Choruje ktoś wśród was?

O chorobie, zdrowiu i sakramentach

Choroba... Potrafi ściąć z nóg nawet silnego człowieka. Potrafi latami uniemożliwiać życie i pracę. Potrafi przyjść na kilka dni, by na resztę życia uczynić kaleką. Potrafi odebrać przyjaciół. Mimo ogromnego postępu medycyny bywamy bezradni, gdy przyjdzie. Każda poważniejsza choroba prowokuje pełne bezsilności wołanie: Dlaczego ja? Dlaczego dziecko, mąż, matka? Dlaczego tak bardzo? Dlaczego tak długo? Dlaczego na zawsze? Nie unikniemy dramatycznego „dlaczego!”. I o odpowiedź trudno. A jednak żyć trzeba dalej.

Jezus, chorzy i sakrament namaszczenia

Nie my pierwsi, nie tylko nasze pokolenie woła „dlaczego?”. Choroba zawsze była i będzie trudnym wyzwaniem. Tak było za czasów ziemskiego życia Jezusa. Przekartkujcie Ewangelię: woda zamieniona w wino, dwa razy rozmnożony chleb, uciszona jedna burza, trzech umarłych wywołanych z grobu. I wiele, bardzo wiele uzdrowień. Ponad dwadzieścia relacji, dużo więcej osób, które uzdrowień doznały. Raz zwykła gorączka, innym razem trąd czy paraliż.

Jezus nie minął nikogo z proszących o zdrowie. Kiedyś w Kafarnaum wokół Niego tłoczył się spory tłum. Padło pytanie na pozór śmieszne: „Kto mnie dotknął?”. Wszyscy się pchają, po cóż pytać. Pomiędzy „pchać się” a „dotknąć” jest jednak różnica. „Córko, twoja wiara cię uzdrowiła” — powiedział Jezus do kobiety, która jako jedna spośród tłumu dotknęła Go z wiarą (Łk 8,43—48).

Jezus uzdrawiał i budził z uśpienia wiarę — i to było najważniejsze. A gdy uczniów wysłał na pierwszą wyprawę, nakazał: „Uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: Przybliżyło się do was królestwo Boże” (Łk 10,9). A oni „wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali” (Mk 6,13). Znak namaszczenia olejem przetrwał, wspomina o tym Apostoł Jakub: „Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by modlili się nad nim i namaścili go olejem w imię Pana...” (Jk 5,14).

Namaszczenie ku zdrowiu

Nieczęsto przychodzi do księdza sam chory, by o sakrament prosić. Przyszedł kiedyś do mnie pan Bazyli. „Księże, jadę do sanatorium, czuję się bardzo źle. Może nie wrócę. Proszę o spowiedź, o Komunię i o namaszczenie”. Poszliśmy do kościoła. W pustym o wieczornej porze kościele dokonywała się tajemnica sakramentów. Popłakał się ze wzruszenia pan Bazyli. Powiedział: „Mogę spokojnie jechać. On nie zapomni o mnie”. I pojechał do sanatorium. I wrócił. Od tamtego dnia minęło wiele lat. Choroba jest nie do wyleczenia, ale wróciły siły i nadzieja życia wśród bliskich. Sakrament chorych jest mocą ku zdrowiu — właśnie o pełnię sił i powrót do codziennych obowiązków modli się kapłan, udzielając świętego namaszczenia.

Ulga w cierpieniu

Do pani Józefy zostałem wezwany telefonicznie, w późny sobotni wieczór. Wokół babci zebrali się wszyscy domownicy. Wnuczka pielęgniarka podłączała kroplówkę. We wspólnocie wielopokoleniowej rodziny dokonało się sakramentalne misterium namaszczenia. Nie wiem, dlaczego na odchodnym powiedziałem, że długo jeszcze będą cieszyć się obecnością babci. Minęło kilka lat. Co miesiąc bywam u pani Józefy, przynosząc Komunię Świętą. Leży, słucha radia, modli się, cieszy się obecnością prawnuków. Życie naznaczone cierpieniem uwięzienia w łóżku. Podziwiam, z jaką cierpliwością znosi swoje unieruchomienie i dramatyczne skurczenie się świata. Sakrament namaszczenia stał się dla niej źródłem duchowej siły i ulgą w cierpieniu, przed którym uciec się nie da.

Niespodziewana obecność

To było w Dzierżoniowie. Na środku ulicy stał samochód, wokół jakiś dziwny ruch. Zjechałem na chodnik, wziąłem ze sobą modlitewnik i oleje (zawsze mam je ze sobą). Na jezdni leżała kobieta. Przykucnąłem przy niej, mówię: „Jestem księdzem katolickim. Mogę udzielić sakramentu chorych. Czy mam to uczynić?”. W oczach półprzytomnej kobiety zobaczyłem niebotyczne zdziwienie i radość. „Ksiądz...”. W ulicznym gwarze dokonał się sakramentalny cud. Pośród gapiów, kierowcy i ludzi z pogotowia w mocy sakramentu stanął Jezus. Wsunąłem do torebki poszkodowanej obrazek z nadrukiem: „W czasie wypadku drogowego udzieliłem sakramentów świętych”. Pieczęć parafii, podpis. Ciche „dziękuję”, za chwilę karetka odjechała.

Nieraz miałem okazję stać się narzędziem takiej niespodziewanej obecności Pana w ulicznym gwarze. Czy nie dlatego stał się człowiekiem, aby i takim niedolom człowieka towarzyszyć? Zastanawiam się tylko, dlaczego niektórzy ludzie mają szczęście mieć wtedy kapłana blisko siebie? Może to konsekwencja ich dotychczasowego życia, w którym starali się być blisko Boga?

Siła na godzinę przejścia

Zbyszek miał czternaście lat. Nowotwór zniszczył młody organizm bardzo szybko. Sakrament chorych przyjął w szpitalu, ale gdy wrócił do domu, zaproponowałem święte namaszczenie jeszcze raz. Z wyraźną ulgą powiedział „dobrze”. Czy wiedział, że zostało mu kilka dni życia? Byłem u niego dwa dni później. Z Komunią Świętą pod postacią wina, bo opłatka już by nie przełknął. Potem chwila modlitwy i „rozmowa”.

Próbowałem przez ściśnięte gardło mówić coś o życiu, on z wysiłkiem kiwał głową albo przecząco nią kręcił. W pewnej chwili poczułem, że chce mi przekazać coś ważnego. Z wysiłkiem podniósł rękę, palec skierował ku górze, wykonując kilka ledwo zauważalnych gestów wskazujących. „Spotkamy się w niebie” — mówił jego pełen wysiłku gest. Powtórzyłem półgłosem: Spotkamy się w niebie? Odpowiedzią było potakujące kiwnięcie głową. Odchodził spokojnie, jakby widział przed sobą nową, nieznaną, a oczekiwaną drogę.

Siłą na godzinę przejścia jest święte namaszczenie i wiatyk. Wiatyk — to łacińskie słowo via tecum: „na drogę z tobą”. Wiatykiem nazywamy Komunię Świętą, tę na drogę do domu Ojca, ostatnią. Towarzyszy jej wyznanie wiary składane przez chorego i szczególna modlitwa Kościoła. Bo do domu Ojca pójdzie każdy. Nie każda choroba i nie każda chwila jest tą ostatnią. Ale w każdej z tych trudnych chwil chce być z nami Jezus. Dlatego zostawił nam sakrament chorych.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama