O słabości i sile Kościoła katolickiego w USA z abp. Thimothym Dolanem rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz
O słabości i sile Kościoła katolickiego w USA z abp. Thimothym Dolanem rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz
Ks. Tomasz Jaklewicz: Ksiądz Arcybiskup wciąż się śmieje, ale bycie pasterzem Nowego Jorku i zarazem przewodniczącym Konferencji Episkopatu musi być zadaniem bardzo trudnym. Jakie są główne zmartwienia Księdza Arcybiskupa?
Abp Timothy Dolan: — Mamy sporo trudności, ale w gruncie rzeczy Kościół od Zesłania Ducha Świętego ma ten sam problem: Jak wiarygodnie przedstawiać zbawiającą, wyzwalającą Nowinę Jezusa Chrystusa? Z wyczuciem, ale i maksymalnie przekonująco. Oczywiście w Nowym Jorku wyzwaniem jest wielkość mojej „parafii”. Mam tu 2,6 miliona parafian.
Nowojorscy „parafianie” są bardzo zróżnicowani pod względem kulturowym i językowym.
W Stanach to nic nowego, ponieważ od początku Kościół łączył ludzi z różnych krajów, także z ukochanej Polski. Katolicy w USA nie muszą się uczyć uniwersalizmu, wystarczy przyjrzeć się zgromadzeniu na Mszy św. — zobaczysz tu ludzi ze wszystkich stron świata. W Nowym Jorku są dwa potężne symbole amerykańskiej gościnności: Statua Wolności i Kościół katolicki. Lady Liberty jest doczesnym, politycznym symbolem, który mówi przybyszom: „witajcie, tu jest wasz dom”. Święta Matka Kościół obejmuje ich i sprawia, że czują się jak w domu. Problemem są zmiany demograficzne. Na Manhattanie mamy 105 parafii. Ale nie potrzebujemy ich tyle, bo ludzie się przemieszczają. W niektórych kościołach jest 40 ludzi na niedzielnej Mszy św., bo katolicy wyprowadzili się z tej dzielnicy. W innych częściach diecezji ludzie proszą o kościół. Najliczniejszą grupą religijną w USA są katolicy, stanowią ok. 28 proc., ale na drugim miejscu na tej liście są... ekskatolicy. I to jest bardzo poważny problem. Mamy miliony ludzi, którzy mówią: „niegdyś byliśmy katolikami”.
Kim są teraz?
Część z nich należy do innego Kościoła, inni są ludźmi niereligijnymi. Ale określają siebie jako ekskatolicy. Tracimy wielu ludzi, ale w tym samym czasie zwiększa się liczba nowych członków Kościoła z powodu imigracji albo dorosłych przyjmujących wiarę. W tym roku w Wielką Sobotę w naszej archidiecezji do Kościoła wstępują 4 tys. osób. Kolejnym wyzwaniem jest presja sekularyzmu. W pewnym sensie Ameryka jest modelem. Mamy wolność religijną, Bogu niech będą dzięki. Ale niektórzy interpretują wolność religijną antyreligijnie, twierdząc, że w życiu publicznym nie powinno być ani śladu religii. Uważają oni, że publiczny, polityczny, obywatelski dyskurs powinien być oczyszczony z jakichkolwiek odniesień do religii. To nie jest amerykańskie podejście do sprawy.
Właśnie o to chciałem zapytać. W porównaniu do Europy amerykańskie życie publiczne i polityczne jest pełne odniesień do religii.
Obrady kongresu zaczynają się od modlitwy. Prezydent zawsze kończy swoje przemówienia słowami „Niech Bóg was błogosławi” lub „Boże, błogosław Amerykę”. Religia jest obecna w życiu publicznym i wielu ludzi uważa, że tak być powinno. Ale jest też bardzo agresywny nurt, który uważa, że religia nie powinna mieć nic wspólnego z życiem publicznym. I to jest wielkie wyzwanie. Ponieważ religia ze swej natury wpływa na całe twoje życie i chcesz się nią dzielić z innymi. Pytanie brzmi: jak znaleźć równowagę między wolnością religijną, czyli nienarzucaniem nikomu wiary, a społecznym wymiarem religii. Historia Stanów Zjednoczonych uczy, że najlepiej jest dla kraju, gdy ludzie wnoszą swoje przekonania moralno-religijne do sfery publicznej. Wszystkie wielkie ruchy społeczne, takie jak amerykańska rewolucja niepodległościowa, walka z niewolnictwem, walka z ubóstwem, ruch praw człowieka, ruchy pokojowe, ruchy pro life, były inspirowane przez ludzi religijnych. Dlatego sprzeciwiamy się tym, którzy mówią, że nie ma miejsca dla religii w dyskursie publicznym.
Ten agresywny sekularyzm, o którym mówi Ksiądz Arcybiskup, jest szczególnie silny w mediach...
Ameryka to bardzo religijny kraj, z wyjątkiem czterech obszarów, w których agresywny sekularyzm jest dominujący. To media, przemysł rozrywkowy, uniwersytety oraz władze. Amerykanie jako tacy są nadal bardzo religijnymi ludźmi.
Ludzie z zewnątrz poznają Wasz kraj głównie przez media i przemysł filmowy.
Najlepszej analizy amerykańskiego życia społecznego dokonał francuski myśliciel Alexis de Tocqueville. On przyjechał do Stanów w połowie XIX wieku, ale jego przenikliwe obserwacje nie straciły aktualności do dziś. Powiedział, że Amerykanie to naród, którego duszą jest Kościół. I tak jest nadal. Ktokolwiek przyjeżdża tutaj po raz pierwszy, jest zaskoczony: „Macie tutaj tak dużo kościołów, a myśmy myśleli, że to pogański kraj”.
Słuchając wiadomości, można odnieść wrażenie, że Kościół katolicki w USA jest w całkowitej ruinie z powodu nadużyć seksualnych księży.
Trzeba pamiętać o kilku kwestiach. Po pierwsze dominujący wpływ na religijność Amerykanów wywarł ruch zwany purytanizmem. Purytanie byli najliczniejszą grupą chrześcijan, która przybyła do Ameryki w jej początkach. Kim byli purytanie? To anglikanie, którzy za cel stawiali sobie oczyszczanie anglikanizmu z pozostałości katolicyzmu. Nienawidzili Kościoła katolickiego, uważali go za Antychrysta. Tak więc pewien antykatolicyzm jest zakorzeniony w amerykańskim społeczeństwie.
To jest nadal tak silne?
Tak, bardzo. Widzimy to w mediach. Sami wzmocniliśmy ten nurt. Kryzys wywołany przez skandale seksualne umocnił stereotyp, że katolicki ksiądz jest kimś niemoralnym. Dostarczyliśmy im sami amunicji. Są w tej sprawie dwa poziomy. Po pierwsze nadużycia seksualne księży są czymś strasznym, są grzechem i przestępstwem. To musi nas bulwersować. Ale jest druga rzecz, o której musimy pamiętać. Podchodzi się do tych spraw tak, jak gdyby działy się tylko w Kościele katolickim. Tymczasem to jest problem kulturowy dotykający całego społeczeństwa, rodzin, instytucji, religii. To się zdarza częściej w szkołach publicznych czy państwowych ośrodkach dla dzieci. Ale elity (media, rozrywka, akademia, polityka) widzą to tylko w Kościele katolickim. Powtarzam, to jest prawdziwy problem Kościoła. Ludzie nie chcą się angażować, a nawet opuszczają Kościół z tego powodu. To straszna prawda. Musimy uznawać naszą winę i brać odpowiedzialność za oczyszczanie i reformowanie Kościoła. Ale mówienie, że najcięższym przestępcą w tej kwestii jest Kościół katolicki, jest przesadą.
Czy można powiedzieć, że kryzys Kościoła katolickiego w USA macie już za sobą?
W pewnym sensie nie chcemy tego mieć za sobą. To jest bardzo bolesna rana w życiu Kościoła, która wciąż jątrzy się i potrzebuje leczenia. Nie możemy powiedzieć tak po prostu: sprawa zamknięta, zapomnijmy o tym. Ta rana musi nam przypominać, że Kościół wymaga ciągłego oczyszczania i odnawiania. Owszem, ta sprawa została zamknięta w tym sensie, że podejmujemy zdecydowane kroki. Specjaliści mówią, że nikt nie robi więcej niż Kościół w USA w sprawie zapobiegania wykorzystywaniu nieletnich. Czy mamy wciąż długą drogę przed sobą? Tak. Czy zrobiliśmy więcej niż ktokolwiek inny w tej sprawie? Tak.
20 lat temu daliśmy przykład tego, jak nie należy postępować. Teraz jesteśmy przykładem tego, jak należy postępować.
