Jakie motywacje kierują klerykami, gdy wstępują do seminarium? Czy zmieniają się w trakcie formacji?
Jest wolą Kościoła, aby na drodze odczytywania powołania do kapłaństwa każdy z kandydatów przeszedł właściwy dla siebie okres formacji ludzkiej, duchowej, intelektualnej i duszpasterskiej. Szesnastu młodych mężczyzn, którzy zgłosili się do seminarium kaliskiego, właśnie rozpoczęło swój sześcioletni cykl, w którym przenikać się będą modlitwa i studia.
Przyznam, że trochę się zastanawiałem, czy ten tekst ma powstać, ponieważ zwykle nie robimy zbyt wielkiego hałasu wokół kleryków, którzy dopiero rozpoczynają drogę ku kapłaństwu. Różne są tego powody, ale można powiedzieć, że trochę „dmuchamy na zimne”, bo przed nimi długa droga i nie wiadomo ilu z nich rzeczywiście zostanie kapłanami, a poza tym w tym pierwszym okresie formacji klerycy najbardziej potrzebują spokoju, bo przecież muszą wejść w zupełnie inny styl życia i lepiej nie robić wokół nich zbyt wiele hałasu. No, ale tak się złożyło, że oni sami „zrobili hałas wokół siebie” poprzez wyjątkową liczebność, z czego wszyscy bardzo się cieszymy. Oprócz tego pomyślałem, że jednak dobrze będzie, aby tych 16 młodych mężczyzn przedstawić diecezji i od samego początku otoczyć ich wielką modlitwą, bo za ich powołania wszyscy jesteśmy odpowiedzialni. I jeszcze jeden argument do mnie przemówił: może inni chłopcy powinni zobaczyć, że ci, którzy idą do seminarium to nie są „gotowi księża” tylko normalni, zwyczajni ludzie, tacy jak wszyscy inni, dla których póki co największym problemem wydaje się być egzamin z historii filozofii, a na wszystko inne przyjdzie czas.
Umawiamy się na rozmowę we wczesnych godzinach popołudniowych, po obiedzie, a i tak nie jest łatwo zgromadzić wszystkich razem. Ktoś ma dyżur na furcie seminaryjnej, za kilkanaście minut niektórzy są umówieni ze spowiednikami na spowiedź, a więc nie mamy za wiele czasu do dyspozycji, więc przechodzę od razu do meritum i pytam dlaczego wybrali seminarium i wbrew pozorom nie pojawia się las rąk. Widać, że to w dalszym ciągu jest czas rozeznania i nie ma gotowych odpowiedzi. Nie jest łatwo nazwać to, co się rozgrywa między sercem a duszą i nie jest chłodną kalkulacją.
- Poszedłem do seminarium, ponieważ miałem takie przekonanie, że tak powinienem uczynić. To wynikało z wiary — mówi Wojtek, a Bartek dodaje, że to wyszło z serca, a nie z jakiegoś rozważania nad statusem materialnym. Jednak powoli pojawiają się odpowiedzi bardziej wyartykułowane. Posłuchajcie.
Filip: Coraz bardziej daje się zauważyć, że brakuje autorytetów, widzimy to choćby na przykładzie bardzo nieszczęsnego filmu „Kler”, autorytet księży jest podważany, brakuje ludzi, którzy z dobrocią serca chcą reprezentować Kościół, pracować dla dobra innych, być autorytetem dla młodych ludzi.
Piotrek: Przyszedłem do seminarium po prostu dlatego, żeby iść za Panem Bogiem, żeby pokazywać ludziom swoim świadectwem, swoim życiem, że Bóg żyje, że jest obecny. Że jest czymś normalnym wybrać kapłaństwo. Chcę głosić tę dobrą nowinę zwłaszcza młodym.
Bartek: Do pójścia za Bogiem najbardziej bezpośrednio pociągnęło mnie takie przeświadczenie, że Pan Bóg chce właśnie mną się posługiwać w głoszeniu Słowa. Doświadczyłem tego pomagając organizować różne rekolekcje dla młodzieży czy spotkania ewangelizacyjne. I pomyślałem, że może powinienem to robić na co dzień...
Słuchając tych odpowiedzi próbuję dopytać, czy nie da się jakoś tego rozeznawania powołania i jego rozwoju połączyć z konkretnymi wydarzeniami, datami, przecież żyjemy w konkretnym świecie i te Boże natchnienia pojawiają się w konkretnym czasie. I wtedy klerycy otwierają się nieco bardziej. Widać też, że odpowiedzi jednych ośmielają drugich. Zdarza się również, że niektórzy wycofują się z nieco zbyt górnolotnych sformułowań. Pojawiają się konkrety.
