O współżyciu seksualnym
Jak wiemy (a jeśli nie wiemy, to zachęcam do zajrzenia do literatury), w cyklu fizjologicznym kobiety jest kilka dni płodnych. Jeżeli nie potrafiłbym tych kilku, nawet dziesięciu, dni przeżyć bez seksu, to ja nie jestem facet! Jeżeli wciąż „muszę”, to znaczy, że jestem uzależniony od seksu. I tak właśnie rozumiem „seks bez barier”
— Współżycie z Tomkiem jest dla mnie nie tylko źródłem przyjemności — mówi na jednym z naszych spotkań Agnieszka — czerpię z niego radość. Jest ono przypieczętowaniem tego, że już dziesięć lat jesteśmy razem, że siebie nadal odkrywamy. Jest znakiem, że chcemy dzielić ze sobą życie. Zbliżenie daje mi poczucie bezpieczeństwa, poczucie, że jestem kochana, i sprawia, że codzienność staje się świętem.
— W naszym współżyciu — kontynuuje Tomek — zbiegają się wszystkie wątki naszego małżeństwa. Na jakość współżycia ma wpływ jakość codziennych spotkań: to, czy uda nam się ustalić bieżące sprawy, spotkać po pracy i porozmawiać, zastanowić się, czy nie ma między nami jakiegoś konfliktu.
— Ufam Tomkowi w sytuacjach intymnych, bo ufam mu w różnych innych sprawach — dzieli się dalej z nami Agnieszka. — Gdybym mu nie ufała w sprawach życiowych, to sądzę, że nie czułabym się bezpiecznie w sferze życia intymnego. Doświadczyliśmy, że ta zależność działa również w drugą stronę: jeśli któreś z nas ma niewypowiedziane żale, dotyczące sfery intymnej. Jeśli coś jest ukryte, natychmiast przekłada się to na codzienność; jeśli tu coś „nie gra”, trudno tego nie zauważyć przy śniadaniu. A jeśli zbliżenie jest satysfakcjonujące, radosne i „dogadane”, łatwiej nam jest podejmować trudy codzienności.
Pogląd o tzw. niedopasowaniu seksualnym uważam za mit. W pierwszym okresie małżeństwa współżycie seksualne może niekiedy przysparzać trudności, które zazwyczaj ustępują. Jest to często kwestia różnic w temperamentach czy pozostałość jakichś wcześniejszych zranień. W stopniowym uczeniu się siebie i poznawaniu się, potrzebna jest cierpliwość, delikatność i czułość.
Sfera seksualna jest niezwykle ważną płaszczyzną dialogu. Wsłuchanie się w siebie, rozumienie i dzielenie się swoimi uczuciami sprzyja pogłębieniu więzi osobowej małżonków. Potrzebne jest odnajdywanie delikatnego słownictwa, ważna jest umiejętność nazywania swoich uczuć. Wzajemna wrażliwość w dziedzinie intymności, połączona z wyrozumiałością i cierpliwością, powodują, że więź seksualna staje się źródłem radości i pogłębienia jedności małżeńskiej. Nam z żoną szło to bardzo opornie, na początku nie potrafiliśmy o tym rozmawiać. Podobnie było w małżeństwie Moniki i Przemka.
— Wzajemnej bliskości uczymy się z Przemkiem cały czas — stwierdza Monika. — Wymaga to niekiedy heroicznej cierpliwości, a zawsze delikatności w mówieniu o swoich potrzebach i w nazywaniu uczuć. Wymaga też wrażliwości i uważnego wsłuchiwania się w drugą osobę. Kiedy jesteśmy pokłóceni, coś się nie układa między nami lub wydarza się coś trudnego w naszym życiu, trudno jest mi nawet pomyśleć o zbliżeniu. Przemek natomiast przeżywa takie sytuacje inaczej — właśnie wtedy potrzebuje bliskości fizycznej. Odkryliśmy i zrozumieliśmy to właśnie poprzez rozmowę. Bardzo wiele czasu zajęło mi, aby odważyć się otwarcie rozmawiać o naszym życiu seksualnym, aby przełamać lęk, wstyd, niepewność, a jednocześnie otworzyć się na to, co powie mi Przemek. Mimo wielu trudności udało nam się uniknąć wzajemnego oskarżania się i obarczania winą za problemy, które pojawiają się w naszym współżyciu seksualnym.
— Współżycie seksualne kojarzy mi się przede wszystkim z odpowiedzialnością za Monikę — mówi Przemek. — Ja odpowiadam za to, co podczas niego dzieje się z Moniką, z jej uczuciami, a nie tylko z ciałem. Staram się myśleć bardziej o Monice niż o sobie. Nie jest to łatwe, ale dążenie do stawiania na pierwszym miejscu dobra kobiety w tej dziedzinie jest po części dążeniem do świętości. Jest to ważne ze względu na przeżywanie uczucia rozkoszy. Tak jak z każdym darem Bożym, tak i z tym możemy uczynić coś, co przyniesie dobro albo go zepsuje.
— Bez wspólnych rozmów, nie tylko na temat seksualności, ale wielu innych spraw, niełatwo nam było przeżywać zbliżenia seksualne — mówi dalej Monika. — Przełomowym momentem było dla mnie poczęcie i narodzenie się naszego syna. Wcześniej różniliśmy się w naszych pragnieniach, związanych z posiadaniem dziecka. Ja marzyłam, aby mieć dziecko szybko po ślubie, a Przemek potrzebował na podjęcie tej decyzji o wiele więcej czasu. Trudno mi było zaakceptować pragnienia męża i przenosiło się to na sferę seksualną. Nie potrafiłam otworzyć się na Przemka i mu zaufać. Mogę powiedzieć, że fakt narodzin naszego syna uleczył rany, jakie sobie wzajemnie zadawaliśmy. Otwartość i miłość, z jaką Przemek przyjął nasze dziecko, spowodowały, że wtedy dopiero zaczęłam odczuwać pełnię i widzieć piękno naszego współżycia małżeńskiego. Współżycie seksualne jest dla mnie bardzo silnym przeżyciem. Angażuje tak wiele emocji i jest tak silnym doświadczeniem, że potrzebuję od Przemka prawdziwego zrozumienia, delikatności, czułości, subtelności — to taka delikatna mgiełka, którą łatwo zniszczyć nierozważnym gestem czy słowem.
Akt seksualny jest ukierunkowany na życie. Możemy i mamy prawo czerpać z niego radość i satysfakcję, ale zachowując i respektując pierwotne przeznaczenie tego aktu. Podejmując współżycie, zawsze musimy liczyć się z ewentualnością poczęcia dziecka, choćby prawdopodobieństwo było znikome. Tego wymaga pierwotny cel zjednoczenia seksualnego. Takie postawienie sprawy wywołuje zazwyczaj burzę. Mówiący o tym są oprawiani w ramki „niedzisiejszych”, zacofanych, „kościółkowych” itp. Bo przecież: nie sposób codziennie mierzyć temperaturę o tej samej porze, bo są cykle nieregularne, bo jak się pracuje na zmiany..., bo..., bo...; a tak w ogóle to metody naturalne są zawodne. Więc tylko pigułka, a jeżeli ona jest szkodliwa, to przecież jest gumka, którą nikogo nie skrzywdzimy, pod warunkiem, że się oboje na nią zgodzimy...
Takie opinie są na ogół wynikiem braku wiedzy o metodach rozpoznawania płodności lub ulegania stereotypom lansowanym w prasie i telewizji. Tymczasem w ostatnich latach dokonał się w tej dziedzinie ogromny krok naprzód. W tyle pozostają mass media, które nadal bardzo często utożsamiają naturalne metody rozpoznawania płodności z tzw. kalendarzykiem małżeńskim i na tej podstawie dezawuują sens metod naturalnych. Otóż kalendarzyk małżeński jest metodą mającą już dziś znaczenie wyłącznie historyczne. Istnieją metody, których stosowanie jest coraz łatwiejsze, coraz bardziej dostosowane do wymogów współczesnego życia. Ogromny postęp dokonał się w dziedzinie interpretacji wykresów, obserwacji śluzu i innych objawów zmienności fizjologicznej.
Nie chodzi tu jednak tylko o skuteczność metod — pozostaje problem etyczny. Wszystkie metody są mniej więcej jednakowo „skuteczne”, a jeżeli są różnice, mogą one bardzo szybko zostać zniwelowane przez medycynę. Jestem przekonany, że metody naturalne „zawodzą” przede wszystkim tych, którzy chcą zarobić na przemyśle antykoncepcyjnym.
Wiele kobiet mówi, że najbardziej pragnie zbliżenia w okresie płodnym. I co wtedy robić? To pragnienie jest bardzo piękne, bo oznacza naturalne wewnętrzne dążenie do spełnienia tego, do czego akt seksualny jest pierwotnie przeznaczony — do poczęcia dziecka. Jeżeli nie chcemy, aby dziecko się poczęło, to nie budzimy uczucia pożądania i namiętności, ale narzucamy sobie nieco ascezy. Ostatecznie najważniejszym organem seksualnym jest mózg.
To właśnie w okresach płodnych, także i ja w pierwszych latach małżeństwa dążyłem do współżycia. Odczuwałem wtedy wielką serdeczność Irenki, jej bliskość i nastawienie na mnie, podczas gdy tydzień później „warczała” na mnie. Nie byłem wówczas świadomy przyczyn tej zmienności. Trudności w naszym codziennym dialogu kusiły mnie do wykorzystywania tych dni, kiedy kontakt okazywał się łatwiejszy. Ale mogę powiedzieć, że w okresach bezpłodnych nasze współżycie było także bardzo piękne i bardzo jednoczące, wymagało tylko z mojej strony nieco więcej starań. To, że kobieta jest oziębła w okresach niepłodnych, także uważam za mit. Warto wszakże, aby wiedziała, że mąż na nią czeka. Czeka, żeby była otwarta na niego, żeby była serdeczna i czuła. To także jeden z przejawów miłości, która jest aktem woli.
— Gdy czuję się pobudzony seksualnie, ale nie decydujemy się na współżycie — mówi na jednym z naszych spotkań Bogdan — staram się przetworzyć moją aktywność seksualną na gesty czułości i delikatności. Okresy wstrzemięźliwości są dla nas okazją do twórczości w innych sferach niż seksualna, co uatrakcyjnia naszą więź.
— Miło mi — dodaje jego żona Monika — gdy niespodziewanie otrzymuję od Bodzia kwiatek albo gdy w łazience zastaję ułożony z pałeczek higienicznych napis „Kocham Cię”. Wiem, że czeka i tęskni...
W naszym małżeństwie więź fizyczna zmieniała się, w miarę jak zmieniało się porozumienie między nami. Działało tu pewne sprzężenie zwrotne: im bardziej akceptowaliśmy siebie nawzajem, im bardziej odkrywaliśmy siebie na nowo, tym więcej delikatności i spokoju było w naszej więzi seksualnej. I odwrotnie — jednoczące współżycie przynosiło następnego dnia większą wzajemną życzliwość i wyrozumiałość.
Nie stosowaliśmy żadnych środków antykoncepcyjnych. Ja rozumiałem to w ten sposób: jeżeli naprawdę mamy być jednym ciałem, to nie możemy stawiać między siebie żadnych przegród, żadnych sztuczności, barier, czyli — żadnych prezerwatyw czy pigułek. Jeżeli akt seksualny ma być wyrazem miłości, a nie samym rozładowaniem napięcia seksualnego, to nie ma między nami miejsca na sztuczność — byłby to jakiś fałsz. Jak wiemy (a jeśli nie wiemy, to zachęcam do zajrzenia do literatury), w cyklu fizjologicznym kobiety jest kilka dni płodnych. Jeżeli nie potrafiłbym tych kilku, nawet dziesięciu, dni przeżyć bez seksu, to ja nie jestem facet! Jeżeli wciąż „muszę”, to znaczy, że jestem uzależniony od seksu. I tak właśnie rozumiem „seks bez barier”.
JERZY GRZYBOWSKI
Jerzy Grzybowski jest autorem wielu książek dotyczących małżeństwa, krajowym moderatorem „Spotkań Małżeńskich”
e-mail: spotmal@qdnet.pl
„Spotkania Małżeńskie” są ruchem rekolekcyjnym i formacyjnym małżeństw i całych rodzin. Celem ruchu jest pomaganie małżonkom w odnawianiu więzi małżeńskiej i stwarzanie warunków do autentycznego spotkania ze sobą i Bogiem.
Program „Spotkań Małżeńskich” opiera się na idei wypracowanej przez ruch znany w Europie Zachodniej i Ameryce pod nazwą „Marriage Encounter”. Założył go hiszpański jezuita o. Gabriel Calvo. W Polsce ruch „Spotkań Małżeńskich” istnieje od 1977 r. Podstawową formą pracy „Spotkań Małżeńskich” są trzydniowe zamknięte rekolekcje. Małżeństwom chcącym uczestniczyć w rekolekcjach nie stawia się żadnych barier formalnych. Szczególnie oczekiwani są małżonkowie przeżywający poważne problemy ze wzajemnym porozumieniem i zagrożeni rozwodem. Rekolekcje prowadzone są wedle ściśle określonego programu. Moderatorzy: trzy pary małżeńskie i kapłan wskazują biorącym udział w rekolekcjach tematy do indywidualnej refleksji i rozmowy. Małżonkowie przebywają przede wszystkim we dwoje i wspólnie rozważają podane im tematy.
Artykuł pochodzi miesięcznika katolickiego LIST 2004/09 „Seks — problem aż do skończenia świata”
opr. aw/aw