięki Bogu udało się wszystko przetrwać. Wierzę, że i teraz nas nie opuści! Błagam Go tylko, żeby nie zabrał mnie przed mężem. Kto się nim zajmie lepiej niż ja? Mówię: "Bądź wola Twoja", ale też proszę, byśmy jak najdłużej byli razem...
opr. mg/mg