Jakub: Pierwsza myśl o powołaniu kapłańskim pojawiła się u mnie bardzo wcześnie, ponieważ już w czwartej klasie szkoły podstawowej. Poznałem wówczas kapłana, zakonnika, i dzięki częstym rozmowom z nim zacząłem zupełnie inaczej pojmować wiarę i Kościół. Może trudno w to uwierzyć, ale moim rodzicom było wówczas bardzo trudno zaciągnąć mnie do kościoła, wolałem biegać za piłką, a ten zakonnik poprzez pracę z dziećmi i młodzieżą, rozmowy, organizowane wycieczki, pielgrzymki, choćby tak prozaiczne jak wyjście na łyżwy, pokazał mi, że to wszystko może zupełnie inaczej wyglądać.
Wojtek: Czytałem Pismo Święte i po przeczytaniu fragmentu Ewangelii, w którym Pan Jezus mówił: „Kto chce pójść za Mną niech weźmie swój krzyż i niech mnie naśladuje” pojawiła się myśl, że może powinienem to uczynić poprzez kapłaństwo.
Dawid: Jakieś trzy lata temu pojawiła się myśl o kapłaństwie. Była oczywiście lektura Pisma Świętego, ale też przykład dwóch księży wikariuszy w mojej parafii, którzy pokazali mi swoją posługą i zachowaniem w kościele, taką radością w posługiwaniu, że kapłaństwo jest piękne, no i myślę, że również moje uczestnictwo w sakramentach, dość częste jakoś zaważyło i to wszystko miało swoje znaczenie.
Filip: Ja najpierw byłem u kapucynów, ale nie do końca odnalazłem się w zakonie, przede wszystkim dlatego, że nie byłem chyba jeszcze wystarczająco dojrzały i może również ten nacisk na wspólnotę zakonną nie do końca mi pasował. Ale chciałem być uczniem Jezusa, iść za Nim, czułem to czytając Ewangelię i zrodziła się we mnie taka myśl, że księża diecezjalni są jakby w prostej linii od Chrystusa, najpierw byli Apostołowie i ich następcy, po prostu uczniowie Jezusa. I dlatego jestem w seminarium, bo chcę być takim uczniem jak oni.
Piotr: Moje powołanie pojawiło się z dnia na dzień, nigdy wcześniej nie myślałem o kapłaństwie, ale podczas jednej z modlitw wspólnotowych usłyszałem w pewnym momencie słowa, że Pan Bóg ma dla mnie jakiś plan, że moje życie ma jakiś cel. Po spotkaniu otworzyłem Biblię, na chybił trafił, i to był akurat św. Paweł w Liście do Koryntian, gdzie mówi: „Chciałbym, żebyście byli wolni od utrapień. Człowiek bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jak by się przypodobać Panu. Ten zaś, kto wstąpił w związek małżeński, zabiega o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać żonie. I doznaje rozterki”. I to było niesamowite, bo następnego dnia miałem spotkać się z moją koleżanką, której zamierzałem zaproponować bardziej poważne zaangażowanie. Na szczęście do tej rozmowy dzień później nie doszło, tak to Pan Bóg poprowadził. Dodam jeszcze, że w mojej decyzji było istotne również to, że doznałem uzdrowienia z mojego problemu zdrowotnego z polipami i pomyślałem, że trzeba mówić ludziom o Bogu, który żyje naprawdę i działa dzisiaj pośród nas, bo ja sam tego doświadczyłem.
Kacper: Proszę się nie śmiać, ale jak miałem cztery lata zobaczyłem ks. biskupa Stanisława na wizytacji w naszej parafii i bardzo mi się spodobała jego czapka, czyli mitra, no i bardzo chciałem mieć taką samą. Zresztą również w kolejne lata za każdym razem, kiedy pojawiał się choćby ksiądz na kolędzie u nas w domu, nie było mowy, żebym nie założył biretu, inaczej bym go nie wypuścił z domu. A tak na poważnie, to na przełomie piątej i szóstej klasy pojawiła się myśl o seminarium i mimo że w okresie gimnazjum miałem taki etap buntu, to jednak pod koniec zacząłem rozglądać się za niższym seminarium, bo usłyszałem gdzieś, że takie istnieją, i wstąpiłem do niższego seminarium w Częstochowie. Po jego ukończeniu wróciłem do swojej diecezji i wstąpiłem do seminarium kaliskiego.
Trochę w oparciu o swoje własne doświadczenia stawiam chłopakom kolejne pytanie, czy pójście do seminarium odczytują jako rezygnację z czegoś istotnego. Odpowiedzi udzielił tylko Bartek, który zgodził się, że z wielu rzeczy trzeba będzie zrezygnować, ale też w dokonywaniu wyboru towarzyszyła mu zawsze taka myśl, takie zdanie, które kiedyś usłyszał, że „nic co proste nie jest cenne. Warto więc podjąć takie wyrzeczenia”. Kiedy Bartek to powiedział przypomniałem sobie, że to właśnie bł. ks Jerzy Popiełuszko powiedział, że „Każda rzecz, każda sprawa wielka, musi kosztować i musi być trudna” i postanowiłem nawiązać do podania jakie nasz męczennik za wiarę złożył w seminarium z prośbą o przyjęcie go w poczet kleryków. Przypominam naszym klerykom jego treść: „Uprzejmie proszę o przyjęcie mnie do Seminarium Metropolitalnego w Warszawie. Prośbę swą motywuję tym, że chcę zostać księdzem, ponieważ mam zamiłowanie do tego zawodu” i pytam, co oni napisali w swoich podaniach, bo jak widać ks. Jerzy napisał swoje w wielkiej prostocie, bez wielkich słów, za to jego kapłaństwo było wielkie. Kacper odpowiedział, że napisał: „Pragnę wielkodusznie i z czystym sercem podążać za Chrystusem”, a na moje pytanie, gdzie to wyczytał szczerze odpowiada, że połowę gdzieś usłyszał, a połowę dodał od siebie. A co napisali inni klerycy?
Krzysztof: Ja miałem trochę problemów z napisaniem podania o przyjęcie mnie do seminarium, ponieważ uważam, że powinno się po prostu napisać, że proszę o przyjęcie mnie, bo uważam, że mam powołanie, a co z tego wyniknie, to się okaże już podczas seminaryjnej formacji. Ostatecznie napisałem, idąc za radą wikariusza z naszej parafii, że „pragnę służyć Bogu i ludziom”, co chyba jest taką klasyczną formułą.
Wiktor: Nie wiedziałem co tam napisać, żeby nie było zbyt długie to podanie, a w sumie nie jest łatwo sformułować wszystkie myśli, które w związku z taką decyzją przychodzą człowiekowi do głowy, tym bardziej, że póki co chodzi o przyjęcie do seminarium, bo nikt od razu nie zostaje kapłanem, to się dopiero okaże w trakcie tych sześciu lat.
Arek: Ja też napisałem, podobnie jak koledzy, że chcę służyć Bogu i ludziom, ale napisałem to z pełnym przekonaniem, bo myślę, że właśnie na tym polega życie księdza.
Nie ukrywam, że cała ta rozmowa miała pewną tezę, w którą wielu w diecezji kaliskiej wierzy, łącznie ze mną. Otóż wszyscy mamy głębokie przekonanie, że tak pokaźna grupa kleryków na pierwszym roku to owoc duchowy Nadzwyczajnego Roku Świętego Józefa. Nie chodzi oczywiście o to, aby umniejszać czyjąkolwiek rolę, wszak te procesy zaczęły się już dawno, ale to nie może być przypadek, że właśnie teraz one osiągnęły kulminację. Myślałem,że św. Józef sam wyjdzie w trakcje rozmowy, ale nie wyszedł. On jest zawsze taki sam. Zawsze w cieniu. Musiałem go wywołać. Ale jak już go wywołałem, to się okazało, że przyciąga i to bardzo. Czasami za bardzo?
Kacper: Święty Józef jest ze mną właściwie od urodzenia, bo zostałem ochrzczony w parafii św. Józefa w Jankowie, tam przyjąłem Pierwszą Komunię Świętą, bierzmowanie, tam byłem ministrantem. A kiedy trafiłem do diecezji częstochowskiej do niższego seminarium okazało się, że patronem jest św. Józef. Myślę też, że to miało również wpływ na to, że ostatecznie przyszedłem do seminarium do Kalisza a nie do Częstochowy.
Jakub: Ja też pochodzę z parafii św. Józefa Rzemieślnika, ale przyznam się, że przez długi czas akurat takie wezwanie naszej parafii nieszczególnie mi się podobało, wydawało mi się jakieś gorsze od innych, choćby Najświętszej Maryi Panny, ale z czasem sobie z tym poradziłem. Mało tego, zacząłem się częściej modlić przez wstawiennictwo św. Józefa, co okazało się szczególnie ważne podczas egzaminów maturalnych. Przed każdym z nich modliłem się do św. Józefa o pomoc i zdawałem bez problemów. Natomiast przed jednym tylko się nie pomodliłem i... nie zdałem. To mi pokazało, że to szczególny orędownik. Przed poprawką, oprócz nauki oczywiście, dużo się do niego modliłem i wszystko poszło dobrze.
Konrad: Ja jestem z diecezji kaliskiej, ale z Opolszczyzny i powiem szczerze, że zastanawiałem się, czy pójść do seminarium do Kalisza czy do Opola. I na moją decyzję ostatecznie wpłynął fakt, że klerycy pierwszego roku są znowu w Kaliszu, a nie w Poznaniu, bo tam miałbym bardzo daleko z domu. Ale przeżyłem mały szok, kiedy składając podanie zauważyłem, że jestem już trzynasty.
Dawid: Dzień przed ogłoszeniem wyników z matury, trochę za namową mojego proboszcza, odbyłem taką prywatną pielgrzymkę do św. Józefa, to co prawda tylko cztery kilometry, ale miałem o co prosić, ponieważ matematyka nie jest moją mocną stroną i obawiałem się, że nie dałem rady, że zabraknie mi tych punktów. No i zawierzyłem się całkowicie Świętemu Józefowi obiecując, że jeśli jednak uda się przebrnąć tę matematykę, to pójdę do seminarium. I okazało się, że się udało.
Wiktor: Ja wybrałem sobie na szczególnego orędownika właśnie św. Józefa, a może to on sobie mnie wybrał, mam nadzieję, że tak właśnie jest. Kiedy chodziłem do liceum do Kalisza, dojeżdżałem do szkoły autobusem i często miałem sporo czasu po lekcjach i zachodziłem do kaplicy św. Józefa w bazylice i można powiedzieć, że właśnie tam w klasie maturalnej rozeznawałem swoje powołanie. Może nie powinienem tego mówić, ale czasem nawet nie szedłem na lekcję, tylko się tam modliłem. No i tak już zostało, że jest mi św. Józef bliski i teraz codziennie modlę się litanią i widzę w nim takiego patrona, nie tylko rodziny, ale właśnie prawdziwego mężczyzny. Kapłan też musi być prawdziwym mężczyzną i potrzebujemy takiego przykładu.
W odkrywaniu powołania kapłańskiego oprócz Świętego Józefa zawsze można liczyć na dobrych kapłanów (bo wbrew propagandzie jest takich wielu), których Bóg stawia na naszej drodze. I to jest kolejne pytanie, które stawiam chłopakom z pierwszego roku.
Kacper: Ja bym chciał wymienić jednego z kapłanów, z wielu dobrych kapłanów, których spotkałem w życiu, i chodzi mi o ks. Jana Stachowiaka, mogę powiedzieć, że jest on przyjacielem mojej rodziny i jego postawa, podejście do ludzi zawsze mnie podbudowywało, myślałem, że dobrze byłoby być takim człowiekiem i takim kapłanem. A drugim księdzem, którego chciałbym wymienić jest ks. Łukasz Skworzec, który potrafił gromadzić wokół siebie młodzież dobrze z nią pracował i on również pomógł mi załatwić formalności związane z wstąpieniem do seminarium.
Krzysztof: Wyjątkowymi kapłanami, których spotkałem byli dwaj wikariusze z mojej parafii, nie będę wymieniał ich nazwisk, ale są to wielcy kapłani, dosłownie i w przenośni. Zaimponowali mi w pewien sposób swoimi postawami. Pierwszy taką wielką wspaniałą otwartością i miłością do każdego człowieka, a drugi niezłomnością, obojętnie czym w niego rzucić, on się zawsze obroni i nie daje się załamać. Te postawy bardzo mi imponowały. Ale ostatnio podczas prywatnej rozmowy z ojcem Łukaszem usłyszałem, że moje kapłaństwo ma być moim kapłaństwem. Dobre jest poszukiwanie wzorów i autorytetów, ale dopiero z biegiem czasu okaże się, jakim mam być kapłanem.
Arek: Jeżeli chodzi o mnie, to uwielbiam śpiewać, dużo występowałem i zawsze mnie nurtowało, czy mogę połączyć moją pasję do śpiewu i kapłaństwo. I natknąłem się na takiego ks. Stefana Cyberka, który świetnie umie połączyć śpiew i kapłaństwo, ewangelizuje śpiewem i to mi pomogło się uspokoić i zrozumieć, że pójście do seminarium i wybór kapłaństwa nie oznacza rezygnacji z pasji.
Wojtek: Ja oglądałem w Internecie rekolekcje ks Piotra Glassa i myślę, że również w taki sposób można poznać wspaniałych kapłanów.
Dominik: Dla mnie wzorem posługi kapłańskiej był św. Jan Paweł II, ponieważ zawsze zachwycało mnie z jaką radością i mocą głosił Ewangelię i też chciałem w podobny sposób głosić Chrystusa.
Zanim porozmawiamy o seminarium, pytam jeszcze o okres propedeutyczny. Coraz więcej seminariów w Polsce wprowadza jakiś okres przygotowawczy przed wstąpieniem do seminarium wyższego, czasem trwa on rok albo krócej. U nas, póki co, są to trzy miesiące. Klerycy, którzy wzięli w nim udział, a było ich dziewięciu, są bardzo zadowoleni i dobrze go wspominają.
- Myślę, że był to bardzo dobry czas, w którym mogliśmy się zaprzyjaźnić między sobą i wstępnie zapoznać z przełożonymi - mówi Bartek. - Poszliśmy razem na pielgrzymkę, mogliśmy wspólnie uczestniczyć w wyjeździe wakacyjnym. Można powiedzieć, że dzięki temu odeszły jakieś problemy z nowym miejscem, bo spędziliśmy wówczas kilkanaście dni w seminarium, czy z towarzystwem. Aha! Jedzenie z ośrodka Caritas, w którym spędziliśmy ten czas było znakomite i wspominamy je po dziś dzień. Serdecznie pozdrawiamy panią Marię Wojciechowską z Liskowa i całą ekipę z kuchni.
Tyle Bartek, a ja nie mogę się nie ucieszyć, że nawet Lisków pojawił się w tej rozmowie, szkoda że nie z powodu jakiegoś powołania z naszej parafii, ale wierzę, że wszystko przed nami. A teraz posłuchajcie, co powiedzieli klerycy o swoich pierwszych tygodniach w seminarium.
Wiktor: Na pewno trochę się obawialiśmy, że będzie jakaś bariera pomiędzy nami młodymi, na pierwszym roku a starszymi i bardziej doświadczonymi klerykami. Może nie tyle obawialiśmy się jakiegoś „ścigania” znanego z gimnazjum czy liceum, gdzie pierwszaki zawsze mają trochę problemów ze starszymi klasami, ale nie wiedzieliśmy jak zostaniemy przyjęci. Te obawy okazały się płonne, bo zostaliśmy bardzo dobrze przyjęci, starsi koledzy natychmiast dobrze nas przyjęli i zaczęli angażować we wszystko. Może też to, że jest nas tak wielu, wprowadziło więcej życia w codzienność seminarium, no i my też wzięliśmy się od razu do roboty.
Wojtek: Bardzo dobrze czas jest podzielony w seminarium i można go świetnie wykorzystać, na naukę i nie tylko.
Wiktor: Na początku wydawało się że taki sztywny plan będzie przeszkadzał, ale okazało się, że jest bardzo dobrze ułożony i daje możliwość rozwoju zarówno intelektualnego, jak i duchowego. Jest wystarczająco czasu na naukę, ale również na modlitwę.
Mikołaj: Po tak krótkim czasie ciężko powiedzieć jak wygląda życie w seminarium, ale ja osobiście znam to miejsce bardzo dobrze, bo byłem tu na rekolekcjach sześć razy i widzę w nim przed wszystkim miejsce żarliwej modlitwy.
Filip: Nasz czas bycia w seminarium jest wyjątkowy również z dwóch powodów. Z jednej strony, ponieważ do seminarium przylega internat szkoły średniej i tak mi się wydaje, że dla tych chłopaków powinniśmy być jakimś przykładem, w jakimś wymiarze reprezentujemy dla nich Kościół, tych, którzy przygotowują się do kapłaństwa. No a druga rzeczywistość to jest dwóch księży biskupów, biskup senior Stanisław i biskup pomocniczy Łukasz, i z kolei oni są dla nas przykładem i w pewnym sensie odczuwamy też zaszczyt, że możemy z nimi przebywać w takiej bliskości.
Tyle Filip, a ja myślę, że tą wypowiedzią, w której tak ładnie połączył on potrzebę świadectwa dla młodszych kolegów, a jednocześnie wartość czerpania z doświadczenia i bliskości Księży Biskupów, możemy zakończyć nasze spotkanie z klerykami pierwszego roku seminarium kaliskiego. Jeszcze do nich wrócimy, ale przede wszystkim przytulamy do nich naszą modlitwę, bo na pewno jej potrzebują.
opr. mg/mg