Ksiądz Arcybiskup prowadzi bloga pod znamiennym tytułem „Ewangelia w erze cyfrowej”.
Jest ksiądz pierwszym czytelnikiem, którego spotkałem... (śmiech). W starożytności ludzie wymieniali poglądy, sprzeczali się na rynku. Dziś robią to samo w internecie, na Facebooku, w gazetach, radiu czy telewizji. Kościół musi tam być obecny, by Jezus był tam obecny. Prawdą jest, że główne media w kółko zadają te same pytania: o aborcję, związki gejowskie, skandale seksualne, celibat, święcenia kobiet. Odpowiadam na te pytania, ale zawsze dodaję, że to nie są najważniejsze tematy, którymi żyją katolicy. Uczestniczyłem niedawno w programie „60 minut” w telewizji CBS i wciąż powtarzałem dziennikarzowi: jeśli zaprosiłeś mnie tu, aby rozmawiać o problemach Kościoła, to chętnie będę rozmawiał, ale to, o co mnie pytasz, nie jest pierwszoplanowe. Kiedy rozmawiam z katolikami, oni wcale mnie o to nie pytają.
A o co pytają?
Na przykład dlaczego księża wygłaszają takie straszne kazania, dlaczego zamykamy szkoły katolickie, dlaczego dzieci nie są dobrze katechizowane, pytają mnie o nauczanie moralne Kościoła w kwestiach bioetycznych, chcą argumentów, wiedzy na ten temat. Nie możemy pozwolić, by media narzucały nam swoje tematy. Nie możemy umacniać stereotypów na temat Kościoła, który jest przedstawiany jako zrzędna, niemodna, nietykalna, mówiąca zawsze „nie” matka. Dzieci chętnie opuszczą dom takiej matki. Prawdziwy obraz jest inny. Kościół wyzwala, umacnia, dodaje odwagi, przyjmuje. Każdy szlachetny i podnoszący człowieka projekt należy do misji Kościoła. Trzeba mówić pozytywnie. Musimy pokazywać Kościół jako promotora edukacji, sztuki, nauki, wyzwolenia, służby ubogim, obrony życia. Nie pozwalajmy mediom na pokazywanie Kościoła jako wiecznej zrzędy.
Sporo katolików w USA mówi „jestem katolikiem, ale w pewnym kwestiach nie zgadzam się z nauczaniem Kościoła”.
To nie jest amerykański problem, ale globalny. Najważniejsze nie jest bycie katolikiem, ale bycie uczniem. Jeśli uważam się za ucznia Jezusa Chrystusa, to On jest dla mnie Osobą, która jest normą. On oczekuje ode mnie sporo. Uczeń nigdy nie mówi: idę za Tobą, ale... Wezwanie do bycia uczniem wyprzedza powołanie do bycia katolikiem. Mamy problem z formowaniem uczniów. Ktoś, kto stał się uczniem Jezusa, rozumie, że to wpływa na wszystkie dziedziny jego życia. Nie ma już podziału na wiarę i całą resztę. Cały należysz do Boga.
Ksiądz Arcybiskup został zaproszony do pracy dla nowej rzymskiej dykasterii zajmującej się nową ewangelizacją. Co Ksiądz zamierza powiedzieć w Rzymie jako pasterz Nowego Jorku?
Po pierwsze, żeby te spotkania odbywały się w Nowym Jorku, a nie w Rzymie... (śmiech). A serio, będę raczej słuchał. Jeśli mnie zapytają, to powiem o priorytecie ewangelizacji. Naszym pierwszym zadaniem nie jest proponowanie idei, doktryny, ale osoby Jezusa Chrystusa. Kiedy będziemy to robić, to ludzie odkryją także Kościół jako wspólnotę przyjaciół Jezusa. Jan Paweł II mówił, że musimy tworzyć klimat znad Jeziora Galilejskiego, gdzie ludzie mogą usłyszeć wezwanie Jezusa: „Pójdź za mną”. Spotkałem niedawno umierającego człowieka. Powiedział mi: „moje życie jest puste, potrzebuję wiary, Kościoła, czy mógłbyś mi dać jakąś książkę, która by mi wszystko wyjaśniła”. Odpowiedziałem: „nie, ale mogę ci dać kogoś, kogo potrzebujesz. To jest Jezus Chrystus. Chcę cię Jemu przedstawić”. Jan Paweł II powtarzał, że Jezus Chrystus ma odpowiedzi na wszystkie ludzkie pytania, prawda? •
opr. mg/mg